Paweł Timofiejuk

Niepotrzebny komiks. Nawet komiksiarzom!

Od jakiegoś czasu wśród komiksiarzy toczy się bezustanna dyskusja na temat niskiej pozycji sztuki komiksowej w kulturze polskiej. Zazwyczaj jednak jest to dyskusja prowadzona dla niej samej, wewnątrz środowiska, głównie w celu popisania się własnymi zdolnościami retorycznymi i zapunktowania wśród kolegów. Na zewnątrz raczej nic nie trafia, a jeśli już, to są to wypowiedzi wyrwane z kontekstu i często ze sobą sprzeczne. Spójrzmy choćby na kilka ostatnich zdarzeń.

Zacznijmy może od OFF Festivalu i totalnego zlekceważenia komiksu. Wszystko zaczęło się w czerwcu od pomysłu, który przyniósł Szymon Holcman od osób powiązanych z organizacją OFF-u. Mimo pewnych trudności udało się złożyć całkiem ciekawy program, z prezentacjami twórców, prelekcjami o komiksie i jego korespondencji z innymi dziedzinami sztuki oraz z komiksowo-muzycznym projektem Komiksofon. Ba, udało się też zorganizować stoisko sprzedażowe – sklep.gildia.pl, na którym znalazł się przekrój przez cały komiksowy rynek w Polsce. Koordynacją na miejscu zajęli się odpowiedzialni i zorganizowani: Viktor Soma i Marek Turek. I w pewnym momencie stało się. Sklep Gildia opłacił namiot, w którym miała odbywać się sprzedaż i dodatkowe atrakcje komiksowe. Już następnego dnia koordynatorzy dostali informacje, że dla prowadzących spotkania przewidzianych jest 5 wejściówek – gdy minimalnie dla samych prowadzących potrzebne było według programu 20. Nie wspominając przy tym o osobach, które zadbałyby o porządek i przygotowanie wszystkich spotkań. Koordynatorzy postawieni przed takim wyborem, nie musieli się długo się zastanawiać i po konsultacjach uznali, że w takiej sytuacji realizacja tego programu nie ma sensu. A my wszyscy dostaliśmy nauczkę, że znajomości i obietnice to jedno, a wszelkie pomysły i ustalenia trzeba zawsze zawrzeć w umowie. Z drugiej strony okazało się, że cóż, dla Polaków ważniejsze są trzepaki za kilka tysięcy złotych służące do taplania się w błocie (można je podziwiać na wielu zdjęciach z OFF Festivalu!), a szczyt kultury to upicie się odpowiednio tanim piwem. Organizatorzy wykazali się niezwykłą smykałką do biznesu, gdyż etap, na którym zarabiają udało im się zrealizować w całości. Wyczekali do momentu, gdy sklep zapłacił za stoisko, a potem postawili swoje twarde warunki, aby pozbyć się niepotrzebnego, profesjonalnie zrobionego programu. Zostało więc smutne stoisko handlowe z mnóstwem wolnej przestrzeni, gdyż program artystyczny okazał się zbędny.

Nauczeni doświadczeniem na pewno spróbujemy po raz kolejny wyjść do publiki niekomiksowej, ale dopiero po wcześniejszym zawarciu umowy, która będzie satysfakcjonowała obie strony. Wbrew pozorom prezentacja komiksu wielbicielom innych dziedzin sztuki jest obecnie jedynym możliwym rozwiązaniem, by komiks mógł się rozwijać, gdyż samo środowisko komiksowe w żadnym wypadku nie udźwignie bytu tej dziedziny, a obserwując je można założyć, że tego nie chce.

Druga sprawa to osławiony Europejski Kongres Kultury organizowany przez NInA (Narodowy Instytut Audiowizualny), który z tego powodu powinien nazywać się raczej EKK Audiowizualnej. Wiele miesięcy temu podjęliśmy rozmowy z organizatorami na temat obecności komiksu na Kongresie. Były to dyskusje długie i żmudne, wyglądające jak rozmowy z kimś, kto nie słucha i nie rozumie, co się do niego mówi. NInA poinformował, że jedyni znani przez nich i godni, ich zdaniem, obecności na salonach twórcy komiksowi nie wyrazili zainteresowania przyjazdem na Kongres. Na propozycje innych nazwisk, dobrze znanych w świecie i to nie tylko komiksu, odpowiedziano, że niestety program dyskusji z zaproszonymi gośćmi jest już zamknięty i nikogo nie da się dołączyć, gdyż nie ma już na to pieniędzy w budżecie. Takie baju-baju na spławienie. Zaproponowano jednak, by umieścić komiks w towarzyszącym Kongresowi projekcie czytelnia. Odbyło się spotkanie, podczas którego przedstawiliśmy dużo świetnych pomysłów, angażujących twórców i publiczność i realizujących główny cel Kongresu – audiowizualność. Po jakimś czasie otrzymaliśmy odpowiedź, że tylko jeden z projektów może zostać przekazany do dalszej realizacji. Oczywiście ten wymagający jak najmniejszego nakładu finansowego, najlepiej by był robiony w ramach wolontariatu przez mieszkających we Wrocławiu twórców. Spytałem więc Roberta Sienickiego i Agatę Wawryniuk, czy podejmą się tego działania. Przekazaliśmy ich wstępne zainteresowanie koordynatorce projektu czytelnia i… zapadła cisza. Dopiero w ostatnich dniach okazało się, że na stronie EKK znalazła się informacja o warsztatach organizowanych przez Agatę i Roberta. Widać organizatorzy uznali, że skoro mają już „jeleni”, to nie ma potrzeby kontaktować się z ich macierzystą organizacją. Po co informować, kto to wszystko zaaranżował? Po co w ogóle chwalić się w głównym programie obecnością tych warsztatów?

Wraca wrażenie, które odnieśliśmy przy pierwszych rozmowach z przedstawicielami NInA, że mają swoją wizję Kongresu i nie spieszno im do uzupełniania go o element niepasujący do układanki. I chociaż ta wizja jest takim bezwładnym siepaniem, to nie ma w nim miejsca dla sztuk, których nie da się wpasować w wymyślony schemat audiowizualności. Pomimo tego uważamy, że trzeba być obecnym, gdyż nieobecni nie mają głosu. A tam zawsze można się pokazać, dotrzeć do nowego odbiorcy, do różnych instytucji.

Można oczywiście inaczej. Można się obrazić. Zostać internetowym bękartem. Zademonstrować złość we własnym środowisku i zbierać podpisy we własnym środowisku. Rzucać pomysłami wymagającymi jeszcze mniejszego wysiłku i nakładów, niż zakładają to organizatorzy kongresu. A na wszelkie pomysły podejmowania rzeczywistych działań odpowiadać, że działania nieautopromocyjne poza siecią nas nie interesują. Można też mówić, że jesteśmy jednymi słusznymi obrońcami komiksu, a wszyscy inni, którzy próbują zrobić coś na zewnątrz, pomimo traktowania per noga, to zdrajcy. Tak, można żyć w getcie i bawić się w getto. Tylko po co? Dla kogo?

W końcu odbywający się „Światowy dzień publicznego czytania komiksów”, którego promocji, wśród polskich użytkowników Facebooka, podjęła się Olga Wróbel. Nawiązała do akcji Tomka Pastuszki sprzed roku, ale co to za nawiązanie, gdy miejscem promocji czytania komiksów, zamiast przedmurza Sejmu, staje się murek pod mostem Śląsko-Dąbrowskim! Poczytać sobie, tak bezideowo, oczywiście można było nad rzeczką, tak na wysokości BUW-u, w jednym z popularnych warszawskich lokali. Tylko dlaczego dla takiej akcji wykorzystywać nazwę światowej akcji prezentowania komiksu szerszemu gronu czytelników? Lans? Moda? Jak już w tym kierunku idziemy, to może zrobić tę akcję, jak zauważa sam Tomek Pastuszka, w Borach Tucholskich. Myślę, że można wtedy zapewnić lepszą ochronę czytelnikom komiksów przed wścibskim wzrokiem jakiejkolwiek publiczności, niż zapewniły ją cienie pod mostem Śląsko-Dąbrowskim. Właśnie teraz potrzeba nam działań otwierających się na ludzi, a nie zamykających nas w getcie. Poleżeć na kocykach nad Wisełką można zawsze, a nie przy jakiejś okazji.

I tu dochodzimy do sedna. Po co się wysilać, skoro ten komiks to takie getto. Do zaistnienia w kiszącym się w tym samym bagienku towarzystwie potrzeba tylko niewielkich działań w sieci. Tam można sobie podreperować samopoczucie; pobrać udział w wewnętrznych wojenkach; popisać prawdy objawione, które w starciu z rzeczywistością okazują się piramidalnymi bzdurami; pisać o komiksach w oderwaniu od reszty kultury, bo przecież nikt poza komiksiarzami tego nie przeczyta; itd. A wszystko to tylko po to, by się nie wysilać. Po co robić cokolwiek więcej, przecież za propagowanie komiksu dla idei nie idą wielkie pieniądze! Lepiej zamknąć się w bagienku, które powoli, ale nieprzerwanie wysycha. Lepiej obrażać się i wyśmiewać wszystkich, którzy próbują zburzyć mury getta, lepiej siedzieć na tyłku i pierdzieć w stołek! A potem się dziwić, że nikt komiksem się nie interesuje.

Taki jest smutny obraz tego, co niektórzy zwą środowiskiem komiksowym, a które moim zdaniem nie istnieje i istnieć długo nie będzie. Istnieją za to ambicje niektórych ludzi i miejmy nadzieję, że te zdrowe pozwolą kiedyś temu środowisku zaistnieć. A na razie trzeba skupić się na pracy u podstaw i kibicować wszystkim inicjatywom wydostania tej sztuki z getta.

* Paweł Timofiejuk, politolog i wydawca komiksów.

 

 „Kultura Liberalna” nr 138 (35/2011) z 30 sierpnia2011 r.