Jan Mencwel

Co można wynieść z jądra ciemności? O pisarstwie Svena Lindqvista

Wielu jest zachodnich reporterów, którzy jeżdżą po świecie śladami zbrodni i niesprawiedliwości. Ale tylko jeden przemierza Saharę w towarzystwie starego komputera i pakietu dyskietek, aby przekonać się, że istota tego, czego szuka, znajduje się w każdej europejskiej bibliotece. W trudnym do zaklasyfikowania pisarstwie Svena Lindqvista, leżącym pomiędzy reportażem historycznym, literaturą piękną a polityczną eseistyką, nadużywane w akademickich sferach pojęcie „postkolonializmu” nabiera przerażająco konkretnego wymiaru.

„Wytępić całe to bydło!”, taki odręczny dopisek umieścił Kurtz w sprawozdaniu napisanym dla Międzynarodowego Towarzystwa Tępienia Dzikich Obyczajów. Kurtz, bohater powieści „Jądro Ciemności” Josepha Conrada, jest jednym z wielu towarzyszy Svena Lindqvista w jego podróży przez Saharę i przez bezdroża Australii. Obok niego krok w krok idą filozof Herbert Spencer, król Belgii Leopold II, powieściopisarz Rudyard Kipling czy młody korespondent wojenny Winston Churchill. Te wycieczki rozczarują przeciętnego europejskiego czytelnika. W dwóch wydanych po polsku książkach – „Wytępić całe to bydło” i „Terra Nullius” – Lindqvist zwodzi nas konwencją pełnej przygód, reporterskiej wyprawy, po to, aby zabrać w podróż ważniejszą: w głąb europejskiego dziedzictwa kolonializmu. Książka, której tytuł brzmi tak samo jak dopisek Kurtza, zaczyna się jak wiele reportaży z Afryki: oto widzimy mapę północnej Sahary, czytamy, jak rozklekotany autobus toczy się przez to odcięte od życia i świata nieprzyjazne miejsce. „Przede wszystkim rzuca się oczy światło”, przypomina się słynna fraza otwierająca „Heban” Ryszarda Kapuścińskiego. Ale Sven Lindqvist zamiast bezpiecznej wizji oglądanej zza szyby proponuje nam lustro, w którym my, europejscy czytelnicy, moglibyśmy się przejrzeć. Znamy już przecież na pamięć obrazy zła, biedy i niesprawiedliwości, jakie przywożą nam z Południa nasi liczni wysłannicy. „To nie wiedzy nam brakuje. Brak nam odwagi, by zrozumieć to, co wiemy, i wyciągnąć z tego wnioski”.

Lindqvist nie ukrywa swojej fascynacji „Jądrem ciemności”, można wręcz odnieść wrażenie, że uważa się za duchowego spadkobiercę Josepha Conrada. Zaczerpnięta od Conrada konwencja podróży, która prowadzi do źródła i tajemnicy zła, służy mu do rekonstrukcji europejskiej wizji świata w końcu XIX wieku. Autor chce pokazać, jak dogłębnie w ówczesną – pytanie więc, czy i w dzisiejszą – koncepcję cywilizacji wpisana była dziejowa konieczność „wytępienia” niższych ras, które Europejczycy napotykali w różnych rejonach świata. Zdaniem Lindqvista frazę, którą posłużył się Kurtz, „(…) dzieli od serca humanizmu dystans nie większy niż odległość od Buchenwaldu do domu Goethego w Weimarze”.

Skąd to przekonanie? Linqvist w swoich opowieściach o Afryce i Australii przywołuje historie konkretnych ludów, które na skutek „kontaktu” z Europejczykami (polegającemu zwykle na inwazji na ich ziemie) zostały albo przetrzebione i wysiedlone ze swoich terenów, albo uległy całkowitemu „wymarciu”. Jednym z najbardziej wyrazistych przykładów jest historia Tasmańczyków: są oni w pewnym sensie symbolem ludów wyniszczonych na przestrzeni XIX wieku przez zachodnich kolonizatorów. Na Tasmanii pierwsi biali ludzie pojawili się w roku 1803. Populacja rdzennych Tasmanów wynosiła wtedy około 10 tysięcy. W ciągu 30 lat ich liczba spadła do około 300. Wtedy to na Tasmanię przybył młody Karol Darwin, który na własne oczy zobaczył efekty działań kolonizatorów. Mniej więcej w tym samym czasie, w 1838 roku, antropolog J.C. Prichard w wykładzie „On the Extinction of Human Race” przekonywał, że „dzikie rasy” są nie do uratowania. Wzywał, by w interesie nauki skupić się raczej na zbieraniu informacji o ich fizycznych właściwościach. W 1859 roku, kiedy Darwin wydał „O powstawaniu gatunków”, na Tasmanii żyło już tylko 9 kobiet, wszystkie za stare, by rodzić dzieci. W 1864 roku Londyńskie Towarzystwo Antropologiczne zorganizowało debatę poświęconą obserwowanemu na całym świecie „wymieraniu ras niższych”. A.R. Wallace, współtwórca teorii ewolucji, głosił w swoim wystąpieniu, że gorzej rozwinięte narody żyjące na innych kontynentach czeka nieuchronna śmierć w wyniku kontaktu z Europejczykami. W 1876 roku, kiedy dzieło Darwina na dobre zadomowiło się w europejskiej świadomości, zmarła ostatnia kobieta z ludu rdzennych mieszkańców Tasmanii. W 1884 roku niemiecki filozof Eduard von Hartmann pisał, że przedłużanie sztucznymi metodami walki ze śmiercią dzikiego ludu jest „nieludzkie”: „jeżeli musimy obciąć psu ogon, to nie przysłużymy się zwierzęciu, obcinając go stopniowo, cal po calu”. Premier Anglii, lord Salisbury, 4 maja 1898 roku w Albert Hall w swoim słynnym przemówieniu stwierdził: „Z grubsza narody świata można podzielić na te utrzymujące się przy życiu i te wymierające”. I nie było to bynajmniej stwierdzenie mające wszcząć alarm czy też apelować do czyichkolwiek sumień.

Słowo „ludobójstwo” wprawdzie jeszcze nie istniało w epoce, o której pisze Lindqvist, ale jak inaczej określić można rzeź Hererów dokonaną w początkach XX wieku w Namibii przez niemieckich kolonizatorów? Szacuje się, że w akcji eksterminacyjnej zginęło wtedy 65 tysięcy przedstawicieli tego ludu. Adolf Hitler był wówczas piętnastoletnim chłopcem. Jego cień pojawia się w kilku miejscach obydwu wydanych po polsku książek Lindqvista, a w „Wytępić całe to bydło” autor pisze wprost: „chcemy, aby początkiem i końcem ludobójstwa był nazizm. Tak jest najwygodniej”. Nie chodzi tu jednak o naukowe zestawianie Holokaustu ze zbrodniami kolonialnymi. Autor chce zwrócić uwagę, że wszystkie te wydarzenia były w istocie elementem tej samej, cywilizacyjnej machiny, która wzięła swój początek w oświeceniowym modelu człowieka, w koncepcji postępu i wreszcie XIX-wiecznej teorii ewolucji. A za stworzenie i rozpędzenie tej machiny jesteśmy odpowiedzialni my – ludzie Zachodu.

Pogląd to być może w humanistyce nie nowy. Ale książki Lindqvista nie są naukowe, choć autorowi erudycji odmówić nie sposób. To literatura faktu, napisana z pasją, kontrowersyjna, ale budząca sumienia. Do czego jednak chce nas obudzić Lindqvist? Czy jest to nihilizm każący nam myśleć, że cały zachodni model cywilizacji z moralnego punktu widzenia nadaje się na śmietnik? Tego autor nigdzie wprost nie mówi. Ale wydaje się, że na jego pisarstwo warto zwrócić szczególną uwagę dziś, kiedy obserwujemy z uwagą ruchy wolnościowe w krajach Afryki i Bliskiego Wschodu. Sądzę bowiem, że w jego książkach odczytać można wezwanie do nowego, pełnego większej wrażliwości na dawne urazy sposobu układania relacji Zachodu ze społeczeństwami krajów, które niosą na sobie brzemię byłych kolonii. Relacje wewnątrz Europy są dziś w dużej mierze wynikiem „przepracowania” traumy Holokaustu i II wojny światowej. Nie można tego samego powiedzieć o naszym stosunku do świata pozaeuropejskiego. A z dnia na dzień staje się coraz wyraźniejsze, że te właśnie relacje mogą się okazać kluczowe dla naszej wspólnej przyszłości. Widzę więc ogromną wartość w stawianiu dziś głośno pytań, jakie zadaje nam Sven Lindqvist. Zwłaszcza, że stawia on te pytania w sposób, który jest w stanie dotrzeć do wielu, a nie tylko do garstki dawno już przekonanych humanistów-postkolonialistów.

Książki:

Sven Lindqvist, „Wytępić całe to bydło”, przeł. Milena Haykowska, W.A.B., Warszawa 2009.
Sven Lindqvist, „Terra Nullius”, przeł. Irena Kawadło-Przedmojska, W.A.B., Warszawa 2010.

* Jan Mencwel, redaktor kwartalnika „Kontakt”, współpracownik Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, doktorant w Instytucie Kultury Polskiej UW.

„Kultura Liberalna” nr 131 (28/2011) z 12 lipca 2011 r.