Paweł Marczewski
Genetyczny brak brody. O „Demokracji ajatollahów” Hoomana Majda
Ajatollah Ali Akbar Haszemi Rafsandżani nie ma brody. Hooman Majd skrzętnie notuje ten szczegół w swojej „Demokracji ajatollahów”, nie pozwala sobie jednak na łatwe interpretacje, wedle których mógłby to być symbol dystansowania się irańskiego duchowego przywódcy od Republiki Islamskiej. Szczególny zestaw genów sprawia, że „Rekin” (Rafsandżani zdobył ten przydomek ze względu na brak zarostu, ale i konflikt z prezydentem Ahmadineżadem) nigdy nie będzie mógł zapuścić brody, dodającej powagi każdemu muzułmańskiemu duchownemu. Tak, wsparł, przynajmniej pośrednio, Zielony Ruch sprzeciwiający się w 2009 roku reelekcji Ahmadineżada i oskarżający prezydenta oraz jego popleczników o fałszerstwo wyborcze. Pozostaje jednak wierny ideałom, o które walczył, występując przeciwko rządom szacha Rezy Pahlawiego. Chociaż postuluje pojednanie ze Stanami Zjednoczonymi, próbuje jednocześnie wzmocnić pozycję swojego kraju. Usiłował ograniczyć władzę ajatollaha Chameneiego, Najwyższego Przywódcy Iranu, następcy Chomejniego, czuwającego nad religijnym charakterem republiki, pozostaje jednak demokratą „islamskim”.
Sposób, w jaki Hooman Majd portretuje Rafsandżaniego na stronach „Demokracji ajatollahów”, dużo mówi o jego spojrzeniu na irański system społeczno-polityczny oraz stosowanych przezeń metodach reporterskich. O czołowych politykach, ajatollahach, ministrach opowiada tak, jakby przytaczał anegdoty na temat członków własnej rodziny. Jako syn dyplomaty, spokrewniony z byłym prezydentem Iranu, reformatorem Chatamim, wykorzystuje swoje znajomości, by odsłaniać trudne kwestie (choćby negowanie Holokaustu przez prezydenta Ahmadineżada czy prześladowania przeciwników politycznych), i zadaje kłopotliwe pytania takim tonem, jakby upewniał się, że jego rozmówcy smakują podaną właśnie herbatę i ciasteczka. Chociaż po prawdzie to zazwyczaj Majd jest częstowany ciasteczkami i skrzętnie przyjmuje kolejne filiżanki herbaty. Nie jest reporterem, który wspina się z tłumem na barykady, ryzykując pobicie przez basidżów, paramilitarne oddziały młodych chłopaków oddających pięści republice islamskiej w nadziei na lepsze życie. Perspektywa bywalca salonów, śniadań prasowych i ministerialnych gabinetów pozwala mu jednak odsłonić ważny wymiar konfliktów we współczesnym Iranie – starcie wykształconej elity o rozbudzonych apetytach gospodarczych, usiłującej realizować swoje cele korzystając z „zielonej fali”, z domagającymi się uznania prostymi masami, których mniej lub bardziej samozwańczym rzecznikiem jest Ahmadineżad.
Demokracja niedookreślona
Majd wyraźnie sympatyzuje z Zielonymi i mogłoby się wydawać, że to różne elementy biografii pchają go w ich objęcia, choćby pokrewieństwo z reformatorskimi politykami czy zachodnie wykształcenie. Nie szczędzi jednak „swoim” cierpkich uwag, punktując kunktatorstwo jednych polityków czy brak wyrazistości innych. Wyraźnie też podkreśla, że Zielony Ruch nie był wołaniem o demokrację na modłę zachodnią, jak chcieli niektórzy konserwatywni publicyści amerykańscy, argumentujący łaskawie, że Iranu nie trzeba bombardować, lecz wystarczy wesprzeć spragnione amerykańskich swobód społeczeństwo. „Demokracja ajatollahów” to według Majda przede wszystkim demokracja „niedookreślona”. „Ani demokracja ajatollahów, ani zielona demokracja, polegająca wszakże na swoich własnych ajatollahach, nie pasują do zachodniej definicji demokracji. Być może nigdy nie będzie można zdefiniować jej tak, by pogodzić wszystkich Irańczyków, lecz akurat na to niedookreślenie wszyscy się godzą”, pisze Majd.
Demokracja niedookreślona okazuje się często demokracją paradoksalną i siłą pisarstwa Hoomana Majda jest między innymi to, że jest cierpliwym tropicielem owych paradoksów. Choćby takich, jak fakt, że wśród zatrzymanych i zamęczonych w więzieniu demonstrantów był Mohsen Ruholani, syn doradcy Mohsena Rezaiego, kandydata na prezydenta sympatyzującego z religijnymi tradycjonalistami i wiernego Rewolucji Islamskiej. Niezdolność władzy do rozróżnienia między prawdziwymi „dziećmi rewolucji” a „rewolucyjnymi podżegaczami” wzbudziła oburzenie u wielu konserwatystów, którzy w innych przypadkach raczej nie sympatyzowali z Zielonym Ruchem. A władza? Cóż, ćwiczyła się dalej w sztuce paradoksów irańskiej demokracji, argumentując ustami pewnego dyplomaty, twierdzącego w rozmowie z Majdem, że „masowe zatrzymania stanowią część procesu demokratycznego i w istocie ukazują, że w Iranie panuje prawdziwa demokracja, gdyż prawo jest stosowane wobec każdego”.
Co wspólnego mają Żydzi z Izraelem?
Majd w skrupulatny sposób ukazuje obyczajową i religijną podbudowę irańskiej polityki. Pieczołowicie rozróżnia między zwyczajowym, retorycznym wygrażaniem a rzeczywistymi konfliktami. Paradoksy „demokracji ajatollahów” nie wynikają jednak tylko ze specyficznego systemu politycznego, w którym każda ze stron przytacza na poparcie własnych racji opinie swoich ajatollahów, a oponenci goszczą się niekiedy w domach na herbatce. Majd proponuje w przedostatnim i chyba najciekawszym rozdziale ostateczny dowód na to, że w Iranie demokracja ma charakter paradoksalny. Poddaje ją testowi wolności wyznania.
„Demokracja islamska – powiada Majd – która powstała w wyniku irańskiego eksperymentu, rozwijającego się z trudem i w bólach od chwili, gdy ajatollah Chomejni proklamował nowy system polityczny w 1979 roku, nie miałaby prawa nazywać się demokracją czy choćby quasi-demokracją, gdyby nie opowiadała się za wolnością wyznania i nie uznawała mniejszości religijnych, które żyją w Iranie od czasu powstania państwa dwa i pół tysiąca lat temu.” W jaki sposób najlepiej sprawdzić, czy Islamska Republika Iranu dopuszcza swobody religijne, w pewnym sensie wbrew swojej nazwie? Jeśli przypomnimy sobie, że prezydent Ahmadineżad zorganizował swego czasu konferencję, na której wykazywano, że Holokaust nigdy się nie wydarzył, to najlepszym testem jest sprawdzenie, jakimi swobodami cieszą się w Iranie religijni Żydzi.
Ajatollah Mohammed Musawi Bodżnurdi, dyrektor Centrum Studiów Islamskich i swego czasu zaufany Chomejniego, dziś patrona jego miejsca pracy, na pytania Majda o antysemityzm i wolność wyznania w Iranie odpowiada rozbrajająco: „Co wspólnego mają Żydzi z Izraelem?”. Dla cudzoziemca może to brzmieć absurdalnie, ale rozmowy Majda z liderami społeczności żydowskiej w Teheranie (tak, istnieje taka, a w mieście działa trzynaście synagog, w tym najsłynniejsza Jusefabad) pokazują, że to stwierdzenie wiele mówi o oficjalnej linii państwa i wywołuje u irańskich Żydów westchnienie ulgi. Dobitnie potwierdza to rozmowa Majda ze Siamakiem More-Sedekiem, dyrektorem szpitala i zarazem przedstawicielem społeczności żydowskiej w irańskim parlamencie (tak!). Majd słyszy od niego: „Trzeba panu wiedzieć, że u początków rewolucji zaszło coś, za co jesteśmy wdzięczni imamowi Chomejniemu, a mianowicie powstało wyraźne rozróżnienie między judaizmem a syjonizmem, które w kulturze społecznej dobrze się przyjęło. Innymi słowy, nawet najbardziej radykalne antyizraelskie emocje nigdy na szczęście nie przekładają się na emocje antysemickie”. Majd zapisuje to uspokajające stanowisko, ale się nim nie zadowala. Wspomina choćby o niezrealizowanym zamiarze odwiedzenia kilku rodzin irańskich Żydów, którzy nie byliby liderami swojej społeczności, lekarzami czy dyrektorami centrów kultury. Wszyscy ostatecznie się rozmyślili.
Majd rozbija zatem stereotyp antysemickiego Iranu, zarazem jednak szkicuje zarys oficjalnej, antysyjonistycznej polityki państwa. Nie uchodzi jego uwadze wyraźne zakłopotanie, z jakim irańscy Żydzi mówią o antysemityzmie w swoim kraju, oraz skwapliwość, z jaką podkreślają, że są Irańczykami wyznającymi judaizm („jemy to samo i na co dzień mówimy w farsi”). Ostatecznie zatem w kwestii antysemityzmu i wolności religijnej w Iranie Majd nie oferuje odmiennej, tym razem uspokajającej kliszy, ale zostawia czytelnika z kolejnym paradoksem: w kraju, którego prezydent podważa Holokaust, państwowa telewizja emituje popularny serial o irańskim dyplomacie ratującym Żydów z Zagłady. Do czytelnika należy decyzja, czy jest to raczej uspokajające potwierdzenie, że w Iranie nikt w brednie Ahmadineżada nie wierzy, czy też dowód na to, że kiedy wymaga tego polityka, prawda przestaje mieć znaczenie.
Książka:
Hooman Majd, „Demokracja ajatollahów. Wyzwanie dla Iranu”, przeł. Dariusz Żukowski, Karakter, Kraków 2011.
* Paweł Marczewski, historyk idei, socjolog. Doktorant w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”.
„Kultura Liberalna” nr 144 (41/2011) z 11 października 2011 r.