Łukasz Pawłowski
Okupujmy Wall Street. Ale po co?
Protesty w Nowym Jorku i w innych miastach Stanów Zjednoczonych po kilku tygodniach wreszcie przyciągnęły uwagę ogólnokrajowych mediów. Początkowo prześmiewczy ton relacji (opisany np. w Kulturze Liberalnej „Okupuj Wall Street, okupuj Boston: polityka z trzewi miasta”), uznający Occupy Wall Street za szczeniacki wybryk dzieci bogatych rodziców, zmienia się w nastrój wyczekiwania i zniecierpliwienia. Czego oni chcą? Jakie są ich postulaty? Te pytania odmieniane są przez wszystkie przypadki. No więc, czego chcą?
Odpowiedzi najlepiej poszukać wśród samych protestujących. 23 sierpnia uruchomiono stronę internetową www.wearethe99percent.tumblr.com, gdzie ludzie mogą umieszczać swoje zdjęcie wraz z krótkim opisem wydarzeń i sytuacji życiowych, które boleśnie uświadomiły im ich miejsce wśród pozostałych 99 proc. obywateli. Co i kogo tam znajdziemy?
Pierwsze analizy („Parsing the Data and Ideology of the We Are 99% Tumblr”) pokazują, że wśród nadawców dominują ludzie młodzi – średnia wieku to 29 lat – ale także z tego, że niektórzy zamieszczają zdjęcia swoich dzieci wraz z opisem skutków kryzysu z ich perspektywy. Nie zmienia to faktu, że największą liczbę użytkowników stanowią studenci. W ich historiach, obok wielkich liczb oznaczających obecną lub przewidywaną po zakończeniu studiów wysokość kredytu studenckiego, figurują liczby dużo mniejsze, oznaczające przewidywany wymiar wynagrodzenia (jeśli uda im się znaleźć pracę w zawodzie), a oprócz nich kwoty jeszcze skromniejsze, pokazujące wysokość ich obecnych dochodów, których źródłem jest najczęściej praca dorywcza.
Oprócz studentów znaleźć można zdjęcia trochę (lub, rzadziej, dużo) starszych absolwentów. Tu obok zarobków i wysokości zadłużenia natrafiamy często na jeszcze inne dane: liczbę godzin spędzanych tygodniowo w pracy (od kilkunastu do niemal stu), a czasem liczbę etatów (dwa, trzy, cztery), na których zatrudniona jest dana osoba. Etat w tym wypadku nie oznacza oczywiście umowy o pracę, ale po prostu miejsce zatrudnienia, zazwyczaj bez żadnych zabezpieczeń socjalnych. Mimo to ci ludzie często nazywają siebie lucky ones, gdyż pozostali piszą po prostu unemployed. Słowa takie jak „praca” (job i work), „dług” (debt, loan), „szkoła” (college, school) pojawiają się w zamieszczanych postach najczęściej. Reszta wiąże się co do zasady z opieką zdrowotną (medical) i kłopotami wynikającymi z braku ubezpieczenia (insurance).
Oczywiście kilkaset (jak dotąd) zdjęć zamieszczonych na stronie internetowej nie stanowi żadną miarą reprezentatywnej próbki problemów i żali amerykańskiego społeczeństwa. Jest ich relatywnie niewiele i że nie odzwierciedlają opinii wszystkich Amerykanów, nie czyni ich jednak mniej prawdziwymi. Jakie więc wnioski płyną z lektury wspomnianej strony internetowej?
Przede wszystkim, jak zauważa autor przywołanej już przeze mnie analizy, zaskakują skromność i elementarny charakter zamieszczanych żądań. Nie znajdziemy tam próśb o „tańsze paliwo, tańsze kredyty, wielkie domy i gadżety elektroniczne”, ale o pracę, która pozwoli odłożyć trochę pieniędzy na emeryturę, oraz o pomoc państwa w zapewnieniu podstawowej opieki zdrowotnej i edukacji. Choć niektórzy ludzie piszą, że ich american dream zamienił się w american nightmare, mało kto ma nadzieję znowu zanurzyć się we śnie. Większość chce po prostu, by koszmar się skończył. To z jednej strony żądania bardzo skromne, z drugiej jednak uderzające w jeden z fundamentów amerykańskości, czyli w wiarę w możliwość samodzielnego sprostania wszystkim trudnościom.
Na przestrzeni lat wielu badaczy życia społecznego zadawało sobie pytanie, dlaczego – w odróżnieniu od Europy – w podzielonej ogromnymi nierównościami ekonomicznymi Ameryce postulaty socjalne nie zyskują szerokiej aprobaty? Wśród różnych przyczyn – specyficznego systemu partyjnego, wielkości kraju, braku współpracy związków zawodowych, wiary w nieomylność konstytucji – jednym z najważniejszych czynników było przekonanie o otwartości amerykańskiego społeczeństwa.
„Zasadniczo nie martwimy się, jak wysoko w górę sięga drabina społeczna (nawet jeśli są to poziomy wyznaczane przez Billa Gatesa i Warrena Buffeta) dopóty, dopóki każdy ma szansę rozpocząć wspinaczkę od mniej więcej tego samego szczebla. Oczywiście wizja idealnej równości szans nigdy nie była realistyczna, ale była ważna jako pewien ideał, do którego dążymy. W miarę jak rozbieżność między aspiracjami a rzeczywistością rośnie, podstawowa obietnica amerykańskiego życia zostaje zagrożona”¹ – pisali w 2010 roku Robert Putnam i Thomas Sander. Podobną diagnozę znajdziemy w artykułach innych politologów i socjologów: „Amerykanie tolerowali wyższy poziom nierówności niż Europejczycy, ponieważ uważali, że ich społeczeństwo stwarza możliwości awansu, jeśli nie dla nich, to z pewnością dla ich dzieci lub wnuków”² – twierdzi Francis Fukuyama.
Dziś wielu Amerykanów nie wierzy, by ktoś był w stanie dotrzymać tej obietnicy. Deal między państwem a obywatelami przestał obowiązywać. To właśnie dlatego protestujący wychodzą na ulice amerykańskich miast. Część z nich chce powrotu do warunków dotychczasowej umowy, inni chcą ją renegocjować. Na razie łączy ich sprzeciw wobec tych, którzy doprowadzili do jej złamania.
Przypisy:
¹ Thomas H. Sander, Robert D. Putnam, „Still Bowling Alone? The Post-9/11 Split”, Journal of Democracy, Vol.21, Nr 1, Styczeń 2010.
² Francis Fukuyama, „Dealing with Inequality”, Journal of Democracy, Vol. 22, Nr 3, Lipiec 2011
* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, visiting scholar na Wydziale Nauk Politycznych Indiana University, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
Kontakt z autorem: [email protected].
„Kultura Liberalna” nr 144 (41/2011) z 11 października 2011 r.