Magdalena M. Baran
Problemy z innością
2 sierpnia. Dzień ostatni, podobny innym dniom. Taki jak dziś? Zaskakująco normalny, jak na zbliżający się kres piekła. Romów do Auschwitz zwożono praktycznie zewsząd, ze wszystkich krajów, w których stanęła noga żołnierzy III Rzeszy. Pierwszych już w roku 1941. Za nimi przybywali kolejni, od lutego 1943 roku osadzani w Zigeunerfamilienlager. 23 tysiące osób, z których ponad 21 tysięcy już nigdy nie opuściło obozu. W ten sposób Romowie stali się trzecią pod względem liczebności grupą – po Żydach i Polakach – dla której obóz koncentracyjny oznaczał zagładę.
Kilka dni temu polski sejm przegłosował uchwałę upamiętniającą dokonane na Romach ludobójstwo, czyniąc 2 sierpnia Dniem Pamięci o Zagładzie Romów i Sinti. W pamięci staje mi natychmiast tablica z berlińskiego Neue Wache, pomnika ofiar wojny i tyranii. „Upamiętniamy”. To słowo odmienia się tam przez przypadki wszystkich ofiar wojny, także Romów i Sinti. By odpowiedzieć na zbrodnie swoich ojców, Niemcy potrzebowali nieco mniej czasu. Stojąca tam od 1993 roku rzeźba matki, która trzyma na kolanach martwe ciało syna, nie ma narodowości, religii, koloru skóry. Symbolizuje ogrom straty, rozpacz i… pewną niemożność wynagrodzenia, wobec której wszelkie słowa wydają się daremne. Można tylko milczeć. Na tablicy wymienieni są wszyscy bez wyjątku. Aby przypomnieć o tym, że w nocy z 2 na 3 sierpnia 1944 roku w komorze gazowej Auschwitz II-Birkenau zginęło prawie 3 tysiące romskich dzieci, kobiet i mężczyzn, polski sejm potrzebował 67 lat. I choć sierpniowe spotkania Romów w Auschwitz odbywają się od 1997 roku (kiedy dwaj ocaleni Romowie –Herbert Adler, nr Z 2784, i Adolf Labinger, nr Z 41121 – odsłonili odrestaurowane pamiątkowe tablice na pozostałościach po jednym z baraków), wczorajsze uroczystości dzięki sejmowej uchwale zyskują nowy wymiar. Dzień Pamięci, gdzie odmienność nie musi oznaczać obcości ani budzić lęku.
Czy jednak nasz świat zmienił się aż tak dalece? Chętnie „upamiętniamy”, a jednocześnie zostawiamy sobie swego rodzaju dziurę w murze politycznej poprawności. To przez nią płyną słowa, czyny, czasem poleci jakiś kamień. Tworzenie gett wciąż wydaje się rozwiązaniem „łatwiejszym” niż wspólne życie. W kolejnych krajach Wyszehradu obserwujemy już nie tylko samoistne, ale i w jakiś sposób odgórne zamykanie społeczności romskiej na pewnym obszarze, odgradzanie jej od świata, od codzienności współmieszkańców. Za sukces niedawnej węgierskiej prezydencji poczytywano zwrócenie uwagi na problem Romów. Tymczasem sami Węgrzy – mimo starań Fideszu – nie radzą sobie najlepiej. Kłopoty z asymilacją mniejszości ma Słowacja. Coraz głośniej zaczyna się też mówić o problemach w Czechach, gdzie Romowie zasiedlają tereny przygranicznego „szluknowskiego worka”. Mieszkania po zgładzonych Żydach i wysiedlonych Niemcach zajmują tam od niedawna nowi Romowie. Z zaniepokojeniem patrzą na to nawet ich, dobrze już zasymilowani, bracia. „Regionowi grozi zapaść społeczna. Ludzie mają tego dosyć, a ja się obawiam, że dojdzie do rękoczynów i linczów” – pisał niedawno do premiera Czech burmistrz Rumburka. Jak wskazuje raport Europejskiego Funduszu Społecznego, Romowie to najbardziej dyskryminowana mniejszość świata.
Stereotypy mnożą się, a i sami Romowie często utwierdzają okolicznych mieszkańców w ich sądach. Jednak myśląc o Romach w dniu upamiętniającym ich zagładę, chcę przede wszystkim wiedzieć, jaki jest plan na dziś. Co robić, aby nie słyszeć o romskich gettach, segregacji obywateli czy o lękach sąsiadów, gdy w okolicy zamieszka romska rodzina? Co robić, by nie słyszeć o chęci do samosądów, linczów, by podejrzliwość ustąpiła miejsca rozwadze? Niezłym planem wydaje się rozpoczynająca się właśnie kampania „Rom – twój bliźni”, mająca na celu zmianę postaw Polaków na przyjazne, a przynajmniej neutralne w stosunku do Romów. I tak już od sierpnia w Małopolsce, na Dolnym Śląsku, Śląsku i na Mazowszu będziemy mogli spotkać plakaty, na których zdjęciom Romów towarzyszą dobrze nam znane biblijne cytaty. „Nie mów fałszywego świadectwa…”, „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” czy wreszcie „Czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz?”. Czy podziała?
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”, koordynator projektów IO. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 134 (31/2011) z 2 sierpnia 2011 r.