Łukasz Pawłowski
Polskie Stowarzyszenie Churchillów
Nie wiem, czy kiedykolwiek przeprowadzono badania, czyim autorytetem najchętniej podpierają się współcześni politycy dla obrony swoich racji, ale bez wątpienia w takim zestawieniu Winston Churchill zająłby jedno z czołowych miejsc. Także w Polsce, mimo mocnej konkurencji ze strony Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego, słynny przywódca Zjednoczonego Królestwa raz na jakiś czas powraca na usta rodzimych polityków.
W Wielkiej Brytanii Churchillem chciałby być zapewne każdy przedstawiciel politycznego establishmentu. Przynależność polityczna nie gra tutaj żadnej roli. Z autorytetu znanego poprzednika korzystali zarówno Margaret Thatcher, Tony Blair (choć trzeba przyznać, że w tym wypadku czyniła to za niego również jego żona, Cherie), jak i David Cameron , a także całe masy innych Konserwatystów, Liberałów i członków Partii Pracy. Niesłabnąca popularność Churchilla wśród polityków na Wyspach jest oczywiście w pełni zrozumiała – to właśnie on, w emitowanym w 2002 roku programie BBC „Great Brits”, został przez tysiące Brytyjczyków uznany za ich najwybitniejszego rodaka wszechczasów.
Okazuje się jednak, że Churchillów nie brakuje także na naszej scenie politycznej, a ich liczba znacząco wzrasta przy okazji niemal wszystkich transferów personalnych pomiędzy głównymi ugrupowaniami politycznymi. Za każdym razem, gdy względnie znany polityk decyduje się zmienić barwy partyjne można być pewnym, że ktoś, gdzieś w końcu przywoła przykład Churchilla, który przecież także partie zmieniał i to nawet dwukrotnie – po raz pierwszy z Konserwatywnej na Liberalną, a następnie z Liberalnej na Konserwatywną. Skoro mógł Churchill, to mogą wszyscy. I tak oto nowymi polskimi Churchillami zostali Joanna Kluzik-Rostkowska i Bartosz Arłukowicz.
Znaleźli się w tym samym w doborowym towarzystwie, bowiem Churchillami są już w naszym kraju m.in. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. Prezes PiS został mianowany Churchillem przez Ryszarda Czarneckiego [http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Jaroslaw-Kaczynski-jest-jak-Churchill-jeszcze-wroci,wid,11311747,wiadomosc.html] – który, nawiasem mówiąc, sam Churchillem jest (i to co najmniej podwójnym), a to ze względu na odważne i wielokrotne zmiany przynależności partyjnej. Donald Tusk Churchillem mianował się poniekąd sam, kiedy na ostatniej konwencji Platformy wyjątkowo luźno parafrazował wypowiedzi brytyjskiego premiera i zamiast do demokracji odnosił je do własnej partii: „Z PO jest jak z demokracją: ma kupę wad, jest niedoskonała, tyle że nie wynaleziono niczego lepszego”, przekonywał premier zwolenników Platformy. W nieco inny sposób jednym z najnowszych polskich Churchillów – obok posłów Arłukowicza i Rostkowskiej – został również minister Jan Rostowski, który do tego grona dołączył po tym, jak Leszek Miller zarzucił ministrowi, że, podobnie jak brytyjski premier, „wierzy tylko w te statystyki, które sam sfałszował”.
I tak dzięki wyrwanym z kontekstu cytatom, chybionym parafrazom i miernym porównaniom polska scena polityczna wzbogaca się dziś o nowych Churchillów w iście zawrotnym tempie. Większość z nich ma zapewne nadzieję, że historia okaże się dla nich równie łaskawa jak dla ich oryginalnego poprzednika. Warto jednak pamiętać, że sam Churchill nie zamierzał biernie czekać na wyrok potomności i opuszczając w 1945 roku Downing Street miał powiedzieć: „Historia będzie dla mnie łaskawa, bo to ja mam zamiar ją napisać”. Polscy Churchillowie jak na razie po pióra nie sięgnęli.
* Łukasz Pawłowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
[email protected]
„Kultura Liberalna” nr 127 (24/2011) z 14 czerwca 2011 r.