Paweł Marczewski
Ciemności kryją ekran. O „Koniu turyńskim” Béli Tarra
„To bardzo prosty film. Zrobiłem go, ponieważ nie mogę pogodzić się z tym, że człowiek musi umrzeć” – powiedział Béla Tarr po projekcji „Konia turyńskiego”, swojego najnowszego i, jeśli wierzyć zapowiedziom reżysera, ostatniego w karierze filmu, pokazanego w trakcie festiwalu Nowe Horyzonty. Zaznajomieni z kinem Tarra rozpoznają jego styl już od pierwszych sekund – długie ujęcia oparte na powolnych, niezwykle precyzyjnych jazdach kamery, pieczołowicie zakomponowane kadry, czerń i biel. Nawet jednak dla tych, którzy znają duszne, klaustrofobiczne „Gniazdo rodzinne” czy trwające ponad siedem godzin „Szatańskie tango”, „Koń turyński” będzie wyzwaniem.
Trudno sobie wyobrazić lepsze zwieńczenie filmografii artysty od lat ukazującego w swoich dziełach świat pozbawiony sensu, w którym ludzkie okrucieństwo idzie ręka w rękę z bezwzględnością losu, niż opowieść o końcu tego świata, stopniowym osuwaniu się w nicość i śmierć. Fabuła „Konia…” jest szczątkowa. Stary woźnica Ohlsdorfer mieszka razem z córką na odludziu. Życie upływa im na monotonnej, codziennej krzątaninie – czerpaniu wody ze studni, doglądaniu konia, gotowaniu skromnego posiłku. Ojciec i córka porozumiewają się bardzo rzadko, ich codzienna aktywność ma na celu wyłącznie przedłużenie egzystencji. Wiedzą, że nic ich nie czeka i oni niczego już nie oczekują. Kiedy stopniowo zaczynają znikać poszczególne elementy ich prostego świata, przyjmują to ze spokojną rezygnacją.
Tarr, jak sam mówił podczas spotkania z publicznością festiwalu Nowe Horyzonty, ukazał na ekranie odwrotność procesu stwarzania świata. Każdy kolejny dzień przybliża koniec bohaterów i zarazem kres świata. Najpierw w belkach podtrzymujących strop chałupy Ohlsdorfera przestają chrobotać korniki, które stary wozak słyszał od 58 lat. Potem koń, jedyne źródło zarobku starca, przestaje jeść i pić. Niebawem w studni zaczyna brakować wody. Wreszcie w samym środku dnia zapadają nieprzeniknione ciemności, a lampa naftowa, choć pełna, nie chce zapłonąć i nic nie jest już w stanie rozproszyć mroku.
Ekranowa rzeczywistość jest w „Koniu turyńskim”, jak zwykle u Tarra, zgrzebna, zredukowana do surowego, smaganego wiatrem pejzażu, minimum monotonnych gestów wykonywanych przez bohaterów i garstki zniszczonych przez czas przedmiotów. Wszystko to jest w dodatku dalej redukowane w miarę postępowania ponurego aktu stworzenia à rebours. Nie sposób jednak uwierzyć zapewnieniom reżysera, wedle których „Koń…” to jedynie „prosty film o umieraniu”. Traktuję je tak samo, jak wygłoszone z kamienną twarzą stwierdzenie, że tak precyzyjne komponowanie ujęć powinno być „minimalnym standardem”, a tymczasem z telewizji i kinowych ekranów zalewa nas „potok gówna”. Wydają mi się prowokacją mizantropa, artysty, który o współczesnej kinematografii ma jak najgorsze zdanie i niewiele obiecuje sobie po publiczności.
Trudno uwierzyć, by taki perfekcjonista jak Tarr, potrafiący wydobyć maksimum znaczenia z minimum środków, dobrał tytuł i motto filmu przypadkowo. „Koń turyński” to nawiązanie do epizodu z życia Fryderyka Nietzschego. Przebywając w Turynie, niemiecki filozof ujrzał pewnego dnia woźnicę zapamiętale okładającego biczem konia. Wrócił do hotelu, przeleżał w stanie całkowitego otępienia dwa dni, a potem napisał krótki list: „Matko, jestem taki głupi”. Następne dziesięć lat spędził, uznany za szaleńca, pod kuratelą matki i sióstr. Historię tę relacjonuje na samym początku filmu, na tle ciemnego ekranu, monotonny głos narratora, który powracał będzie za każdym razem, kiedy świat Ohlsdorfera kryły będą ciemności – nocy lub ostatecznego końca. Patronem „Konia…” jest zatem Nietzsche w ostatniej fazie życia – nie odnowiciel przewartościowujący wszystkie wartości, ale przerażony głupiec, który nie może znieść absurdu świata zaludnionego przez ostatnich ludzi, zabójców Boga. „Koń turyński” swoją zwięzłością, przerażającą pustką i stawianiem sprawy na ostrzu noża przypomina ów ostatni list Nietzschego. Po takim filmie Tarr być może nie miał już innego wyjścia, jak tylko zamilknąć.
Film:
„Koń turyński”
Reżyseria: Béla Tarr
Scenariusz: Béla Tarr, László Krasznahorkai
Film pokazywany w ramach 11. Festiwalu Nowe Horyzonty.
* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog, doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”, dziennikarz „Europy. Magazynu Idei”.
„Kultura Liberalna” nr 134 (31/2011) z 2 sierpnia 2011 r.