Podczas jednego z nich dane było słuchaczom zapoznać się z jednym z utworów Hanny Kulenty – polskiej kompozytorki od 1991 roku przebywającej na stałe w Holandii.
Utwory Hanny Kulenty zwracały uwagę oryginalną konstrukcją i ciekawą linią melodyczną przypominającą w plastycznym języku ażurowe sztukaterie zamieszczone na kopułach świątyń bizantyńskich. W programach i materiałach dotyczących kompozytorki można było przeczytać o stworzonej przez nią koncepcji – dzwonkowym systemie łuków.
Przez znawców muzyki współczesnej urodzona w 1961 r. w Białymstoku kompozytorka została zapamiętana jako absolwentka warszawskiej Państwowej Wyższej Akademii Muzycznej im. F. Chopina, gdzie studiowała kompozycję pod kierunkiem Włodzimierza Kotońskiego. Uczestniczyła w letnich kursach nowej muzyki w Darmstadcie i warsztatach kompozytorskich w Królewskim Konserwatorium Muzycznym w Hadze pod kierunkiem słynnego Holendra Louisa Andriessena.
Mijający maj dał melomanom wiele powodów do satysfakcji, związanych z możliwością słuchania nowej muzyki. Na XXV Warszawskich Spotkaniach Muzycznych 12 maja usłyszeliśmy „Martwą naturę ze skrzypcami”, utwór na zespół kameralny z 1985 roku. Natomiast w ramach koncertów z cyklu „Wielkie symfonie XX i XXI wieku” orkiestra Filharmonii Narodowej poprowadzona przez szwedzkiego dyrygenta Niklasa Willena wykonała, zaraz po poemacie symfonicznym „Finlandia” Jeana Sibeliusa, wykonała koncert na trąbkę i orkiestrę Hanny Kulenty.
Utwór, który swoje prawykonanie miał podczas Warszawskiej Jesieni w 2003 roku, jest ważnym dziełem w panoramie muzyki współczesnej. Bardziej wśród melomanów niż nawet muzykologów czy kompozytorów, w odniesieniu niemal do całej muzyki poważnej powstałej w drugiej połowie XX stulecia i najnowszej toczy się dyskurs dotyczący problemu pierwszeństwa. Czy naczelne miejsce w kompozycji należy się materii dźwiękowej i wszystkiemu, co służy do jej kreacji, czy jednak elementarnym formom melodycznym, które winny stanowić o istocie muzyki?
Osoby hołdujące tradycyjnym gustom zarzucają współczesnym kompozytorom ilustracyjność i pogoń za eksperymentami brzmieniowymi. Jak każdy spór toczony przez profanów, tak i ten próbuje rozdzielić materię, która nie powinna podlegać podziałowi, i wynika przynajmniej częściowo z niewiedzy dotyczącej historii muzyki, jej bogactwa i wyrazu. Naszą uwagę jako słuchaczy przykuwają zarówno niezwykłość dźwiękowa, jak i satysfakcja estetyczna związane głównie z możliwościami percepcyjnymi i anatomiczną budową ludzkiego ucha. Preferujemy dźwięki czyste i akordy odwołujące się do interwałów pełnych tonowo – tercji i kwinty. Niemniej w każdej minimalnej nawet materii muzycznej poszukujemy obok estetycznego uroku zanegowania monotonii. Muzyka jest sztuką dziejącą się w czasie i czas jest nieodłącznym wymiarem każdej wybrzmiewającej muzyki. Nadmiar ekspresji nas męczy, ale formalno-estetyczny minimalizm wywołuje nudę.
Ewoluowanie zjawisk kulturowych w stronę przeciwnych biegunów prowadzi w końcu do spotkania. W muzyce może być to spotkanie tego, co pradawne, z najbardziej awangardowym. Tego rodzaju synteza otwiera się przed twórcami muzyki ekstatycznej, mającej na celu wprowadzenie słuchacza w trans. Jest to muzyka oparta na rytmie, powtarzalności i ekspresji zarazem. Koncert na trąbkę i orkiestrę jest utworem, którego forma pochodzi z bałkańskiej muzyki transu, ale zastosowane środki mogą wydawać się tradycyjnymi ilustracjami dźwiękowymi. W pewnym stopniu tak jest, ale nie do końca, gdyż tajemnica kryje się w możliwościach solisty.
W opinii przygotowanej przez kompozytorkę na czas prawykonania czytamy:
Połączyłam „polifonię wymiarów czasu” z inną moją techniką, którą nazwałam „europejską muzyką transową” (zajmowałam się nią przez kilka ostatnich lat, próbując wywołać odmienny, medytatywny sposób doświadczania czasu). Kombinacja tych technik pozwala uzyskać mocną konstrukcję formalną, a co więcej, wciąga słuchacza niejako do środka muzyki – z którejkolwiek strony by się do niej zbliżał.
Gęstość materii dźwiękowej i otwartość konstrukcyjna pozwalające włączyć się w przestrzeń, której linearność przechodzi w panoramiczność, a ta z kolei w zamknięty okrąg, są rozwiązaniem tyleż oczywistym, co wybitnym, genialnym.
W utworze można wyróżnić elementy pochodzące z tego samego materiału, ale grane w różnych tempach. Owe tempa tworzą jakby rodzaj perpetuum mobile, a więc również formę koła. Nie obawiam się użycia czasem klasycznej, tradycyjnej formy – bądź raczej klasycznych elementów brzmieniowych, gdyż forma sama w sobie nie wynika tylko z brzmienia elementów, ale także ze sposobu, w jaki je łączymy w jedno.*
Podobnie jak w czasie prawykonania, także tym razem solistą koncertu był Marco Blaauw, holenderski wykonawca, który do perfekcji opanował grę na rzadkim i trudnym dla większości instrumencie – ćwierćtonowej trąbce. Kompozytorka poznała tego wykonawcę w czasie wykonywania jednego ze swych utworów kameralnych „Szósty krąg”. Zachwyciła ją zarówno maestria wykonania, jak i możliwości dźwiękowe tego niezwykle czułego instrumentu. Polska kompozytorka doceniła żywą u tego młodzieńczego wirtuoza tradycję Flamandów, co pozwoliło jej na oryginalność dystansującą się od akustycznych laboratoriów i ich skomputeryzowanej elektroniki.
* Cytaty za: www.culture.pl