Katarzyna Sarek

 

Czerwony Krzyż, Maserati i śliczna Guo Meimei

Sięgając do historii działalności charytatywnej w Chinach, ze zdumieniem można skonstatować, że chyba najsprawniej i najskuteczniej pomagano ofiarom klęsk i katastrof w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Szczególnie, gdy w akcje charytatywne zaangażowany był osobiście najsławniejszy chiński mafioso – Du Yuesheng. Król opium, prostytucji i hazardu miał swoje zasady i nie dość, że organizował zbiórki pieniędzy i nadzorował udzielanie pomocy, to wymagał bezwzględnej uczciwości w obchodzeniu się z zebranymi funduszami. Czego nie można było powiedzieć o zajmujących się tą samą działalnością urzędnikach państwowych. Dekady mijają i okazuje się, że mentalność urzędnicza zbytnio się nie zmieniła.

Dwudziestoletnia dziewczyna, Guo Meimei Baby (pod takim pseudonimem występowała na mikroblogu Weibo), pragnąc zapewne utrzeć nosa koleżankom, wkleiła na swój profil kilka zdjęć, na których widać, jak świetnie jej się wiedzie. Sącząca drinki w businness class w samolocie, oparta o „konika”, czyli białe Maserati, za kierownicą „byczka”, czyli pomarańczowego Lamborghini, na koniu (w Chinach rozrywka wyłącznie dla bogaczy) czy obwieszona torebkami Hermèsa, jednym słowem: pławiąca się w luksusach i szastająca pieniędzmi. Nie ona jedna lubi pochwalić się pieniędzmi i pewnie nikt nie zwróciłby na to większej uwagi, gdyby nie opis zajmowanego stanowiska – general manager w sekcji handlowej Chińskiego Czerwonego Krzyża.

W ciągu kilku godzin stała się sensacją chińskiego internetu i popularnością przyćmiła chyba nawet urodziny partii. Rozwścieczeni ludzie pytali, jak to możliwe, aby tak młoda osoba zajmowała stanowisko tej rangi i w jaki sposób zgromadziła tak olbrzymi majątek. Pytanie było raczej retoryczne, bowiem odpowiedź nasuwała się sama: albo córka, albo kochanka wysokiego oficjela z tejże organizacji.

Czerwony Krzyż szybko wydał oficjalne oświadczenie, że panna Guo nie jest ich pracownikiem, a wymieniona przez nią jednostka nie istnieje. Sama Guo Meimei przyznała, że jest aktorką, a miejsce pracy po prostu zmyśliła, za co bardzo wszystkich przeprasza. Jednak ani przeprosiny, ani oświadczenie nie powstrzymały internautów od dalszego poszukiwania informacji. Dość szybko okazało się, że panna Guo jest bliską przyjaciółką pana Wanga, szefa prywatnej firmy realizującej zlecenia dla Czerwonego Krzyża. Monsieur Wang przyznał, że odczuwa słabość do panny Guo, a ponieważ jej słabością są sportowe samochody i drogie torebki… nie był w stanie odmówić. Rada nadzorcza uznała, że miękkie serce pana Wanga stanowi jednak pewien problem i – zarzucając mu narażanie firmy na utratę dobrej reputacji – bezlitośnie pozbawiła go funkcji. Czerwony Krzyż złożył doniesienie na policji, oskarżając Guo Meimei o zniesławienie i wszczynanie niepokojów społecznych. Wydawałoby się – pozamiatane, koniec afery.

Otóż nie. Internauci nie porzucili tropu i przy okazji wyciągnęli inne wątpliwe poczynania największej w Chinach organizacji charytatywnej (trzeba dodać, że nie należy ona do światowej organizacji Czerwonego Krzyża i jest organem chińskiej administracji państwowej), jak np. nadzwyczaj kosztowne namioty zakupione dla ofiar trzęsienia ziemi w 2008 roku czy obiad za 1500 USD dla pracowników szanghajskiego oddziału. Na dodatek w tym samym czasie organy kontrolne przeprowadzające audyt w ChCK stwierdziły wiele nieprawidłowości w księgach i zaleciły dalsze kontrole. Przez media, również oficjalne gazety, przetoczyła się dyskusja na temat sposobu działania organizacji, braku przejrzystości i dostępu do informacji dotyczących zbieranych i wydawanych pieniędzy. A są one duże, bowiem w 2010 roku ChCK zebrał ponad 10 mld USD. Chińczycy dopiero zaczynają interesować się działalnością charytatywną i z pewnością dzielenie się bogactwem z innymi będzie coraz popularniejsze, ale zdecydowanie nie życzą sobie, aby za ich datki panny Guo czy jakiekolwiek inne żyły jak królowe. Nie wybaczają również rzucanych na wiatr obietnic. Słynna aktorka Zhang Ziyi straciła sympatię chińskich fanów, gdy okazało się, że mimo deklaracji o przekazaniu na rzecz ofiar trzęsienia ziemi w Syczuanie 1 mln RMB, jak również datków zebranych podczas festiwalu w Cannes, obiecane kwoty nigdy nie trafiły na konto ChCK.

Pomoc charytatywna po raz kolejny budzi w Chinach duże emocje. Bezpośrednio po trzęsieniu ziemi w 2008 roku okazało się, że mimo szczerych chęci wielu darczyńców, zwłaszcza zagranicznych, z powodu ograniczeń prawnych nie było w stanie przekazać datków. Po trzęsieniu ziemi w Yushu w zeszłym roku pieniądze zbierane przez NGO musiały być wpierw przekazane lokalnej administracji, która dopiero mogła rozdzielać środki potrzebującym. W rezultacie o tym, jak dysponować pieniędzmi i na jakie projekty odbudowy je przekazać, mieli decydować lokalni urzędnicy, a nie – jak to zazwyczaj ma miejsce – same organizacje wspólnie z przedstawicielami poszkodowanych.

Podczas owego rozdzielania doszło chyba do sporych nadużyć, bowiem trwa obecnie śledztwo dotyczące działalności lokalnego oddziału ChCK. Co więcej, jedna z zastępczyń tamtejszego przewodniczącego, pani Ni Ma, pod koniec maja zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Informacje o jej śmierci ogłoszono dopiero miesiąc później (bez słowa na temat przyczyny zgonu), co wzbudziło falę plotek i domysłów. Padają oskarżenia o gangsterskie metody działania i bezwzględne usuwanie niewygodnych czy gadatliwych ludzi. Jak widać, styl pracy i sposób funkcjonowania Chińskiego Czerwonego Krzyża budzą duże zastrzeżenia wśród potencjalnych darczyńców, co dla organizacji zaufania publicznego może okazać się zabójcze.

* Katarzyna Sarek, sinolog, tłumaczka, publicystka, współprowadzi blog www.skosnymokiem.wordpress.com.

 

„Kultura Liberalna” nr 131 (28/2011) z 12 lipca 2011 r.