Szanowni Państwo,
z okazji 10. rocznicy ataków terrorystycznych przypomniano smutną ikonografię 11/9. Pokazywano nie tylko dwie wieże WTC, ale również diametralnie różne reakcje Palestyńczyków i Żydów na sceny rozgrywające się w Stanach Zjednoczonych. Początków wojny z terrorem upatrywano wtedy przecież na Bliskim Wschodzie. Konflikt izraelsko-palestyński jest częścią globalnej układanki, do której niebezpiecznie się przyzwyczailiśmy…
A tymczasem we wtorek 20 września odbędzie się w ONZ głosowanie, poświęcone uznaniu niepodległości państwa palestyńskiego. Poparcie dla rezolucji zadeklarowało ponad 120 państw – jednak swój sprzeciw zgłosiły między innymi Stany Zjednoczone i Izrael, twierdząc, że od tego rodzaju postanowień lepsze będzie kontynuowanie negocjacji pokojowych. Te ostatnie jednak trwają od 20 lat i nic nie zapowiada, by w łatwym do przewidzenia czasie miały zakończyć się sukcesem. W Polsce prawdziwą burzę wywołał, opublikowany kilka tygodni temu przez Tygodnik „Polityka”, wywiad z Zygmuntem Baumanem, w którym autor „Płynnej nowoczesności” wyrażał się wyjątkowo ostro na temat polityki Izraela wobec Palestyńczyków.
Czy to możliwe, że zaproponowana przez palestyńskich liderów rezolucja zostanie przegłosowana? Czy postępowanie Palestyńczyków jest – w długiej perspektywie – jednym z rezultatów tak zwanej arabskiej wiosny? I jakie to może mieć dla nas znaczenie?
Na pytania te odpowiadają eksperci, których teksty przynoszą nam mozaikę przeróżnych odpowiedzi.
Szewach Weiss, izraelski polityk, a dawniej ambasador Izraela w Polsce, krytykuje proponowaną rezolucję jako bezsensowną. I dodaje: „mam nadzieję, że Polska będzie głosować tak, jak USA. Każdy pokój na Bliskim Wschodzie będzie «pax americana», nie ma innej szansy”. Zupełnie odmiennego zdania jest Elie Podeh badacz stosunków arabsko-żydowskich z Uniwersytetu Hebrajskiego. Jego zdaniem strach przed rezolucją jest znacznie przesadzony: „rzeczywistość funkcjonowania Izraelczyków i Palestyńczyków po przyjęciu rezolucji może w ogóle się nie zmienić, a już na pewno nie mamy do czynienia z kolejną intifadą”. Z kolei Yousef Munayyer, szef Centrum Palestyńskiego w Waszyngtonie, prezentuje znaczący pesymizm: „wynik głosowania, jakikolwiek by był, nie zakończy ani izraelskiej okupacji terenów palestyńskich, ani trwania osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu. Wojna będzie zatem trwała”. Na koniec Justyna Zając z Instytutu Stosunków Międzynarodowych charakteryzuje interesy i logikę postępowania Palestyńczyków, Izraela i Waszyngtonu: „każda ze stron forsuje dziś najbardziej korzystną dla siebie strategię. Żeby jednak na Bliskim Wschodzie zapanował trwały pokój rozwiązanie konfliktu musi być całościowe i zostać uznane przez wszystkie jego strony”.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
1. SZEWACH WEISS: Bezsensowna rezolucja
2. ELIE PODEH: Klincz między Palestyńczykami a Izraelczykami jest dla Netanjahu wygodny
3. YOUSEF MUNAYYER: Wojna będzie trwała
4. JUSTYNA ZAJĄC: Każda ze stron forsuje najbardziej korzystną dla siebie strategię
Bezsensowna rezolucja
29 listopada 1947 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych podjęła rezolucję, że powstaną dwa państwa na ziemiach zachodniej Palestyny: państwo żydowskie i państwo palestyńskie. Postanowiono, że Jerozolima będzie miastem międzynarodowym. Żydzi przyjęli tę propozycję. Ben Gurion – stojący na czele agencji żydowskiej Jiszuw (Yishuv), do której należeli Żydzi mieszkający już wtedy w Palestynie – miał pomysł, że po niewyobrażalnych wojennych krzywdach setki tysięcy żydowskich uchodźców pilnie potrzebują państwa. Palestyńczycy oczywiście nie zgodzili się na to. Wypowiedziana przez nich wojna zakończyła się dla Izraelczyków wygraną niepodległością i poszerzeniem granic. W 1967 roku Izrael, znów broniąc się, wygrał i ponownie rozszerzył swoje terytorium. Tak więc rezolucja ONZ, mówiąca o podziale na państwo izraelskie i palestyńskie, miała już miejsce, a Palestyńczycy nie zgodzili się na nią. Dziś, 63 lata później, wszystko się zmieniło.
Deklaracja będzie prawdopodobnie przyjęta, ale będzie miała znaczenie jedynie symboliczne. Jej jedyną wymową będzie, które państwa i narody popierają Palestyńczyków, które Izrael, a które wstrzymują się od głosu. Dowiemy się, jakie poszczególne z nich mają podejście do konfliktu bliskowschodniego. Głosowanie może być z tego punktu ciekawe: na przykład jeśli ukaże hipokryzję niektórych państw. Syria będzie głosowała za niepodległością Palestyny, ale czy prezydent tego kraju gwarantuje wolność swojemu własnemu narodowi? Na szczęście Stany Zjednoczone na Radzie Bezpieczeństwa zgłoszą weto, bo rozumieją sytuację. Wiedzą, że rezolucja oznacza pokój tylko na papierze, który nie pomoże, a tylko pogorszy sprawę. To tylko propaganda, czasami uprawiana przez ONZ. Ta decyzja nie będzie miała pozytywnego wpływu na proces pokojowy, więc po co nad nią głosować? Mam nadzieję, że Polska będzie głosować tak, jak USA. Każdy pokój na Bliskim Wschodzie będzie „pax americana”, nie ma innej szansy.
Rezolucja będzie miała także znaczenie psychologiczne – Palestyńczycy, mając poparcie międzynarodowe, mogą stać się bardziej agresywni niż dzisiaj. Może stworzyć niebezpieczną atmosferę triumfu.
Niezależnie od tego Izrael powinien w dalszym ciągu próbować przekonać Palestyńczyków, że mają ogromną szansę podpisać z nami porozumienie. Są sprawy, w których trzeba dojść do jakiegoś porozumienia i kompromisu przynajmniej na kilka najbliższych lat: Jerozolima, sprawa uchodźców i demilitaryzacja państwa palestyńskiego. Nawet Benjamin Netanjahu, który stoi na czele prawicowej partii, zmienił swoje podejście. Nie mówi już o Wielkim Izraelu i zgadza się na państwo palestyńskie, ale pod pewnymi warunkami: jeśli państwo to będzie zdemilitaryzowane, a uchodźcy arabscy będą mogli wrócić na terytorium Izraela. Warto pamiętać, że nie jest jasne, jak miałaby przebiegać granica. Nierozwiązana pozostaje również sprawa osiedli żydowskich w Judei i Samarii. Jest wreszcie sprawa Jerozolimy – Izrael nie zgadza się na podział Jerozolimy, która jest jego historyczną stolicą.
Z tym, że trzeba zakończyć proces pokojowy, zgadza się większość koalicyjna w parlamencie – i ogromna większość Izraelczyków, nawet tych z partii opozycyjnych. Wyniki sondaży wskazują, że ci, którzy krytykują rząd za niedostateczną elastyczność wobec Palestyńczyków, nie zgadzają się, żeby ONZ narzuciła cokolwiek siłą. Sens ma jedynie pokój ustalony i podpisany przez obie strony, a nie narzucony którejkolwiek z nich.
Warto zaznaczyć, że rezolucja ONZ nie będzie miała żadnej wartości, jeśli i Hamas nie zostanie związany procesem pokojowym. Jak pamiętamy, w 2005 roku premier Izraela zgodził się na demokratyczne wybory w Autonomii Palestyńskiej. Wygrał Hamas, który użył tychże wyborów do celów niedemokratycznych i stworzył państewko w Strefie Gazy. Dzisiaj mamy Autonomię Palestyńską i samodzielne, bardzo agresywne państewko Hamasu na południu Izraela. Hamas wciąż mówi jedynie o likwidacji Izraela. Jeżeli do głosowanej rezolucji zostałoby wpisane, że powstanie państwo palestyńskie, pod warunkiem, że Hamas odda broń i że stanie się częścią tego państwa, zgadza na negocjacje z Izraelem i wyważy jego ideologię dotyczącą likwidacji Izraela, wszystko byłoby inaczej. Ale o tym nikt nie mówi.
Umowy pokojowe są możliwe: dowodzi tego przykład Egiptu i Jordanii. Mieliśmy też kilka umów z Palestyńczykami – Izrael wycofał się jednostronnie ze Strefy Gazy. W Judei i Samarii ustanowiona jest kontrola wojskowa Izraela, ale tylko wtedy, kiedy dochodzi do zamachów terrorystycznych. Faktycznie zaś panuje tam niepodległość palestyńska.
Dziś niespokojny czas przechodzi cały Bliski Wschód. Jeśli rezolucja ONZ stworzy – ze strony arabskiej – atmosferę wojenną, to Izrael będzie się bronić. Trzeba zatem wrócić do negocjacji, jednak ze świadomością, że na Bliskim Wschodzie pokój w dalszym ciągu jest marzeniem. Niestety.
* Szewach Weiss, izraelski polityk, profesor nauk politycznych, ambasador Izraela w Polsce w latach 2000 – 2003.
***
Klincz między Palestyńczykami a Izraelczykami jest dla Netanjahu wygodny
Strach jest w Izraelu bardzo powszechnym uczuciem. Dotyczy tak obecnych planów palestyńskich, jak Arabskiej Wiosny, relacji z dawnymi sojusznikami i wielu innych spraw. Nie jest to jednak reakcja relewantna w stosunku do obecnej sytuacji politycznej. W istocie bowiem to, czy Palestyna zostanie uznana przez ONZ za państwo niepodległe, czy też nie, jest kwestią przede wszystkim symboliczną. Rzeczywistość funkcjonowania Izraelczyków i Palestyńczyków może w ogóle się nie zmienić, a już na pewno nie mamy do czynienia z kolejną intifadą. To, czego możemy się spodziewać, to pokojowe demonstracje w strefie Gazy – choć oczywiście nie można wykluczyć, że działania Palestyńczyków zwiększą napięcie między stronami, a przez to pobudzą Izrael do działania, również militarnego.
Premier prawicowego rządu Benjamin Netanjahu deklaruje, że jest zwolennikiem rozdzielenia narodów i – w konsekwencji – stworzenia dwóch odrębnych państw, lecz istnieje przepaść między deklaracjami a rzeczywistością. Ilustracją niech będzie zachowanie premiera wobec decyzji o izraelskich osiedleniach na terenach palestyńskich: najpierw deklarował, że należy je wstrzymać, potem po cichu zmienił zdanie. W rzeczywistości rząd jest przeciwny powrotowi do granic sprzed 1967 roku i jakiemukolwiek podziałowi Jerozolimy, więc nie zgadza się z głównymi żądaniami Palestyńczyków. Szanse na porozumienie i jakąkolwiek formę dialogu ze strony tego rządu są wobec tego bardzo małe. Także powtarzane przez premiera deklaracje, że porozumienie można osiągnąć jedynie przez negocjacje, niewiele zmieniają. Palestyńczycy od wielu miesięcy lobbują w ONZ, więc Izrael miał wystarczająco dużo czasu, by wznowić rozmowy. Przeciąganie procesu pokojowego i zrzucanie odpowiedzialności za klincz we wzajemnych stosunkach na przedstawicieli drugiej strony jest tak naprawdę dla Netanjahu bardzo wygodne.
Co można byłoby zatem w tej sytuacji zrobić, gdyby izraelskiemu rządowi wystarczyło dobrej woli? Pierwszym krokiem mógłby być powrót do granic z 1967 roku. Oznaczałoby to, po pierwsze, odzyskanie przez Palestynę okupowanych dotąd terytoriów. Po drugie, musiałoby dojść do podziału Jerozolimy na dzielnice. Po trzecie, jeśli uchodźcy chcieliby powrócić z diaspory, musieliby osiedlić się w części palestyńskiej, a reszcie należałoby wypłacić odszkodowania. Jest to kierunek wskazany wiele lat temu w porozumieniach z Oslo, inicjatywie genewskiej i w trakcie rozmów Ehuda Olmerta z Mahmudem Abbasem w 2007 i 2008 roku. Takie rozwiązania są jednak wciąż dla izraelskiego rządu – i wielu Izraelczyków – nie do przyjęcia.
Pamiętajmy, że dla całej sytuacji nie bez znaczenia może być to, że Izrael ma także stricte wewnętrzne problemy. Ostatnie protesty o charakterze socjalnym w Tel Awiwie – choć oczywiście nie miały nic wspólnego z poparciem żądań Palestyńczyków – mimo zapewnień manifestantów z miasteczek namiotowych były polityczne. Rząd przeznacza sporą część budżetu na działania militarne, więc nie możemy rozdzielać obu kwestii. Sytuacja wewnętrzna Izraela jest skomplikowana, spory wpływ na nią ma także sytuacja zewnętrzna. To wygodne dla rządu, który woli koncentrować się bardziej na sprawach zagranicznych niż na kryzysie wewnętrznym. Wkrótce będzie miał z pewnością ku temu okazję.
Uznanie niepodległości Palestyny przez Zgromadzenie Ogólne ONZ – które jest moim zdaniem niemal pewne, mimo sprzeciwu Izraela i Stanów Zjednoczonych – będzie miało, powtórzmy, znaczenie wyłącznie symboliczne. Nie oznacza to ani powstania niepodległego państwa, ani włączenia Palestyny do ONZ. To tylko jeden z kroków na długiej drodze do faktycznego ustanowienia państwa palestyńskiego, co w końcu będzie miało miejsce. Ale Palestyńczycy i tak odnieśli wielki sukces: wzbudzając tak duże zainteresowanie swoją sprawą na arenie międzynarodowej.
* Elie Podeh, specjalista w dziedzinie stosunków arabsko-żydowskich, profesor na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie.
***
Wojna będzie trwała
Atmosfera wokół inicjatywy palestyńskich polityków jest przyczyną coraz większej konfuzji. Co prawda zdecydowany sprzeciw Stanów Zjednoczonych i Izraela oraz zapowiadane przez te państwa weto w zbliżającym się głosowaniu Rady Bezpieczeństwa ONZ nie są żadną niespodzianką. Sprawę komplikuje natomiast to, że ani palestyńskie plany nie znalazły poparcia u wszystkich Palestyńczyków, ani też sprzeciw rządu premiera Netanjahu dla niepodległego państwa palestyńskiego nie spotkał się z entuzjazmem wszystkich Izraelczyków.
Pierwsze z tych zjawisk tłumaczyć można na dwa sposoby. Po pierwsze, nie istnieją dziś odpowiednie mechanizmy reprezentacji, które pozwalałyby Palestyńczykom zabierać głos w kwestiach związanych z podejmowaną przez ich liderów strategią polityczną. Wykluczenie z procesu decyzyjnego ma konsekwencje w postaci sceptycyzmu w stosunku do podejmowanych przez owych przywódców decyzji i realizowanych planów. Po drugie, dla większości Palestyńczyków nie jest jasne, jakie będą realne konsekwencje w dziedzinie prawa międzynarodowego symbolicznej bądź co bądź legalizacji niepodległego państwa palestyńskiego przez ONZ. Co stanie się z Organizacją Wyzwolenia Palestyny? Czy zostanie z niej wyłoniony rząd, czy też zostanie ona rozwiązana? Co z Palestyńczykami, którzy żyją dziś w diasporze – czy będą mogli wrócić do kraju? Dyskutując te kwestie, wracamy w naturalny sposób do kwestii pierwszej, bo niejasności w tych kwestiach wynikają z braku dialogu między liderami a społeczeństwem palestyńskim.
Gdy chodzi z kolei o Izraelczyków, którzy sprzeciwiają się działaniom rządu Netanjahu, możemy zapytać, czy jakiekolwiek znaczenie dla sprawy palestyńskiej będą miały protesty przeciwko rządowi Netanjahu, które od pewnego czasu obserwujemy w Tel Awiwie. Nie przeceniałbym ich jednak. Uderzające było w nich to, że nie dotyczyły kwestii izraelskiej okupacji terenów palestyńskich (może poza – niebezpośrednio – żądaniami, by zmniejszyć wydatki na armię). Z dzisiejszego punktu widzenia nie jest jednak możliwe stworzenie w Izraelu szerokiej koalicji intelektualnej i politycznej, która oprócz ważnych kwestii ekonomicznych podjęłaby również sprawę okupacji. Najsilniejsze dziś partie izraelskie, Likud i Kadima, to klasyczne ugrupowania prawicowe, niechętne zmianie sytuacji politycznej. Zaś to, że społeczeństwo chętnie na nie głosuje, sprawia, iż nie ma powodu, by przypuszczać, że partie lewicowe, mające inne przekonania dotyczące Autonomii Palestyńskiej, mają jakiekolwiek szanse na wygraną w kolejnych wyborach. Pamiętajmy, w jak opłakanym stanie jest dziś izraelska Partia Pracy – u początków istnienia Izraela najpotężniejsze przecież ugrupowanie w tym kraju. Dotyczy to zresztą całej izraelskiej lewicy.
Niezależnie od powyższych kwestii, zasadniczą kwestią jest jednak to, że wynik głosowania, jakikolwiek by nie był, nie zakończy ani izraelskiej okupacji terenów palestyńskich, ani trwania osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu. Jedyne, co zmieni się, jeśli ONZ uzna w przyszły wtorek Palestynę za niepodległe państwo, to że Palestyńczycy zyskają prawo do składania skarg w Międzynarodowym Trybunale Karnym. Nie ma natomiast powodów, by przypuszczać, że zmniejszy się liczba żołnierzy przebywających na terenach palestyńskich. Wojna będzie zatem trwała.
Najpoważniejszym problemem odbywających się w ostatnich 20 latach pod opieką Waszyngtonu negocjacji palestyńsko-izraelskich był brak równowagi pomiędzy partnerami tego dialogu. Prowadzący wyraźnie proizraelską politykę Waszyngton potrafił wymóc na stronie palestyńskiej ustępstwa, gdy uznał to za stosowne, przymykał natomiast oko na nadużycia ze strony Izraela. W konsekwencji powiększały się osiedla na Zachodnim Brzegu, a Izrael czerpał korzyści z podległych mu ziem palestyńskich. Dziś sytuacja mogłaby ulec pewnej zmianie wyłącznie wtedy, gdyby Izrael udało się przekonać, że dalsza okupacja będzie dla niego bardzo kosztowna. Jeśli będzie konsekwentna, strategia, przyjęta przez liderów palestyńskich, ma niewielką – ale zawsze – szansę przekonania Izraela, że kontynuowanie przez niego dotychczasowej polityki może okazać się zbyt kosztowne.
O jakich kosztach mowa? Na dłuższą metę obecna polityka USA i Izraela może doprowadzić do dalszego psucia się relacji tego pierwszego i izolowania tego ostatniego państwa w regionie Bliskiego Wschodu. Sojusze dawno nie były już tak płynne, jak dziś, w konsekwencji Arabskiej Wiosny. Nie można już liczyć na poparcie ze strony reżimu Mubaraka czy Turcji. Ale i to wszystko niekoniecznie musi sprawić, że Palestyńczykom uda się przekonać Izrael i opinię międzynarodową o konieczności stworzenia niepodległego państwa palestyńskiego.
* Yousef Munayyer, amerykański pisarz polityczny pochodzenia palestyńskiego. Dyrektor Centrum Palestyńskiego w Waszyngtonie.
***
Każda ze stron forsuje najbardziej korzystną dla siebie strategię
Palestyńczycy regularnie, od wielu lat podejmują działania na rzecz utworzenia własnego państwa. W 1988 roku Palestyńska Rada Narodowa proklamowała powstanie niepodległego państwa palestyńskiego ze stolicą w Jerozolimie, a Jasir Arafat podjął zabiegi o akceptację tego aktu przez ONZ. To się nie udało. W latach 90. XX wieku toczący się arabsko-izraelski proces pokojowy dawał nadzieję na rozwiązanie konfliktu, ale od 2000 roku znajduje się on w stagnacji. Międzynarodowa konferencja pokojowa w Annapolis w 2007 roku nie zdołała przełamać impasu, a po wielu miesiącach bezowocnych negocjacji i sztywnego stanowiska obecnego rządu Izraela prezydent Abbas zapowiedział wystąpienie do ONZ o uznanie niepodległości państwa palestyńskiego. Obecne wydarzenia w państwach arabskich stwarzają jednak nowy kontekst dla działań władz palestyńskich. Więcej mówi się o prawie do wolności, prawie narodów do samostanowienia czy zgubnych skutkach tłamszenia dążeń społeczeństw. Społeczność międzynarodowa wykazuje większe zainteresowanie rozwojem sytuacji na Bliskim Wschodzie, co daje Palestyńczykom szanse na uczynienie problemu, z jakim się borykają, bardziej widocznym. Sam prezydent Abbas przyznał w jednym z wywiadów, że planowane działanie ma na celu większe umiędzynarodowienie problemu palestyńskiego.
Czy niedawne protesty w Tel Awiwie, przeciwko wysokim kosztom utrzymania, mogą wpłynąć na politykę Izraela wobec Palestyńczyków? Warto zauważyć, że szczególnie drażliwą kwestią jest tu wysoki koszt nieruchomości, który powoduje, że nawet dla wykształconych, czynnych zawodowo Izraelczyków zakup własnego mieszkania pozostaje w sferze marzeń. Jednym z rozwiązań obniżenia cen mieszkań jest oczywiście zwiększenie ich podaży. W tej sytuacji rząd izraelski może zintensyfikować rozbudowę osiedli na terytoriach okupowanych – na Zachodnim Brzegu i we wschodniej Jerozolimie, co nie będzie sprzyjać pokojowi. Polityka budowy osiedli żydowskich na obszarach okupowanych, prowadzona konsekwentnie przez Izrael od wielu lat, wzmacnia opór Palestyńczyków i wpływa na radykalizację ich postaw.
Przejdźmy teraz do kwestii Autonomii Palestyńskiej. Jest już ona, z jednej strony, uznawana przez wiele państw świata, a więc uznanie państwa palestyńskiego przez ONZ nie wprowadzi zasadniczych zmian w tym względzie. Niemniej jednak decyzja taka wzmocniłaby pozycję Palestyńczyków i stworzyła nową sytuację w świetle prawa międzynarodowego, co byłoby istotne w negocjacjach z Izraelem. Z drugiej strony, problem w tym, że zgodnie z klasyczną definicją prawną państwo składa się z trzech elementów: ludności, terytorium i władzy. W wypadku Palestyńczyków problemem zasadniczym jest terytorium, ponieważ ziemie przyznane im przez ONZ w 1947 roku jako podstawa utworzenia niepodległego państwa, zostały zajęte przez Izrael i duża część z nich jest zajmowana do dziś. Nie ma zgody między Palestyńczykami i Izraelczykami co do tego, gdzie ma przebiegać granica niepodległego państwa palestyńskiego. Kwestią kluczową jest również status Jerozolimy, ponieważ obie strony uważają ją za stolicę swojego państwa.
Gdy chodzi o Stany Zjednoczone, kraj ten od 1967 roku prowadzi wyraźnie proizraelską politykę i nie istnieją żadne przesłanki, ażeby sądzić, iż w najbliższym czasie ulegnie ona zmianie. Przypuszczać raczej można, że polityka ta zostanie usztywniona, zarówno ze względu na sytuację na Bliskim Wschodzie, jak i z powodu amerykańskich uwarunkowań wewnętrznych. Kierunek zmian zapoczątkowanych tak zwaną arabską wiosną nie jest jeszcze jasny. Uwagę administracji prezydenta Baracka Obamy przykuwa natomiast sytuacja gospodarcza i finansowa USA, wokół której toczy się rozgrywka między Kongresem a Białym Domem. Napięte stosunki między tymi instytucjami osłabiają możliwości występowania USA w roli neutralnego mediatora w konflikcie palestyńsko-izraelskim. Nawet gdyby administracja Obamy chciała podjąć działania sprzyjające Palestyńczykom, to Kongres, zajmujący stanowisko proizraelskie, wykorzystałby to przeciwko niej. Wsparcie Palestyńczyków przez Biały Dom jest jednak mało prawdopodobne. Kadencja obecnego prezydenta dobiega końca i starający się o reelekcję Obama musi liczyć się z opinią wpływowej w USA społeczności żydowskiej. A zatem spodziewane użycie przez USA weta w Radzie Bezpieczeństwa potwierdzi ich proizraelską politykę. A jednocześni osłabi, tracącą na znaczeniu, pozycję Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie.
Na koniec warto dodać, że każda ze stron – i Izrael, i Palestyńczycy – forsuje dziś najbardziej korzystną dla siebie strategię. Uznanie niepodległości państwa palestyńskiego przez ONZ nie byłoby dla Izraela korzystne, ponieważ wzmocniłoby pozycję międzynarodową Palestyńczyków. Żeby jednak na Bliskim Wschodzie zapanował trwały pokój, rozwiązanie konfliktu musi być całościowe i zostać uznane przez wszystkie jego strony. Bez zgody, kompromisu i porozumienia stron – zarówno na poziomie władz, jak i społeczeństw – trwały pokój nie jest możliwy.
* Justyna Zając, doktor habilitowana, specjalistka w dziedzinie stosunków międzynarodowych, adiunkt w Instytucie Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
***
* Autorka koncepcji numeru: Paulina Górska.
**Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.
*** Współpraca: Ewa Serzysko, Jakub Stańczyk, Agata Tomaszuk.
„Kultura Liberalna” nr 140 (37/2011) z 13 września 2011 r.