Magdalena M. Baran

Ile kosztuje solidarność

Słowacki parlament napytał sobie ostatnio biedy. Podczas gdy przez Europę przetaczają się coraz szersze fale protestów, a gospodarki coraz większej liczby krajów popadają w tarapaty, Słowacy ze sporą dozą nieufności podchodzą do solidarności na szeroką skalę. Z jednej strony trudno im się dziwić – mimo wprowadzenia euro nie narzekają na chude portfele, ich sytuacja wydaje się stabilna. Ba, nawet banki okazują się wiarygodne, wystarczy wspomnieć, że liderem ostatniego rankingu magazynu Global Finance „World’s Safest Banks 2011” jest Všeobecná úverová banka (VÚB). Jeśli wierzyć specjalistom ten słowacki bank jest dziś najbezpieczniejszym w naszej części Europy. Z drugiej jednak strony Słowacja (podobnie jak Polska) wciąż jest jednym z młodszych państw UE, należącym jednocześnie do krajów niewielkich, w przyszłości może więc sama (odpukać w niemalowane!) potrzebować wsparcia.

Jednak to właśnie prawne usankcjonowanie wsparcia stało się głównym powodem ostatnich politycznych zawirowań. Dwa tygodnie temu słowacki parlament miał podjąć decyzję dotyczącą ratyfikacji rozszerzonego europejskiego instrumentu finansowego (European Financial Stability Facility). Podczas późnowieczornego głosowania premier Iveta Radičova postawiła wszystko na jedną kartę, decydując, że głosowanie w sprawie EFSF będzie jednocześnie głosowaniem nad votum zaufania dla jej rządu. Rzecz jasna zdawała sobie sprawę z istniejącej już w łonie samej koalicji parlamentarnej krytyki unijnego instrumentu. Przedstawiciele liberalnej partii Sloboda a Solidarita (SaS) od początku zapowiadali bowiem, że nie zgodzą się na jego ratyfikację, gdyż jest on przejawem marnotrawstwa i godzi w interesy gospodarcze Słowacji. Posłowie SaS nie wzięli udziału w głosowaniu, od głosu wstrzymał się również opozycyjny SMER (Sociálna Demokracia) byłego premiera Roberta Fico. Decyzję podjęto – instrument, a wraz z nim rząd, miały przepaść. Sytuację uratowało jednak powtórne głosowanie, w którym SMER wespół z okrojoną koalicją poparł rozszerzenie instrumentu, ratując tym samym europejską solidarność. Jednak Fico drogo sprzedał swoją skórę, w zamian za poparcie uzyskując przedterminowe wybory parlamentarne, które ustalono na 10 marca 2012 roku. Dla dość wątłej koalicji to rzeczywiście spora cena, może się bowiem liczyć z utratą (na rzecz SMER) pewnej ilości mandatów, a zatem przynajmniej z częściową utratą władzy. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że dzisiejszą koalicję stanowią cztery (choć po pierwszym głosowaniu nad EFSF lepiej powiedzieć trzy) partie, to wybory wcale nie muszą oznaczać odsunięcia ich wszystkich od władzy. Niewielka to jednak cena, gdy państwo może ocalić twarz. Sprawowanie władzy – tyle kosztuje dziś niechęć wobec solidarności.

W kwestii rozliczeń polityka jest przy tym bezlitosna i nie zwleka z działaniem. Jej karcąca ręka bardzo szybko dopadła szefa SaS, Richarda Sulíka, do niedawna przewodniczącego słowackiego parlamentu. Po błyskawicznym odwołaniu jego miejsce na fotelu przewodniczącego Rady Narodowej zajął wywodzący się z KDH (Kresťanskodemokratické hnutie) Pavol Hrušovský. To właśnie on podpisywał w ostatni poniedziałek zmiany w słowackiej konstytucji, pozwalające gabinetowi Radičovej pełnić dotychczasowe funkcje aż do wyborów. Uprawnienia rządu będą jednak ograniczone – nie będzie miał możliwości samodzielnego podejmowania decyzji w sprawach dla kraju istotnych, jak choćby w dziedzinie gospodarki, bezpieczeństwa czy polityki zagranicznej. Poprawka do konstytucji oznacza spory kompromis, daje też Słowacji szansę na normalną kampanię wyborczą, która nie przebiegnie ani zbyt szybko (bo nie mamy odwołania rządu, ceregieli z błyskawicznym formowaniem nowej koalicji czy ewentualnego rozwiązania Rady Narodowej i ekspresowych wyborów), ani w tonie krytyki dla naprędce sklecanego nowego gabinetu. Słowacja stara się stawiać na normalność, na tak ceniony przez wielu obywateli spokój. Dziś poprawka czeka jeszcze na podpis urzędującej premier i prezydenta Ivana Gašparoviča. Te są raczej pewne. Podobnie jak „kosztowny kompromis”, same wybory i prawie pięciomiesięczna „kampania”. Ciekawe jednak jak działać będzie ten przedziwny, ograniczony parlamentarnie układ i jakie polityczne danie tym razem uwarzą sobie nasi sąsiedzi.

* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”, koordynator projektów Instytutu Obywatelskiego. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.

„Kultura Liberalna” nr 146 (43/2011) z 25 października 2011 r.