Magda Szcześniak
Dziewczyny na orliki!
W roku 2012 w Polsce zapewne trudno będzie cokolwiek zorganizować. Z powodu zbliżającego się EURO, do którego prowadzą wszystkie drogi, do którego niecierpliwie odmierzamy dni i godziny.
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu mogliśmy myśleć, że po Euro czeka nas jedynie lepsze życie, które spędzać będziemy, jeżdżąc autostradami (nawet dla zabawy, z Warszawy do Gdańska i z powrotem) albo grając w piłkę na nowo wybudowanych stadionach i orlikach. I o ile autostrad nie ma i nie jeszcze długo w satysfakcjonującym wymiarze nie będzie (darujmy sobie drobiazgowe wyliczanie powstałych kilometrów), to orliki powstają. Ryzykując oskarżenia o uparty feminizm (do którego zresztą się przyznaję), chciałabym zastanowić się jednak, dla kogo są one przeznaczone.
Piłka nożna i polityka
Jak wynika z badań (i wielu artykułów prasowych), orliki – projekt rządowy, na który do końca 2010 roku przeznaczono około 700 milionów złotych – jest skierowany jedynie do połowy populacji, czyli do chłopców i mężczyzn. Pomijam tutaj kwestię nierównego tempa rozwoju projektu, na które wpływ ma zamożność gminy i województwa (opłacających 2/3 inwestycji), koncentrując się na jednym (z wielu) wykluczeń związanych z tą instytucją, co generuje kolejne wykluczone z projektu grupy.
Zarówno polityka, jak i piłka nożna to w Polsce domena mężczyzn. O tym natomiast, że polityka i piłka nożna są ze sobą ściśle związane, nie trzeba chyba nikogo przekonywać: piłka nożna jest sportem narodowym, sukces czy porażkę w tej dyscyplinie uważa się niemalże za odzwierciedlenie stanu państwa. Możliwość organizowania ważnego wydarzenia piłkarskiego ocenia się w kategoriach politycznego zwycięstwa, samo zjawisko kibicowania może (choć nie powinno) przybierać również niezwykle polityczną postać. O ile przed minionymi wyborami zajmowano się głównie kibicami-mężczyznami lub zastanawiano się, jak zwiększyć liczbę kandydatek na listach wyborczych (debatując nad możliwością i słusznością wprowadzenia 50-procentowego parytetu) i jak namówić kobiety na głosowanie w wyborach (kampania „Kobiety na wybory”), o tyle kwestii uczestnictwa kobiet w wielkim społecznym wydarzeniu Euro 2012 i wszystkich innych towarzyszących mu przedsięwzięciom nie poświęca się w ogóle uwagi – nie tylko w kampanii wyborczej, ale od czasu przyznania nam Euro. (Wyjątkiem – zresztą niepolskim – jest ukraińska grupa „Femina” zwracająca uwagę na negatywne aspekty turystyki związanej ze sportem.) Postulat ten może na pierwszy rzut oka brzmieć absurdalnie, spoglądając jednak na kwoty przeznaczane na orliki, będące flagowym rządowym projektem społecznym na Euro, i na sposób ich funkcjonowania, a więc na to, jak i przez kogo są wykorzystywane, temat wydaje się warty podjęcia. Może warto dyskusję na temat możliwych rozwiązań prowadzących do zwiększenia udziału kobiet w polityce, porównać do… sytuacji z piłką nożną?
Parytety czy praca u podstaw?
Czemu dziewczynki w Polsce nie grają w piłkę? Bo nie potrafią? Bo nie mają żadnych wzorców do naśladowania? Bo nie są dostatecznie dobre technicznie? Wszystkie te wytłumaczenia są wytłumaczeniami drugorzędnymi, a nie strukturalnymi. Prawdziwa odpowiedź na to pytanie jest tak prosta i „naturalna”, jak „naturalna” jest różnica płciowa: dziewczynki nie grają w piłkę nożną, ponieważ nie jest przyjęte kulturowo, aby w nią grały. Ograniczam się w tych rozpoznaniach do kontekstu polskiego, jak wiadomo bowiem, w Stanach Zjednoczonych piłka nożna jest sportem dziewczyńskim, prawdziwi mężczyźni zaś (i aspirujący do tej kategorii chłopcy) grają w baseball bądź w amerykański futbol. Stan kobiecej piłki nożnej w Polsce dobrze oddaje fakt, że polska reprezentacja kobiet nie zakwalifikowała się do ani jednego ważnego turnieju (Igrzyska Olimpijskie, Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa Świata) od czasu powstania drużyny w 1981 roku. Rzecz jasna, wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, piłka nożna nie jest najważniejszą rzeczą na świecie, jednak nieobecność kobiet w tak hołubionej dziedzinie życia społecznego wydaje się symptomatyczna. Na poziomie dyskursywnym uderza również polityczna poprawność przedstawicieli rządu, używających – mniej lub bardziej konsekwentnie – rodzaju nijakiego przy opisie użytkowników boisk. Jak stwierdził premier Donald Tusk w 2008 roku, „może nie każde z dzieci, które będą grały na tych boiskach, zostanie wyczynowym sportowcem, ale niech będzie to co setny (podkr. aut.), a wtedy będziemy mieć silną kadrę narodową” (wypowiedź przytoczona za „Gazetą Wyborczą”).
Przejdźmy więc do sedna sprawy. Jak piszą autorki raportu „Moje Boisko Orlik 2012 szansą na rozwój aktywności społecznej” przygotowanego przez Projekt Społeczny 2012, grupami najczęściej korzystającymi z oferty orlików są chłopcy i dorośli mężczyźni. W kilku miejscach raportu autorki podkreślają nieobecność dziewczyn na orlikach, wynikających według nich z niechęci włączania dziewczyn do drużyn piłki nożnej i koncentracji się na tej jednej dyscyplinie sportu. „Dla dziewczynek brakuje ofert innej dyscypliny, bo na pewno nie wolno ograniczać ich możliwości do propozycji kibicowania chłopcom (a takie podejście często przeważa)”. Na szczęście nie można jeszcze mówić o masowej instytucjonalizacji dziewczęcego kibicowania, przynajmniej w takiej skali, jak ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych, w których dziewczyny pełnią funkcję nie tylko cheerleaderek na boisku (ten sport da się jeszcze obronić i wyzwolić jako pewną, bardzo trudną i wymagającą zresztą, formę gimnastyki artystycznej), ale również poza nim (w serialu „Friday Night Lights”, ponoć dość dobrym odwzorowaniu amerykańskiej rzeczywistości, każdy licealny futbolista miał do dyspozycji jedną tzw. rally girl, której oficjalnie niezdefiniowane funkcje polegały na szeroko pojętej pomocy – od pieczenia ciasteczek do odrabiania lekcji).
Autorki raportu proponują kilka rozwiązań, które miałyby prowadzić do zróżnicowania grup korzystających z orlików, między innymi dzielenie czasu na korzystanie z boisk, organizowanie „dni seniorów, dni dla najmłodszych dzieci, dni dla dziewcząt”. Czy propozycja ta, wynikająca z dobrych intencji, nie powodowałaby jednak dalszej polaryzacji grup chłopców i dziewcząt, jak i dalszej marginalizacji zjawiska uprawiania sportu przez dziewczynki? Podobny skutek miałby równomierny rozwój poszczególnych części orlików (boiska do siatkówki, z których korzystają i dziewczynki, i chłopcy są często tworzone z opóźnieniem), który utrwaliłby jedynie szkolny podział na damską siatkówkę i męską piłkę (chyba wszyscy pamiętamy to z podstawówki i liceum). Rozwiązanie? Z pewnością może ich być wiele, nad ich rozwojem powinni zaś czuwać animatorzy i animatorki orlików, o których zapomina się równie często jak o dziewczynkach. Osobiście tak w kwestii piłki nożnej, jak i w kwestii polityki, jestem za parytetami. Jednym słowem – dziewczyny na orliki (już wiosną)!
* Magda Szcześniak, doktorantka w Zakładzie Filmu i Kultury Wizualnej Instytutu Kultury Polskiej UW. Stypendystka Fundacji Fulbrighta, redaktorka bloga „mała kultura współczesna”.
„Kultura Liberalna” nr 147 (44/2011) z 1 listopada 2011 r.