Łukasz Gruszczyński

Międzynarodowa pomoc humanitarna – szansa czy przekleństwo?

To nie jest lekka i przyjemna książka. Linda Polman, niezależna dziennikarka holenderska, opisała kulisy międzynarodowej pomocy humanitarnej (i rozwojowej, bo autorka traktuje te dwie kategorie jako jedno zjawisko) świadczonej przez państwa zachodnie na rzecz krajów trzeciego świata. Głównie w Afryce i Azji Środkowo-Wschodniej. To prawdziwy przemysł, na który składają się tysiące organizacji pozarządowych, wyspecjalizowanych agend rządowych i międzynarodowych, z łącznym budżetem powyżej 100 miliardów dolarów rocznie.

Polman opisuje doświadczenia ze swoich licznych pobytów zawodowych w krajach objętych międzynarodową pomocą humanitarną. Najbardziej wstrząsająca jest chyba historia obozu okaleczonych w Murray Town. Jedną z praktyk stosowanych przez rebeliantów w Sierra Leone było obcinanie dłoni, rąk, nóg, języków czy uszu cywilom zamieszkującym obszar działań zbrojnych, celem ich zastraszenia. Ofiarami niejednokrotnie były dzieci. Polman przytacza między innymi historię trzymiesięcznej dziewczynki, której odrąbano obie rączki. Obóz, pełniący początkowo funkcję azylu, szybko stał się koszmarnym Disneylandem.

Liczne ekipy dziennikarskie przybywały nieprzerwanie do Murray Town, by na własne oczy zobaczyć horror afrykańskiej wojny. Wraz z nim pojawili się również politycy oraz organizacje pozarządowe. Tymczasem okaleczeni, by wzbudzać większe współczucie, notorycznie odmawiali zakładania protez. Z medycznego punktu widzenia to nie jest tylko kwestia estetyki – młode osoby powinny używać protez tak, by umożliwić rozwój odpowiednich partii mięśni. Okaleczeni nie chcieli również przechodzić reintegracji, gdyż życie w obozie było, jak na warunki panujące w Sierra Leone, bardzo wygodne. Co więcej, sama pomoc okazywała się być niejednokrotnie kłopotliwa – na przykład brak koordynacji pomiędzy organizacjami pozarządowymi sprawił, że do obozu napłynęły tysiące nikomu niepotrzebnych protez; masowo wysyłano ubrania, które były zupełnie niepotrzebne w tamtych warunkach klimatycznych; cześć organizacji przeprowadziła szereg kursów (np. wyszywania serwetek lub lepienia garnków), które nijak się miały do potrzeb miejscowych (np. ze względu na brak niezbędnych materiałów do dalszej produkcji). Niektóre z okaleczonych dzieci zabrano również do Stanów Zjednoczonych. Część z nich występowała później jako swoiste „maskotki“ mające pomóc w gromadzeniu funduszy na dalszą działalność charytatywną. Części zafundowano natomiast ultranowoczesne protezy, które po powrocie do Afryki okazywały się zupełnie nieprzydatne, bo koszt ich utrzymania przekraczał możliwości finansowe obdarowanych.

Książka jest pełna opisów równie absurdalnych sytuacji. Polman wskazuje, że przekazywana pomoc humanitarna niejednokrotnie przechwytywana jest przez rządzące junty, w rezultacie utrzymując przy życiu zbrodnicze reżimy lub przedłużając trwające wojny domowe. Cześć środków jest marnotrawiona na projekty, które są nieracjonalne (na przykład drogi prowadzące donikąd lub szkoły, do których nikt później nie chodzi). Same organizacje wydają nieproporcjonalnie dużo na utrzymanie swoich struktur, kampanie reklamowe czy wynagrodzenia pracowników (przeważnie pochodzących z krajów rozwiniętych). Projekty są zlecane podwykonawcom (czasami w dany projekt zaangażowanych jest sześć lub siedem organizacji pośredniczących), z których każdy pobiera prowizję. Częstokroć w takich sytuacjach okazuje się, że środki, które pozostają na realizację konkretnego zadania są niewystarczające. Polman podaje tu przykład drogi budowanej w Afganistanie, gdzie koszty pośrednie stanowiły 80 procent pierwotnej kwoty. W konsekwencji jakość wybudowanej drogi była tak niska, że po roku nie nadawała się ona już do użytku.

Stylistyka książki jest z jednej strony jej siłą, z drugiej jednak słabością. Doskonale się to czyta, tak jakby była to pozycja beletrystyczna. Jednak osoby, które oczekują dogłębnej i wyważonej analizy współczesnego systemu pomocy humanitarnej i rozwojowej, mogą poczuć się zawiedzione. To chyba też największa wada tej książki. Szokuje, ale jednocześnie nie daje obiektywnego obrazu sytuacji. Pierwsze skojarzenie, ze względu na sposób narracji, to dokumentalne filmy Michaela Moore’a: „Bowling for Columbine” (polski tytuł: „Zabawy z bronią”) czy „Sicko”. Autorka chce wstrząsnąć czytelnikiem, a nie koniecznie przedstawić rzeczywistość ze wszystkimi jej niuansami. Brak więc informacji, które pokazywałyby również sukcesy sektora humanitarnego (np. misje w Malawi, Etiopii czy Ghanie). Statystyki zaprezentowane w książce wspierają prezentowane tezy, ale nie prezentują przekrojowo poziomu skuteczności pomocy humanitarnej. Dobrym przykładem może tu być rozdział o Afganistanie, gdzie autorka wspomina, że od trzydziestu do czterdziestu procent całej pomocy dla tego kraju jest marnotrawionych (s. 190). W innych miejscach, Polman mówi o wielkościach rzędu pięćdziesięciu czy nawet osiemdziesięciu procent. Czy liczby te są reprezentatywne dla wszystkich działań podejmowanych w ramach misji humanitarnych? Nie sposób tego oceniać na podstawie książki.

Sporo do życzenia pozostawiają również źródła, na które powołuje się Polman. To często wypowiedź anonimowych pracowników humanitarnych lub reprezentantów niezidentyfikowanych organizacji międzynarodowych. W wielu przypadkach informacje podawane są wręcz bez odesłania do żadnego konkretnego źródła (por. dane dotyczące wielkości pomocy nielegalnie przejętej przez władze Republiki Serbskiej w trakcie konfliktu w Bośni i Hercegowinie, s. 132). W książce reportażowej może nie stanowiłoby to takiego problemu, ale w pozycji, która pretenduje do wyznaczania kierunku dyskusji publicznej, owszem. Brak możliwości dokonania jakiejkolwiek weryfikacji wpływa na samą wiarygodność przekazu.

Polman nie przedstawia też żadnej realnej alternatywy, która w znaczący sposób mogłaby usprawnić aktualną praktykę. To, co proponuje autorka, mieści się raptem na ośmiu stronach składających się na ostatni rozdział książki (Posłowie). Nie znajdziemy tu jednak propozycji reform systemu pomocy humanitarnej i rozwojowej. Polman, w sumie dość naiwnie, proponuje rewolucję na poziomie mikro polegającą na tym, że indywidualni darczyńcy wymagać będą od organizacji pośredniczących precyzyjnych danych na temat beneficjentów, wielkości pomocy przekazanej stronie rządowej, wysokości zarobków czy racjonalności pomocy. Czy takie rozwiązanie mogłoby coś zmienić? Śmiem wątpić. Rozwiązanie, o ile takowe w ogóle istnieje, znajduje się raczej na poziomie uzgodnień międzypaństwowych (to w końcu państwa są największymi darczyńcami, w każdym razie jeżeli chodzi o pomoc rozwojową), a nie w wymiarze mikro. Dobrym przykładem są toczące się właśnie negocjacje w ramach ONZ dotyczące zakazu nakładania ceł importowych na towary wysyłane w ramach pomocy humanitarnej. Przyjęcie takich rozwiązań nie zlikwiduje co prawda wszystkich patologii, może jednak pomóc w ich ograniczeniu.

Książka Polman upraszcza wizję świata. Jest emocjonalnym przekazem osoby, która zobaczyła liczne nadużycia i chce zaprotestować. Krytykuje nie proponując jednocześnie niczego w zamian. Czy w związku z tym nie jest warta uwagi? Nie, gdyż pomimo wszelkich swoich wad zwraca uwagę na rzeczywiście istniejące problemy w funkcjonowaniu pomocy humanitarnej. Że czasami irytuje swoim radykalizmem? Być może w dzisiejszym zmediatyzowanym świecie tylko mocne i czarno-białe przekazy są w stanie do nas dotrzeć. Prawdy i tak trzeba będzie poszukać na własną rękę.

Książka:

Linda Polman, „Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.

* Łukasz Gruszczyński, doktor prawa, adiunkt w Instytucie Nauk Prawnych PAN, redaktor prowadzący rocznika Polish Yearbook of International Law.

„Kultura Liberalna” nr 142 (39/2011) z 27 września 2011 r.