Szanowni Państwo,

Istnieje „niewidzialny college” pisarzy wychylonych w przyszłość, jedną stopą tkwiących mocno w realiach współczesnego świata, drugą – wkraczających na terytoria oddalone od nas, ale tylko o kilka lat, miesięcy, być może zaledwie parę dni. To autorzy fikcji spekulatywnej, science fiction bliskiego zasięgu, dla których literatura jest polem myślowych eksperymentów z naszą cywilizacją.

W ich tekstach pojawiają się pomysły skądinąd znane: można u nich znaleźć Becka, Klein, Dennetta, Butler czy Baudrillarda. Cenne jest jednak to, że idee te umieszczane są zwykle w zaskakujących kontekstach, a często są doprowadzane do ekstremów, które nie miałyby racji bytu w głównym nurcie intelektualnego dyskursu.

Warto autorom SF patrzeć na ręce. Nie raz już okazywało się, że tematy, którymi się zajmowali i hipotezy, które budowali, początkowo zbywane właśnie jako „rodem z science fiction”, stawały się modne wśród intelektualistów z pierwszych stron gazet – gdy tylko teraźniejszość dogoniła przyszłość. Posthumanizm jest tylko jednym, najświeższym tego przykładem.

Jacek Dukaj zalicza się do autorów wiodących w tym gronie – ewentualne wątpliwości rozwiał jego ostatni zbiór opowiadań „Król bólu”, a przede wszystkim pochodząca z tego tomu nowela „Linia oporu”. Twórczość Dukaja niesie ze sobą świeże, odmienne spojrzenie na kluczowe kategorie, za pomocą których od stuleci opisujemy nasz świat. Dziś w „Pytając” Jacek Dukaj w rozmowie z Łukaszem Jonakiem opowiada właśnie o specyficznych dla SF strategiach komentowania rzeczywistości. Mirosława Marody dzieli się swoim doświadczeniem czytelniczki fantastyki i pokazuje, w jaki sposób literackie obrazy fikcyjnych światów mogą inspirować badania realnego społeczeństwa. Łukasz Jonak zestawia dwa opozycyjne rozumienia posthumanizmu, dowodząc, że w poszukiwaniach świata po końcu człowieka pisarze dawno pozostawili za sobą akademickich intelektualistów. Marta Bucholc wreszcie przypomina zupełnie inną rzeczywistość „Innych pieśni” naszego głównego bohatera, w której obcość – pozbawiona sztafażu technologii i oparcia w barierach oddzielających ciało i ducha – definiuje wygasające człowieczeństwo.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. MIROSŁAWA MARODY: Fantastyczne zwierciadło ludzkości
2. ŁUKASZ JONAK: Science fiction i ten drugi posthumanizm
3. MARTA BUCHOLC: Ograniczone przetrwanie


Mirosława Marody

Fantastyczne zwierciadło ludzkości

Science fiction czytam właściwie od zawsze. Pierwszą książką z tego gatunku, z którą miałam do czynienia, był chyba „Obłok Magellana” Lema – pamiętam z niej tylko, że na Ziemi umiano sterować pogodą, na Grenlandii panował klimat subtropikalny, a bohaterowie przypominali postacie z socrealistycznych plakatów. Z Lema najbardziej lubiłam jednak opowieści pilota Pirxa i mało znaną książeczkę „Powrót z gwiazd” – to właśnie dzięki nim odkryłam, że sztafaż lotów międzygwiezdnych i nowych wynalazków jest dla tego autora tylko tłem do analizowania osobliwości człowieka jako gatunku.

Potem przyszedł Asimov z jego „Opowieściami robotów”. Niedawno znów do nich zajrzałam i zdumiało mnie nasilenie dydaktyzmu obecne w tych opowiadaniach – w gruncie rzeczy każde z nich poświęcone jest wykazywaniu jak ułomne, nielogiczne i pokrętne jest ludzkie myślenie. Choć to o Lemie mówiło się żartobliwie, że tak naprawdę był robotem, z tych dwu autorów to Asimov całkowicie się z nimi utożsamia, podczas gdy ludzie są przezeń opisywani jako gatunek obdarzony wybujałym ego i neurotycznym lękiem przed własnymi wytworami, które mogłyby zagrozić jego prymatowi.

W tym subiektywnym przeglądzie nie powinno zabraknąć braci Strugackich. Ich powieści były jednym wielkim oskarżeniem komunizmu, lecz tym, co mnie w nich fascynowało, było leżące u ich podstaw głębokie przekonanie, że nie da się ludzi uszczęśliwić na siłę, że wszelkie próby usunięcia jednego zła muszą zaowocować innym i że z tego chociażby powodu lepiej nie manipulować przy tak złożonej całości, jaką jest system społeczny. Fascynowało na zasadzie przeciwieństwa, gdyż wolałam jednak Asimova cykl o Fundacji czy jego „Koniec wieczności”, które dopuszczały możliwość sterowania przebiegiem procesów społecznych i to na zasadzie wykorzystywania pozornie nieznaczących bodźców.

Potem nastała epoka fantasy i to już mniej mnie pociągało. Jestem w stanie docenić maestrię Tolkiena czy Le Guin, ale to nie mój genre. Choć opowieści Terry’ego Pratchetta o świecie Dysku (fantastyka to czy fantasy?) pochłaniałam bez umiarkowania. Może dlatego, że magia jest u niego tylko niewiele znaczącym dodatkiem do głęboko ludzkich pasji, przywar i motywacji, a jego wiedźmy, magowie i oczywiście Śmierć są pełnokrwistymi (choć dziwnie to brzmi w wypadku szkieletu) postaciami.

Być może nie jestem typowym czytelnikiem fantastyki, gdyż jak widać z powyższego wyliczenia, pociągają mnie w niej nie tyle statki kosmiczne, blastery, gwiezdne wojny i spotkania z przedstawicielami obcych ras, ile wątki dotyczące ludzkiej natury. Chodzi mi jednak o podkreślenie, że te wątki w niej obecne, że fantastyka – niezależnie od technologicznego sztafażu – jest także, a może nawet przede wszystkim, jednym ze sposobów refleksji nad człowiekiem i nad możliwościami jego rozwoju.

Tym, co charakteryzowało tę refleksję przez cały wiek XX, było ukryte przekonanie o niezmienności podstawowej natury człowieka. Niezależnie od tego, jak ewoluowało jego środowisko zewnętrzne, niezależnie od tego, czy zapełniało się robotami czy smokami, w większości powieści, które czytałam, podstawową płaszczyzną intrygi było zderzenie między owymi zmianami a pewnymi, niedającymi się zmodyfikować, cechami ludzi – ich umiłowaniem wolności lub odwrotnie, ich skłonnością do pielęgnowania pewnych uprzedzeń czy konformizmów. Czytelnik mógł być zaskakiwany samą istotą owych zderzeń, lecz pozostawał na bezpiecznym gruncie swej podzielanej z autorem wiedzy o człowieku. Mógł zawsze powtórzyć za Terrym Pratchettem, że „nic tak naprawdę się nie zmienia, nawet jeśli nie zostaje takie samo”.

Coś jednak się zmienia, nawet jeżeli pozostaje takie samo. Zmienia się sama fantastyka, co mogłam wyraziście odczuć, gdy po kilkunastu latach braku kontaktu z nią, zachęcona przez doktoranta sięgnęłam po jedną z nowszych pozycji. Był to „Distress” Grega Egana (wydanie polskie: „Stan wyczerpania”). Czytałam zafascynowana nie tyle samą fabułą, ile wizją świata społecznego nakreśloną przez tego autora. Odnajdywałam w niej jak najbardziej realistyczną konkretyzację następstw wszystkich tych zjawisk, którymi zajmowałam się jako socjolog zainteresowany zmianą społeczną: multiplikacja płci, hybrydy technoludzkie, kult ignorancji, rola ruchów masowych, a także przewijające się przez to wszystko pytanie o naturę człowieczeństwa. Pytanie, a nie założenie!

Ten stan fascynacji został jeszcze bardziej podkręcony przez ostatnio opublikowany zbiór opowiadań Jacka Dukaja „Linia oporu”. To już nie było olśnienie, że „tak to może wyglądać”, lecz raczej że „tak to można odczuwać”. Że świat, który przecież już istnieje – z natrętną wszechobecnością reklamy, z rosnącą pozycją specjalistów od marketingu, z grami komputerowymi, „przyjaciółmi” z portali społecznościowych – może doprowadzić do takich zmian w tym, co zwykliśmy określać jako „naturę” człowieka.

Ta natura na naszych oczach przyjmuje nową formę i to nie nauka, lecz tego typu fantastyka może pomóc nam w zrozumieniu kierunków jej ewolucji.

* Mirosława Marody, profesor socjologii.

Do góry

***

Łukasz Jonak

Science fiction i ten drugi posthumanizm

Jednym z popularniejszych trendów akademickiego świata idei jest posthumanizm, postulujący ściągnięcie Człowieka – z jego tragediami i komediami – z piedestału urojonej wyższości nad Naturą. Tradycja krytycznego posthumanizmu, poczynając od „cyborgów” Donny Haraway, na filozofii Bruno Latoura kończąc, kwestionuje sam podział na świat natury i domenę człowieka, wskazuje na jego umowność i niefunkcjonalność. „Niewidzialny college” pisarzy science fiction zdaje się wołać do krytycznych posthumanistów: „w zasadzie macie rację, ale źle zabieracie się do sprawy”.

Rozprawić się z humanizmem, z jego podziałem rzeczywistości na świat człowieka (kultury i polityki) i natury (faktów i konieczności), można na dwa sposoby: albo powiedzieć, że wszystko jest polityką, albo że wszystko jest naturą.

Tę pierwszą strategię prezentuje między innymi Latour, który przekonuje, że fakty i konieczność nie istnieją, że są jedynie konstruktami, wynikiem chwilowych stabilizacji sił między różnorodnymi aktorami społecznymi. Rzeczywistość jest plastyczna, wyzwaniem jest takie ukształtowanie procesu politycznego, by można ją było „zagnieść” w lepszy świat.

Autorzy SF, patrząc z perspektywy światopoglądu naukowego, mówią: ależ nie, konieczność istnieje, i to nie tylko w świecie natury, ale też w naszym, ludzkim, który sam jest przecież częścią przyrody. Nasze aspiracje, pragnienia, lęki są odległą pochodną mechanizmu, który każe bakterii podążać ku wyższym stężeniom glukozy. Nasza polityka i kultura, ich niezwykła złożoność, jest częścią tego samego procesu, który wygenerował galaktyki i ziemską biosferę.

Krytyczni i naturalistyczni posthumaniści zdają się być zgodni co do tego, że konieczność jest zła. Ale już pomysły, co począć z tym faktem, diametralnie się różnią. Posthumaniści spod znaku teorii kulturowej i krytycznej walczą z koniecznością poprzez zadekretowanie, że jej nie ma. Autorzy SF opisują światy, w których uniezależnienie od status quo (dlaczego mam taką a nie inną płeć, kolor oczu, zakochuję się, śmieszy mnie taki a nie inny rodzaj humoru, nie mogę oddychać pod wodą itd.?) są zagadnieniami praktycznymi, podlegającymi nie kulturowej, a materialnej modyfikacji.

Innym wspólnym punktem obu posthumanizmów jest stwierdzenie, że „kultura (i polityka) się liczy” – być może jest nawet najważniejsza. Jednak o ile krytycy mówią: „wolność wynika z polityki”, to naturaliści zakrzykną: „nie ma polityki bez wolności”. Jak bowiem mówić o polityce, jeśli asortyment możliwych działań skrępowany jest naturalną koniecznością? I jaki sens ma promocja kultury wobec zawstydzającego faktu, że jedynie nic nieznacząca część materii wszechświata potrafi myśleć? W odróżnieniu od koncepcji Latoura, autorzy SF skłaniają się bowiem ku ryzykownemu poglądowi, że jedynie byty obdarzone inteligencją i świadomością mogą uczestniczyć w polityce i tworzyć kulturę. Konsekwencją jest jeden z najbardziej spektakularnych motywów współczesnej SF: imperatyw przerabiania głupiej, bezrozumnej materii na sprytną, myślącą.

Pisarze opisują ten projekt na różnych poziomach i w różnej skali, ale Jacek Dukaj do problemu podnoszenia IQ wszechświata podchodzi chyba najbardziej radykalnie. W meta-fizyce „Perfekcyjnej Niedoskonałości” nie chodzi po prostu o mnożenie komputronium, myślącej materii, ale o kształtowanie samych praw fizyki w ten sposób, by optymalizować procesy obliczeniowe, które od nich zależą. Brzmi to dość złowieszczo i autorytarnie, musimy jednak zdać sobie sprawę, że tak zdefiniowanej rzeczywistości daleko do totalitaryzmu (choć jest on potencjalnym zagrożeniem). W wizjach SF „wszech-komputer” to naturalne środowisko dla nieskończonej różnorodności poglądów, estetyk, systemów wiedzy, całych światów. Jeśli określenie „wielość” Negriego i kolegów ma sens, to właśnie tam. To nasz Internet niewyobrażalnie zwielokrotniony. To świat, w którym „myśleć” oznacza „tworzyć”. To świat Ducha, o którym rozmawiamy w wywiadzie, w którym wszystko jest możliwe, gdzie polityka i kultura mogą osiągnąć swoją pełnię.

Czy rzeczywiście? Dukaj w „Linii Oporu” – wyciągając konsekwencje z konsekwencji – wraca do pytania o konieczność. Walczymy i będziemy z nią walczyć. Ale zwyciężając, co zyskujemy, a co tracimy? Po co robić politykę, skoro znikają „tematy”? Z czego sublimować kolejne reprezentacje kultury? I w końcu, skoro można być każdym/wszystkim, to dlaczego być kimkolwiek/czymkolwiek? To są pytania posthumanizmu, który przyjmuje do wiadomości istnienie faktów i konieczności. Odpowiedzi na nie, a przynajmniej ich sugestie – w „Linii Oporu” i w dzisiejszym wywiadzie.

* Łukasz Jonak, socjolog i teoretyk literatury

Do góry

***

Marta Bucholc

Ograniczone przetrwanie

Wyobraźmy sobie, że to, co dzieje się w naszej psychice, naprawdę odbija się w materii, i na odwrót. Niech ciało nadyma się lub kurczy odpowiednio do koniunktury losu swego właściciela; rany goją się lub jątrzą zależnie od tego, w czyjej znajdą się aurze; wodzowie samą swoją obecnością dodają fizycznych sił żołnierzom; potężni władcy na całe stulecia wyciskają w materii swoje piętno, zmieniając bieg rzek i pasm górskich. Takie uniwersum buduje Jacek Dukaj w „Innych pieśniach”. Architektonika tego hylemorficznego świata jest fascynująca, dla wielbicieli Dukaja tym bardziej, że sięgnął on tutaj do nader rzadkich inspiracji. Technologię, naukę i historię zastąpiła filozofia starożytna, informatyczny slang – greka, przestrzeń wirtualną – niemal bezgranicznie plastyczna przyroda. Pomijam jednak zajmujące wyłącznie pasjonatów debaty nad szczegółami konstrukcyjnymi „Innych pieśni”. Chciałabym zastanowić się, jaki cel (poza estetycznym) może przyświecać powołaniu do życia świata, w którym duch i ciało są tak ściśle sprzężone, i co taka konstrukcja – wyjątkowa w twórczości autora „Złotej galery”, „Katedry” i „Lodu” – mówi nam o naszej rzeczywistości. Odpowiedź może być, jak sądzę, dwojaka.

Po pierwsze, psychosomatyka jest jedną z modnych klisz naszej cywilizacji, równie dziś popularnych i głoszonych w tonie równie mentorskim jak niegdyś redukcjonistyczne ujęcia relacji między psychiką i ciałem. Ontologię „Innych pieśni” można więc uznać za ironiczne odzwierciedlenie naszych wyobrażeń na temat potęgi ducha w świecie materii. Duch – w postaci morfy, formy, bez której nie ma bytu – zostaje u Dukaja przewrotnie zmaterializowany. Jego wpływ na materię jest bowiem – w odróżnieniu od działania woli czy operacji intelektu – automatyczny, emanacyjny i podległy stałym prawidłowościom. Dotyczy to tak ludzi, jak i istot niższych; wśród ludzi zaś również występują typy niższe i wyższe. Ludzie należą z natury do pewnego, określonego rodzaju, którego morfa działa zawsze w określony sposób: rozkazy wydane przez strategosa na ogół spotykają się z posłuchem, rany zadane przez aresa krwawią dłużej, doulos (niewolnik) nie jest w stanie oprzeć się woli człowieka wolnego, zaś woli kratistosa (najsilniejszego) w zasadzie oprzeć się nie da, itp. Dukaj sprowadza w ten sposób dualizm psyche i physis do absurdu, wykazując, że założenie o istnieniu duszy byłoby w takich warunkach równie zbędne, jak dla mechanicysty założenie o istnieniu ducha w skorupie mechanizmu ciała. Obie koncepcje sprawiają, że problematyczne staje się zagadnienie woli. Najlepiej dowodzi tego słabość momentów, w których Dukaj każe swojemu protagoniście, Piorunowi Vistulii Hieronimowi Berbelekowi, budzić w sobie olbrzyma i pluć w twarz kratistosom – wbrew wszelkiej logice świata przedstawionego. Dezawuuje w ten sposób fałszywą sprawczość bohatera, ale świat – ze swoim determinizmem i fatalizmem – uchodzi cało.

Dla drugiej interpretacji mniejsze znaczenie ma problem duszy i ciała, wolności i konieczności, większe zaś to, jak wygląda życie społeczne w tym, moim zdaniem najpiękniejszym ze wszystkich stworzonych przez Dukaja, świecie. Otóż dominującą relacją jest tu obcość.

Obcość panuje przede wszystkim pomiędzy kategoriami społecznymi. Wspomniane typy morficzne działają jak bytowe etykiety, dzielące ludzi na obce sobie gatunki. Im wyższy typ morfy – im szlachetniejsza kasta – tym większa swoistość, unikatowość każdego egzemplarza i na odwrót, im podlejsza morfa, tym bardziej zestandaryzowany, bardziej pokrewny zwierzęciu (bliższy materii) i słabszy jest jej nosiciel. Wszyscy doulosi są tacy sami: ich potencjał samoistnego kształtowania rzeczywistości jest bliski zeru. Każdy z kratistosów – górne ekstremum Dukajowskiej ontologii – jest tak niepowtarzalny, że sama materia wyklucza ich współwystępowanie (nie mówiąc o bezpośredniej komunikacji czy rozumieniu) jako sprzeczne. Szczeble pośrednie to również odrębne gatunki, niezrozumiałe dla siebie nawzajem – przewidywalne, lecz tak, jak przewidywalne są zjawiska przyrody.

Obcość panuje również w ramach kategorii morficznych, choć tu łatwiej o porozumienie i uznanie oparte na podobieństwie społecznego typu. Problem wzajemnego rozpoznawania się ludzi, który w „Linii oporu” rozwiązuje Dukaj za pomocą banerów i tagów przywieszanych do wirtualnych awatarów, w „Perfekcyjnej niedoskonałości” za pomocą kodów gramatycznych, a w „Lodzie” za pomocą efektów ćmietlnych, również w „Innych pieśniach” wydaje się absorbować autora bez reszty. Wniosek jest ten sam: nie da się w poznaniu innego wykroczyć poza identyfikację typu. Wszystko, co indywidualne, jest zakryte przed poznającym i nie trafia nigdy do obiegu komunikacyjnego, bo zwykły człowiek nie może wyrazić siebie w pełni w realnym świecie. Ograniczenie autoekspresji wynika zaś, paradoksalnie, właśnie z automatyzmu wpływu społecznego. Każdy z nas jest wytworem sieci interakcji, dynamicznym i płynnym, a przez to niewiarygodnym i ontologicznie podejrzanym nawet dla siebie samego. Pełna podatność na kształtowanie przez wpływ z jednej, a pełna autonomia bytowa z drugiej strony – to skrajności, między którymi żyją duchowo ameboidalni śmiertelnicy.

Zakończenie „Innych pieśni” było przedmiotem gorących sporów wśród miłośników Dukaja – co się tak naprawdę dzieje, gdy Hieronimowi Berbelekowi udaje się zrozumieć wodza wrogiej armii bytów pozbawionych poprawnej morfy? Narzucający się wniosek brzmiałby, że koinonia z psychicznym bezkształtem prowadzi z konieczności do (samo)unicestwienia. Można jednak również uznać, że pełne, empatyczne poznanie kogokolwiek może się dokonać tylko przez całkowite utożsamienie się z poznawanym, które musi prowadzić do zatracenia się dwoistości poznawanego i poznającego, a zatem również do kresu istnienia. Sądzę, że w „Innych pieśniach” Jacek Dukaj najdobitniej wyraził paradoks, który stanowi moim zdaniem klucz do jego twórczości: za pełne poznanie drugiego człowieka płacimy utratą możliwości poznawania. Wygląda więc na to, że ograniczająca samą siebie egzystencja opierająca się na poznaniu niepełnym, generycznym i zawodnym jest jedyną szansą na ograniczone przetrwanie – w każdym świecie możliwym.

* Marta Bucholc, doktor socjologii, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

***

Autor koncepcji numeru: Łukasz Jonak

„Kultura Liberalna” nr 135 (32/2011) z 9 sierpnia 2011 r.