Magdalena M. Baran
Rómska osada?
W pasie przygranicznym spokój: zieloność drzew, drogi jakby lepsze, miasteczka – choć wciąż cierpliwie czekają na renowację zabytków i połatanie odpadającej farby – czystsze, sklepy europejskie. Nic nie zakłóca idylliczności krajobrazu. A jednak jest coś, co ostatnio, mimo zapewnień władz Słowacji, bywa solą w oku lokalnych włodarzy. Jedziemy w kierunku Smižan, drogą na L’ubice i dalej Vrbov, jak zapewnia GPS i napotkani przyjaźni Słowacy, najkrótszą. Wybierając ją trafiamy jednak jakby do innego świata. W szczerym polu stoi kilka nieco zdewastowanych bloków. Wielka płyta, kilka pięter, jedna klatka – u nas nazywano je pieszczotliwie „puchatkami”. Przed osiedlem, najpewniej stanowiącym pozostałość lokalnej odmiany PGR-u, wije się mała rzeczka. Na moście suszą się rozwieszone dywany, kwiecistością przypominające okoliczne łąki. Trzeba zwolnić, bo poboczem maszerują mężczyźni ciągnący wózki z drewnem na opał i starsze dzieci z siatkami pełnymi grzybów i jagód. W oknach bloków wietrzy się pościel, na sznurkach pranie, na podwórkach dzieci, którym przyglądają się matki, obok leniwe psy. Osiedle wymaga remontu, gdzieniegdzie brakujące szyby zastąpiono dyktą lub folią. Spokój. Rzec by można: „nic się nie dzieje”. Gdy mijamy osiedle, po prawej ciągną się łąki, na nich kolejne dywany i spokojnie pasące się konie. Właśnie przejechaliśmy przez miejsce, które – jak wiele podobnych – na mapie zaznaczono jako „Rómska osada”.
Jedziemy dalej, do Prešova, niezmiennie mojego ulubionego słowackiego grodu. Niestety miasto, trzecie co do wielkości we wschodniej Słowacji, szczycące się ekumenizmem w praktyce, fabryką Coca-Coli i całkiem niezłym uniwersytetem, również boryka się z „problemem” akceptacji Romów, skądinąd swych współobywateli, we własnych granicach. Już jakiś czas temu Europę obiegła informacja, iż władze miejskie (idąc za głosem wyrażonym w petycji przez mieszkańców) wybudowały betonowy mur, który oddzielił od reszty miasta romską dzielnicę Stara Tehelnia. Nic to, że Romowie osiedlili się tu już w XVI wieku (zapewne wcześniej niż rodziny większości prešovian), ogrodzenie wysokie na trzy metry zlikwidowało skrót, którym na co dzień chodzili do miasta. Do centrum, gdzie mają szkoły, sklepy, lekarzy, przyjaciół. Podobnie – jak alarmują organizacje humanitarne i Amnesty International – w szkołach tego regionu dochodzi do segregacji etnicznej, a romscy uczniowie umieszczani są w jednej szkole.
We wschodniej Słowacji rzeczywiście nie dzieje się najlepiej, obok gettoizacji czy odmów rejestrowania do szkół, mamy także do czynienia z innymi działaniami, jak niedawna likwidacja osady Demater na obrzeżach Košic. W połowie maja buldożery zrównały ją z ziemią, osiemdziesięciu pozostawionym bez dachu nad głową mieszkańcom jako „lokal zastępczy” oferując wojskowy namiot. Niemal w tym samym czasie w Bratysławie i Košicach odbywała się wizyta na najwyższym szczeblu, połączona z konferencjami dotyczącymi wkładu Funduszy Strukturalnych w integracje społeczności romskich na Słowacji, a także wizyta we wschodnich obszarach kraju, podczas której miano diagnozować skalę potrzeb i szukać możliwych rozwiązań. Równocześnie władze w kampanii telewizyjnej zachęcają Romów do wzięcia udziału w odbywającym się właśnie na Słowacji spisie powszechnym. Wszak są obywatelami… Obywatelami, których liczbę szacuje się na 10% mieszkańców kraju. Obywatelami, przynajmniej w teorii, takimi samymi jak wszyscy pozostali. Czy na pewno? W tle pozostaje pytanie, jak skutecznie niwelować rozdźwięk miedzy ich obywatelskością, teoriami i obietnicami a praktyką. Jak żyć razem?
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”, koordynator projektów IO. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 126 (23/2011) z 7 czerwca 2011 r.