Katarzyna Kazimierowska

Sztuka kobiety

We wtorek kończy się czwarta edycja rewelacyjnego festiwalu artystycznego „No Women No Art”. Uwaga, to festiwal sztuki kobiecej! Czy wypada się cieszyć?

Ja bardzo się cieszę z tego typu wydarzeń. Są odważne, inspirujące i zazwyczaj ciekawe. I nie przeszkadza mi, że zwykle w nazwie nawiązują do płci, choć dla wielu przymiotnik kobiecy brzmi to równie odstraszająco jak „literatura kobieca” czy „kino kobiece”. Kojarzą się zazwyczaj z czymś lżejszym, ocierającym się o banał, nieznaczącym. Tyle że kobieca literatura czy kino zwykle oznaczają nie tylko (lub nie tyle) twórcę, ile odbiorcę. A festiwal „No Women No Art” rzuca swoją nazwą światło przede wszystkim na twórcę. Z jednej strony istotnym wyróżnikiem jest płeć – nie ma festiwali sztuki męskiej – a więc nacisk położony na kobiecość musi uderzać, choć jednocześnie może budzić pejoratywne skojarzenia. Z drugiej, skoro decydujemy się pokazać sztukę kobiecą, to ją pokażmy i nazwijmy po imieniu. I to mi się podoba.

Tym bardziej, że „sztuka kobieca” prezentowana w Poznaniu to po prostu dobra miejska, silnie związana z przestrzenią i wychodząca w miasto, często polityczna w swoich hasłach („Ulice są nasze!”) sztuka, która w swoim przekazie wykorzystuje nie tylko uniwersalne środki, ale także celowo te uznane za typowo kobiece, jak artystka Olek, która „ubiera” miasto w zrobione szydełkiem kubraczki: z jednej strony proponując nową formę dekoracji miasta, z drugiej wykorzystując tradycyjną czynność przypisaną kobietom, z trzeciej zaś – czynność, której większość 20- czy 30-latek już nie potrafi lub nigdy nie nauczyła się robić.

Na stronie www.nowomen-noart.pl znaleźć można program, informacje o artystkach, założenia programowe. Uśmiech budzi spis artystów, bo w gronie kobiet znalazło się kilku mężczyzn. Co za przyjemne odwrócenie, zupełnie inaczej niż w Sejmie, gdzie kobiety są nadal w mniejszości. Zupełnie inaczej niż na większości wydarzeń artystycznych, gdzie kobiet prawie nie widać. I nagle festiwal jako wydarzenie kobiece, wręcz feministyczne, przyjmuje do swojego grona kilku przedstawicieli sztuki męskiej. Proporcje odwrócone. To bardzo ciekawe doświadczenie. Kobiety przez wieki spychane na margines sztuki, tak jak spychane były na margines historii, ciągle traktowane pobłażliwie w sferach tradycyjnie uznanych za męskie, tworzą własne światy, własne festiwale, które za chwile będą ciekawsze od rzeczywistości proponowanej przez mężczyzn. Popieram!

Katarzyna Kazimierowska, redaktorka w kwartalniku „Cwiszn” i rp.pl. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 150 (47/2011) z 22 listopada 2011 r.