Szanowni Państwo,

widmo krąży po Europie – widmo roszczeń! Ile osób gotowych jest ustąpić z życia na kredyt przyszłych pokoleń? Ilu – zrezygnować z wygód? Ilu obywateli zamiast podejmowania ryzyka i zakładania własnych firm – powołuje się na swoje prawa, by podnosić żądania wobec władz? Upadły rządy Irlandii, Portugalii, Słowacji, na włosku wisi los premiera Grecji. Warto zapytać, czy nie spełnia się wizja narodzin kultury roszczeń. Odwoływania do uprawnień tylko po to, by „brać” i „dostawać”… I czy młodzi polscy oburzeni to rzeczywiście grupa roszczeniowych nastolatków z domów o wysokim kapitale społecznym.

A może w rzeczywistości nie mamy racji, zbyt łatwo oceniając młode pokolenie jako roszczeniowe? Może jego protest mówi coś więcej – o młodym pokoleniu w skali europejskiej, o niespełnialnych obietnicach składanych wobec niego, o lękach młodej klasy średniej – niż skłonni jesteśmy przypuszczać? Być może protesty przerodzą się w końcu w jakiegoś rodzaju strategię zbiorową – co niewiele osób chce dziś dojrzeć?

Na te pytania odpowiadają nasi Autorzy. Kuba Wygnański nie zgadza się z zarzutem roszczeniowości, ale wątpi, czy polscy oburzeni są wystarczająco dojrzali, by podjąć się realnej zmiany systemu. „Aby ta energia miała pozytywne skutki, musi nastąpić proces ucierania się stanowisk, a to grupie ludzi, którzy nie wierzą żadnym strukturom i instytucjom, przychodzi jego zdaniem bardzo trudno”. Piotr Laskowski jest innego zdania. Stawka, o którą grają oburzeni, jest jego zdaniem bardzo wysoka. Chodzi o „przedefiniowanie sensu naszego życia, ochronę przestrzeni publicznych, komunalnych przed brutalną prywatyzacją i utowarowieniem” i o to, „by nie być skazanym na współczesny rodzaj poddaństwa”. Młodzi są jednak jego zdaniem na dobrej drodze, by wypracować sposoby na osiągnięcie tych celów. Natomiast Agata Tomaszuk wypowiada się o protestujących przedstawicielach jej własnego pokolenia bardzo sceptycznie. „Żądać i wymagać jest łatwo. Ponowne zatomizowanie przychodzi później, kiedy trzeba na przykład dostosować żądania do rzeczywistości lub zacząć zarządzać tym, co się zdobyło”.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. KUBA WYGNAŃSKI: Przeciw kulturze widza
2. PIOTR LASKOWSKI: Nie jesteśmy skazani na poddaństwo
3. AGATA TOMASZUK: Chciałabym konstruktywnego pomysłu na zmianę


Kuba Wygnański

Przeciw kulturze widza

Jeśli pokolenie oburzonych porównywać ze starszymi, na pewno są inni niż my. Dla nas przełom roku 1989 był zerwaniem ciągłości, nadzieją i szansą, by spełniać się i realizować swoje marzenia: dla jednych była to kariera biznesowa, dla innych sfera publiczna. Widzieliśmy wyraźny dystans, który dzielił nas od świata, do którego wchodzimy – ta różnica między monotonią i kolorem była oczywista. Nie wszystko było różowe, ale mieliśmy poczucie, że historia dzieje się na naszych oczach i że jesteśmy jej częścią. To był zastrzyk historycznej adrenaliny. W wypadku młodych oburzonych jest zapewne inaczej – wielu z nich może mieć wielkie oczekiwania dotyczące własnej sytuacji i aspiracji. Niestety, ich spełnienie może być trudne, a to na nich właśnie spadną ogromne ciężary długów pokolenia rodziców, które żyło w pewnym sensie na kredyt i cały czas to robi. Model solidarności pokoleniowej się sypie. Dzisiejsi młodzi będą musieli utrzymać tych, którzy w demograficznej piramidzie znaleźli się nad nimi. To rzeczywistość już nieodległa.

Czy młodzi są roszczeniowi? Każde uogólnienie jest ryzykowne. Jest faktem, że pewnie jak my wszyscy, tak i oni są przedmiotem swoistej „inwazji konsumeryzmu” i fabrykowanej masowej potrzeby pseudoindywidualizmu. Jako produkt marketingu najczęściej nie ma on nic wspólnego z autentycznym, dobrze rozumianym indywidualizmem i samodzielnością i przybiera kompletnie nieistotne i pozorne formy. Niepokojące jest też to, że potrzeba sprawiedliwości, dawniej powiązana z kwestiami solidarności społecznej i troski o tych, którzy gorzej sobie radzą, obecnie przybiera przede wszystkim formę roszczeń do indywidualizmu. W ogóle kategoria wrażliwości społecznej, zobowiązania, współodpowiedzialności wydaje się nieobecna czy traktowana z pobłażaniem albo wręcz z zażenowaniem. „Tych rzeczy” często trzeba się wręcz wstydzić i z nimi ukrywać. Wiele do myślenia daje to, kto przez samą młodzież traktowany jest jako wzór. Okazuje się, że miejsce autorytetów zastępują infantylni, mimo że już starsi, celebryci. To oni stają się latarniami morskimi i wyznaczać mają aspiracje i style młodzieży.

Warto też przypomnieć, że skrajnie indywidualistycznie został zaprogramowany system edukacji: młodzi założyli, że muszą stawiać przede wszystkim na własne siły, na indywidualizm, na konkurencyjność. To pokolenie zostało skrzywdzone („nabite w edukację”), bo nie bardzo wiadomo, co ze zdobytym wykształceniem w tej chwili zrobić. To wynika nie tylko ze słabej jakości edukacji, ale i z tego, że nie wszyscy mogą zostać bankowcami, marketingowcami, dziennikarzami etc. Cóż za niespodzianka!

Do tego pokoleniu dzisiejszych młodych brakuje wzorów artykulacji. Trudno nawet ustalić, jakie piosenki można by razem zaśpiewać – brakuje czegoś w rodzaju hymnów (nie ma Boba Dylana). Dziś nie bardzo wiadomo, kto może mówić w imieniu oburzonych. W efekcie nie mówi nikt. Problemy są prawdziwe i energia jest autentyczna, ale brakuje umiejętności jej kanalizowania i przekładania na postulaty o charakterze bardziej politycznym, do których młodzi mają niepodważalne prawo. „Czysta energia” bez struktury pozostaje czasem intrygująca, czasem pociągająca, a czasem groźna. Młodzi są bardzo „łatwopalni”, szczególnie teraz, kiedy tak niski jest próg zapłonu i właściwie zapałką może być sprytnie użyty telefon komórkowy, Facebook etc. Żeby ta energia miała pozytywne, a nie niszczące skutki, musi zdobyć się na jakiś proces ucierania się stanowisk i ich artykulacje, a to grupie ludzi, którzy skądinąd nie wierzą żadnym strukturom i instytucjom, przychodzi bardzo trudno.

Oczywiście jest mnóstwo chętnych do tego, żeby jakoś ten ruch i tę energię przechwycić. Komentatorzy (w tym socjologowie) mają tyle gotowych etykiet, że zanim oburzeni zdążyli coś powiedzieć, już zostali rozłożeni na części, zaetykietowani i „przejęci”. Młodym potrzebny jest czas na coś w rodzaju samoodkrycia i emancypacji, także od gotowych formuł, w które inni chcieliby ich wkładać. Postulaty ruchu Solidarności z ’80 roku też zaczynały się od kiełbasy, można powiedzieć, że były wyłącznie roszczeniowe. Minęło trochę czasu nim okazało się, że chodzi o kwestie godnościowe.

W tym kontekście warto powiedzieć, że chyba istotnym nieporozumieniem było tłumaczenie hiszpańskiego słowa indignados. Nie znaczy ono przecież „oburzeni”, a raczej „upokorzeni” czy „pozbawieni godności”. Otóż kwestia godności jest znacznie bardziej energetycznym paliwem niż po prostu oburzenie. Ta teoretycznie drobna strata w tłumaczeniu jest krzywdząca, bo dopóki podkreślamy oburzenie, dopóty ślizgamy się w kierunku hasła w rodzaju „Jesteśmy wkur*****”, jak to napisano na jednym z transparentów w czasie spotkania / manifestacji na Krakowskim Przedmieściu.

Ogólnie jednak rzecz ujmując, nie mam wrażenia, żeby polska młodzież była obecnie szczególnie buntownicza. Mam wrażenie, że jest raczej zanadto uczesana, a nawet oportunistyczna. Widać to choćby po ograniczonym zasięgu przedsięwzięcia z 15 października. Jakkolwiek oksymoronicznie to brzmi, można mówić o „kolektywnym indywidualizmie”. To pokolenie ma niechęć do kolektywizmu w rozumieniu wymuszanej urawniłowki i orkiestrowania działań. Ma też dość ograniczone skłonności i umiejętności wspólnego działania, w szczególności jeśli idzie o działania w sferze publicznej i dotyczące spraw publicznych. Świetnie natomiast odnajdujemy się w kulturze widza i kibica, w roli jurorów: obstawiania tych czy tamtych. To zresztą jest ponadpokoleniowe – szybcy jesteśmy w ocenach. Niestety – jeśli liczymy i domagamy się zmiany – czy to w polityce, w szkole, czy w Kościele – oznacza coś więcej niż posiadanie osądu i poglądu. Oznacza choćby skromne zaangażowanie. I ruszenie się z kanapy.

„Kultura Liberalna” pisała kilka miesięcy temu o „Wędrującym pytaniu o wolność”. Z dyskusji tej wynikało, że nikt niczego za młodych nie zrobi. Pozostaje pytanie, na ile boleśnie i kiedy to zostanie odkryte. Mam wielką nadzieję – zresztą to pokazuje „Kultura Liberalna” i podobne czasopisma – że równolegle do „ekspresji ulicznej” istnieje i rozwija się przestrzeń do wyrażania poglądów na temat tego, jak świat powinien być urządzony i jak można się o to z szacunkiem dla siebie nawzajem spierać. Nie liczyłbym na przedstawicieli mojego pokolenia. Jego prominentni przedstawiciele, w szczególności ci, którzy obecni są w mediach, nie uporali się niestety z iście Freudowskim problem ojcobójstwa. Próbują rozegrać na nowo te wszystkie bitwy, które prowadzili ich rodzice – ci, za którymi nosili teczki. Nie ma przestrzeni do patrzenia wprzód, staliśmy się często zakładnikami starych, często anachronicznych podziałów i sentymentów. Jeżeli młodemu pokoleniu udałoby się to zrobić inaczej, rozmawiać ze sobą, rozumieć, że różnica jest wartością – byłoby fantastycznie.

* Kuba Wygnański, socjolog, działacz organizacji pozarządowych, wiceprezes zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.

** Opracowali: Jakub Stańczyk, Ewa Serzysko i Agata Tomaszuk.

Do góry

***

Piotr Laskowski

Nie jesteśmy skazani na poddaństwo

Nie tylko wśród młodych widać dziś silną potrzebę przemyślenia na nowo warunków świata, w którym żyjemy. Nie znajduję w tym nic roszczeniowego. Przeciwnie, takie sugestie ze strony komentatorów odczytuję jako daleko posuniętą manipulację. Gdybyśmy przeanalizowali dziś – tak przez nas obecnie wielbione – 21 postulatów z sierpnia 1980 roku, okazałoby się, że brzmią one czysto roszczeniowo. Zarówno wtedy, jak i obecnie postulaty są punktem wyjścia dla prawdziwie demokratycznego ruchu, w którym prawo do artykulacji potrzeb, nadziei i marzeń łączy się z myśleniem o wartościach.

Najistotniejszą, przynajmniej na razie, cechą ruchu „Oburzonych” jest – jak mi się wydaje – wytwarzanie zupełnie nowych form współżycia społecznego. Jego członkowie spotykają się na placach, zajmują je i zaczynają ze sobą rozmawiać. Dbają o absolutną równość pojawiających się głosów, wolą konsensus od dyktatu większości, funkcje organizacyjne pełnią rotacyjnie, niekiedy nawet w wyniku losowania. Ruch nie ma ani liderów, ani rzeczników prasowych. Nie zamierza stać się ani partią, ani organizacją pozarządową. Chce natomiast rozszerzać swe działania poprzez włączanie kolejnych uczestniczek i uczestników, pączkowanie zgromadzeń lokatorskich, dzielnicowych, zakładowych, szkolnych. Tak w każdym razie dzieje się w Hiszpanii. A zatem właśnie to, co dzieje się między ludźmi, którzy rozmawiają ze sobą wolni od lęku, hierarchii, przymusu, jest już formułą wytwarzania czegoś nowego.

Widać więc wyraźnie, że domaganie się zmian nie jest po prostu biernym głosem protestu. Chodzi wykroczenie poza to, co dziś dostępne myśleniu w ramach wąskiej neoliberalnej racjonalności. O przeorganizowanie systemu ekonomicznego, w którym żyjemy, i poddanie go demokratycznej kontroli, której się wymknął. O przedefiniowanie sensu naszego życia, tak, aby jego jedynym celem nie było spłacanie kredytu mieszkaniowego. O ochronę przestrzeni publicznych, komunalnych przed brutalną prywatyzacją i utowarowieniem. O obronę przed utowarowieniem nauki, kultury i samej pracy. Po to, żeby można było żyć po prostu – żyć i tworzyć. I nie być skazanym na współczesny rodzaj poddaństwa.

Słuchając krytyków ruchu „Oburzonych”, należących do pokolenia dzisiejszych 30-, 40-latków, byłem przerażony siłą ujawniającego się resentymentu. „Ja musiałem się naharować, zrezygnować ze swoich marzeń, ostatecznie zepsuć swoje życie, by osiągnąć sukces. I nie pozwolę, by ktokolwiek młodszy nie musiał przechodzić tej samej męki” – to nie jest powiedziane wprost, ale komunikat jest silnie wyczuwalny. Być może wzmacnia się w Polsce przekonanie, iż pojedynczy ludzie łącząc się we współpracy, mogą dokonać zmiany. Paradoksalnie niski poziom wiary w tę moc tu, w kraju „Solidarności”, był, jak sądzę, długotrwałym skutkiem stanu wojennego i sposobu, w jaki wprowadzana była transformacja ustrojowa po 1989 roku, a który daleki był od upodmiotowienia społeczeństwa. Owocowało to przekonaniem, że trzeba zadbać o siebie, bo inaczej cię wykorzystają. Że nie istnieje nic poza interesem indywidualnym. Że ramy ekonomiczne naszego życia są już dane, niekwestionowalne, i nade wszystko absolutnie niepoddawalne demokratycznej kontroli – bo jakakolwiek ingerencja w mechanizm rynku jest niedopuszczalna.

Mam wrażenie, że ludzie w Polsce – często jeszcze osobno, w zaciszu własnych domów – odczuwają dziś potrzebę sprzeciwu, a przede wszystkim potworne zmęczenie i wewnętrzną niezgodę na to, by sens ich życia sprowadzał się do coraz szybszego biegu na rynku. Biegu, w którym – widać to coraz wyraźnej – wygrać mogą tylko nieliczni, a reszta padnie wycieńczona. Ludzie nie chcą już wierzyć, że relacje międzyludzkie muszą być oparte na brutalnej sile, hierarchii, rywalizacji, zastraszeniu. Nie mają tylko często odwagi wyjść z tym na plac i znaleźć się wśród innych, myślących podobnie. Wierzę, że potrzeba zmiany jest w ludziach naprawdę bardzo głęboka. A lepiej, by ujawniła się teraz, bo inaczej zmieni się we frustrację – która nie szuka zagospodarowywania w sposób demokratyczny.

* Piotr Laskowski, współzałożyciel i pierwszy dyrektor Wielokulturowego Liceum im. Jacka Kuronia w Warszawie. Opublikował „Szkice z dziejów anarchizmu” oraz „Maszyny wojenne. Georges Sorel i strategie radykalnej filozofii politycznej”.

** Opracowali Jakub Stańczyk i Karolina Wigura.

Do góry

***

Agata Tomaszuk

Chciałabym konstruktywnego pomysłu na zmianę

Jestem przekonana, że – choć brzmi to paradoksalnie – na postawie roszczeniowej można zbudować strategię zbiorową. Zawsze wydawało mi się to wręcz najprostszą z możliwości. Żądać i wymagać – niekoniecznie mając pomysł, w jaki sposób te wymagania mogą zostać zrealizowane – jest łatwo. Ludzie często podzielają podobne roszczenia i orientują się, że wspólnie mają szanse zostać lepiej usłyszani. Ponowne zatomizowanie przychodzi później, kiedy trzeba na przykład dostosować żądania do rzeczywistości lub zacząć zarządzać tym, co się zdobyło. Protesty „młodych oburzonych” w Europie i na świecie zdają się świadczyć o tym, że właśnie w takiej strategii zbiorowej upatrują oni szans na zmiany i polepszenie własnej sytuacji. Powstaje oczywiście pytanie, czy rzeczywiście jest to postawa roszczeniowa, rozumiana jako „wyrażająca się w nieuzasadnionych lub nadmiernych żądaniach”*, ale odpowiedzią na to pytanie nie zajmę się w poniższym tekście. Chciałabym przyjrzeć się temu, na ile analogiczna taktyka jest w ogóle możliwe do przyjęcia przez polskich młodych.

Patrząc na frekwencję w warszawskim marszu oburzonych 15 października, można stwierdzić, że strategie zbiorowe polegające na protestach nie cieszą się zbytnią popularnością. Wydaje się, że w Polsce ludzie młodzi w dalszym ciągu częściej wybierają taktykę polegającą na pracy i indywidualnym działaniu, dzięki którym mają nadzieję osiągnąć zamierzone cele (jak na przykład spokojne, w miarę dostatnie życie). Jako lekarstwo na wspólne problemy – bo takie też są zauważane i szeroko dyskutowane w prywatnych gronach – wymieniany jest indywidualny wysiłek, ewentualnie głosowanie w wyborach z nadzieją, że wybrana partia będzie działać w naszym interesie. I wielu z nas taka strategia wciąż przynosi korzyści. Wyprowadzamy się z domu, rodzimy dzieci, jeździmy na wakacje – stajemy na nogi. Czujemy, że w Polsce wcale nie jest tak źle. Jesteśmy (póki co) szczęśliwi, co potwierdzają choćby badania przywoływane na przykład przez Henryka Domańskiego**.

Ktoś zapyta – a co z tymi, którym nie udaje się tak szczęśliwie sobie radzić? Gorzej zarabiają, mają trudności ze znalezieniem pracy, brakuje im wsparcia rodziny i tak dalej. Dlaczego to oni nie wyjdą na ulicę? W moim przekonaniu z tego samego powodu – mimo wszystko wciąż za bardziej racjonalną strategię uznają pracę, walkę o siebie i swoją przyszłość w istniejących warunkach. Skuteczność protestów jest trudna do oszacowania i ma niepewny horyzont czasowy w porównaniu do codziennej pracy.

Do tego dodać należy jeszcze sposób postrzegania protestujących z 15 października przez ogół – jako uczniów ze społecznych liceów społecznych o wysokim czesnym (czytaj: pochodzących z zamożnych rodzin). Nawet jeżeli w marszu uczestniczyły także inne osoby, to zapamiętani zostali przede wszystkim ci pierwsi. I to nie wzbudza zaufania. Ich zachowanie ocenione zostało bardziej jako fanaberia niż protest. Dlatego nie stanowią oni punktu odniesienia i nie można się z nimi utożsamić, ponieważ: nie są do innych młodych – tych borykających się z trudami codziennego życia – podobni. A w związku z tym idea „oburzenia” nie zyskuje zwolenników.

Strategia przyjmowana przez młodych Polaków jest więc strategią zbiorową o tyle, że na podobne działania decyduje się większość z nas. Ale nie polega ona na okupowaniu parkingu przez budynkiem Giełdy Papierów Wartościowych czy choćby na stworzeniu wspólnych postulatów politycznych. Po prostu „każdy sobie rzepkę skrobie”.

Wreszcie – co ze mną? Młodą absolwentką studiów wyższych. Nie protestuję – uważam, że to nie przyniesie efektów. Dlaczego? Po pierwsze, ponieważ (dość pesymistycznie) uważam, że wśród osób odpowiedzialnych za zmianę warunków, w których żyjemy, nikt nas, młodych, póki co tak naprawdę nie słucha. Po drugie, choć jestem świadoma problemów, z którymi zderzy się moje pokolenie, ciągle mam nadzieję, że swoją pracą i staraniem uda mi się choć w pewnym stopniu zabezpieczyć przyszłość. Po trzecie, nie zadowalają mnie hasła „Pier****, nie robię”, nie będę ich nosić na transparentach. Chciałabym pomysłu na zmianę, tak aby moja krytyka istniejącego porządku była konstruktywna (zawsze uważałam, że tylko taka krytyka jest godna szacunku).

Wybieram zatem tę samą strategię, co moi rówieśnicy, wierząc, że może za kilka lat nie będę chciała i musiała protestować. Obym bardzo boleśnie się nie myliła.

* Słownik Języka Polskiego, Wydawnictwo PWN.

** Podczas czerwcowej debaty pt. „Młodzi jako problem i wyzwanie” zorganizowanej przez Fundację Batorego. Patrz: http://www.batory.org.pl/debaty/20110530.htm.

*** Agata Tomaszuk, socjolożka, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

Do góry

 ***

Autorzy koncepcji numeru: Paweł Marczewski i Karolina Wigura.
Współpraca: Jakub Stańczyk, Ewa Serzysko, Agata Tomaszuk.
Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.

„Kultura Liberalna” nr 148 (45/2011) z 8 listopada 2011 r.