Katarzyna Kazimierzowska

 Kiedy intymne przestaje być prywatne

 

Zawsze gorący temat: prawo do aborcji, jest jednym zagadnień, których nigdy nie rozwiążemy. Brakuje nam definicji, brakuje mądrego prawa, które na tych definicjach by bazowało, brakuje wreszcie praktyki. I dlatego – choć lądujemy na Księżycu i rozwijamy coraz bardziej zaawansowane technologie – nie możemy sobie poradzić z prawem natury.

To o czym chciałam napisać na szczęście jest już historią, nie znaczy to jednak, że dyskusja na ten temat nie toczy się wszędzie: na forach kobiecych, w kawiarniach, w pracowniczych kantynach, przy biurkach w open space’ach. Od razu uprzedzam, że nie jestem w stanie pisać bez emocji. Kiedy w piątek, 19 sierpnia, komisja sejmowa zajęła się obywatelskim projektem noweli ustawy o prawie do aborcji, krew zastygła mi w żyłach. Obywatelski pomysł całkowitego zakazu wykonywania aborcji jest przecież na „chłopski rozum” zupełnie absurdalny. Do tego stopnia, że nawet konserwatywna „Rzeczpospolita” wypuściła tekst Wandy Nowickiej, „Na szkodę kobiet?” , w którym ta działaczka feministyczna i przewodnicząca Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny dowodzi, jakim absurdem jest całkowity i bez wyjątku zakaz usuwania ciąży. I właściwie mówi wszystko w tym temacie. A jednak. Absurd absurdem, ale obywatelski projekt – który jasno unaocznia nieuświadomionym, że brzuch kobiety od momentu zapłodnienia nie należy już do niej tylko do całego społeczeństwa – jednak powstał, a posłowie Prawa i Sprawiedliwości go poparli.

Obecne prawo do aborcji, które choć obłożone restrykcjami, być może ratuje kobietom życie, zastanawia mnie jedno: dlaczego prawo oraz prace komisji sejmowych są tak odległe od prawdziwego życia?

Organizacje pozarządowe podają, że co roku wykonywanych jest ok. 100 tysięcy aborcji w tzw. podziemiu aborcyjnym. Mimo zakazu, w warunkach często urągających ludzkiej godności, ryzykując zdrowie i życie, kobiety stawiają na swoim. Sto tysięcy rocznie. To i tak pewnie liczba zaniżona. Jeśli sto tysięcy kobiet woli oddać się w ręce niepewnych wybawicieli albo płacić niemieckim klinikom za prawo do decyzji, to czy nie powinno to otworzyć oczu polskiemu rządowi? Podczas wizyty papieża w Madrycie księża rozgrzeszali kobiety, które dokonały aborcji – w Hiszpanii prawo pozwala na aborcję na żądanie. Na pierwszy rzut oka brzmi zabawnie i głupio, ale uwaga: jesteśmy w Hiszpanii, katolickim kraju. Tam Kościół przynajmniej pogodził się z sytuacją i daje szanse rozgrzeszenia. U nas politycy wiedzą lepiej. Kobieta to stworzenie zbyt durne, żeby sensownie korzystać z danego prawa, więc lepiej zakazać go zupełnie.

Obecne polskie prawo do aborcji wskazuje na kilka podbramkowych sytuacji, w których aborcja jest dozwolona. Co jednak z tego, kiedy za tym i tak ograniczonym przyzwoleniem nie idzie praktyka? Lekarze zwyczajnie boją się wykonywać zabiegi nawet w dozwolonych przypadkach. Czyli, mimo prawa, kobieta i tak nie znajdzie ratunku. Organizacje pro-life biją w oczy plakatami, informującymi o 500 wykonanych w danym roku zabiegaj (czytaj morderstwach). Dlaczego nie piszą o 100 tysiącach? Bo 500 to dane oficjalne. Prawdopodobnie każdy z tych przypadków został udokumentowany, przyczyny wykonania zabiegu były oczywiste dla każdego, a kobieca trauma związana z utratą dziecka nie do wypowiedzenia.

Nikt z polityków nie bierze tego pod uwagę. Nikt z „obywateli” tworzących absurdalne „obywatelskie projekty” nie bierze tego pod uwagę. Dlaczego zamiast zajmować się całkowitym zakazem do prawa do aborcji, nie zajmiemy się edukacją seksualną uczniów podstawówki – zamiast na lekcjach do wychowania w rodzinie, powinni nauczyć się zakładać prezerwatywę i liczyć dni płodne, powinni nie bać się chodzić do dorosłych, gdy inni dorośli ich molestują, otwarcie mówić o tym, że coś się u nich dzieje. Czy któryś  z polityków pofatygował się kiedyś i wszedł na jedno z kobiecych forów? A są ich tysiące. Tam kobiety, od nastolatek po te czterdziestoletnie, zaczarowują czas, żeby tylko nie być w ciąży, żeby tylko się udało, żeby tylko zadziałała tabletka, żeby tylko. Proszę sobie poczytać te lęki, komentarze i siostrzane rady, bo to jest najlepszy przykład, jaką świadomość mają przyszłe młode mamy i co wiedzą na temat seksu, zabezpieczenia i przygotowania do życia w rodzinie.

Zastanawia mnie, dlaczego politycy nie są gotowi zaufać kobietom. Każde prawo jest dla ludzi, w społeczeństwie, by dobrze funkcjonowało, potrzebne są zakazy i nakazy. Gdy sprawa dotyczy styku życia i śmierci oczywiście nie ma miejsca na relatywizm. Żaden z polityków nie jest w stanie postawić się w sytuacji kobiety, która musi zadecydować czy urodzić dziecko: chore, będące owocem gwałtu, w sytuacji gdy sama jest chora, gdy grozi jej utrata życia, gdy nie ma środków na życie, gdy ma 12 lat. To są skrajne przypadki. Ale też nie budzimy się z myślą, że wczoraj chciałam być mamą, a dziś już nie więc, hop! skrobanka. Te kobiety, które traktują aborcję jak środek antykoncepcyjny, i tak nie zmienią swojego postępowania. Te, które są skazane na podziemie lub zostawienie dziecka w okienku życia, też to zrobią. Dobrze byłoby wypośrodkować te dwie skrajności. pozostawić margines zaufania i prawa do decyzji osobie, która ma w końcu dokonać gwałtu na własnym ciele i pozwolić na uśmiercenie życia. Bo psychicznego obciążenia tej decyzji, pomijając motywację, nie umniejszy żadne prawo, żadna spowiedź. I myślę, że to wystarczy. Ale chciałabym mieć ten komfort świadomości, że dopóki coś dojrzewa w obrębie mojego ciała, mam prawo do intymności, z czym wiąże się też prywatna decyzja. Zarówno rządzący jak i Kościół, zawsze rościli sobie prawo do kobiecego ciała, traktując je jak przedmiot; zawsze było ono przedmiotem targu, łatwym sposobem na ukaranie przeciwnika, czy na dostarczenie przyjemności. Trzy fale feminizmu sprawiły, że po raz pierwszy od 20 wieków, nie jest ono tak dostępne jak władza by tego chciała. Wolałabym, żeby tak zostało. Nie życzę sobie , by moja intymność była bezprawnie przez prawo i złą praktykę nadużywana. Dziękuję.

* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”

„Kultura Liberalna” nr 137 (34/2011) z 23 sierpnia 2011 r.