Tomasz Stawiszyński

Mistrz i czarownik

Alejandro Jodorowsky osiągnął w sztuce wszystko, co tylko można. Bywał aktorem, reżyserem teatralnym, filmowcem, scenarzystą, autorem komiksów i muzykiem. Współpracowali z nim i podziwiali go najwięksi. Pisał przedstawienia dla słynnego mima Marcela Marceau. Wystawiał obrazoburcze sztuki z dwójką wybitnych współczesnych dramaturgów i pisarzy: Fernando Arrabalem i Rolandem Toporem. Kręcił filmy, którymi fascynowali się John Lennon, Federico Fellini i Marilyn Manson. Stworzył kilka serii komiksowych we współpracy z Moebiusem, legendarnym francuskim rysownikiem, autorem koncepcji graficznych takich kinowych hitów jak „Obcy” czy „Piąty element”.

A jednocześnie w wydanej właśnie po polsku kapitalnej opowieści autobiograficznej „Mistrz i czarownice” zdaje się otwarcie i szczerze przyznawać, że nigdy tak naprawdę nie chodziło mu o sztukę. Że sztuka była tylko środkiem do osiągnięcia zupełnie innych celów: wewnętrznego spokoju, wolności od społecznych i rodzinnych uwarunkowań, umiejętności bezinteresownego kochania i bycia kochanym, a wreszcie – oświecenia. Dlatego właśnie nigdy nie przejmował się konwencjonalnymi podziałami: na życie i sztukę, religię i naukę, magię i psychoterapię.

Zbawienie przez sztukę

Od czasu, kiedy w 1952 roku (mając zaledwie 23 lata) opuścił rodzinne Chile i przeniósł się do Paryża, szukał przede wszystkim jednego: sposobu na przełamanie granicy między sztuką i odbiorcą. Chciał odnaleźć drogę wiodącą do przełamania sztywnej teatralnej konwencji i zamiany przedstawienia w rytuał, w którym widz i artysta wspólnie doświadczają najbardziej pierwotnego przeżycia, polegającego na przekroczeniu wszelkich ograniczeń ludzkiej kondycji. W jego filmach, dramatach czy książkach na pierwszy plan zawsze wysuwają się te same odwieczne cele – wyjść poza widzialną rzeczywistość, uciec z klatki cierpienia, osiągnąć zbawienie i wyzwolenie, nawiązać kontakt z tym, co boskie, transcendentne czy absolutne. Paleta środków, z których Jodorowsky w swojej twórczości korzystał, choć mocno zakorzeniona w stylistyce XX-wiecznej awangardy, w przeważającej mierze pochodzi z tego samego, niezmiennego źródła. Mitologia, alchemia, tarot, rytuały kultur pierwotnych – to z nich wywodzi się język, którym posługuje się do dzisiaj, prowadząc osobliwe, magiczno-terapeutyczne sesje w paryskich klubach i kawiarniach. Kiedy w latach 60., mieszkając w Meksyku, zaczął praktykować buddyzm zen, poprosił swojego mistrza – japońskiego mnicha Ejo Takatę, który jest jednym z głównych i zarazem tytułowym bohaterem „Mistrza i czarownic” – żeby wystąpił w jego sztuce, opartej na „Tako rzecze Zaratustra” Nietzschego. Takata chętnie się zgodził i w trakcie kilkunastu przedstawień po prostu medytował na scenie. Zamieszczone w „Mistrzu i czarownicach” zdjęcie – przedstawiające nagich lub półnagich aktorów siedzących albo przemieszczających się po scenie i recytujących (zapewne dość chaotycznie) tekst sztuki, w tle zaś japońskiego mnicha pogrążonego w głębokiej kontemplacji – to chyba najdoskonalsze zobrazowanie życiowego i artystycznego przedsięwzięcia Jodorowsky’ego.

W tym samym roku, co wspomniane przedstawienie – czyli w 1970 – do kin trafił „Kret” (El Topo), najsłynniejszy film Jodorowsky’ego. Ten surrealistyczny, magiczny, pełen przemocy spaghetti-western, nakręcony i wyprodukowany w Meksyku, stał się przebojem w Stanach Zjednoczonych. Do amerykańskiej dystrybucji film dostał się za sprawą Johna Lennona, który uznał go za absolutny majstersztyk, zaprosił Jodorowsky’ego do Ameryki i otworzył mu drzwi gabinetów największych hollywoodzkich producentów. Dzięki temu w 1973 roku Jodorowsky nakręcił swoje największe dzieło – „Świętą górę (Holy Mountain), w którym projekt zbawienia przez sztukę miał zostać w pełni urzeczywistniony. Konstruując metaforyczną, wieloznaczną, symboliczną opowieść o Złodzieju, który przechodzi głęboki proces wewnętrznej przemiany i osiąga duchowe oświecenie, Jodorowsky pragnął stworzyć film par excellence magiczny, czyli taki, który doprowadzi widza do tego samego fundamentalnego doświadczenia, które staje się udziałem głównego bohatera.

Bez kompromisu

„Święta góra” nie odniosła tak wielkiego sukcesu jak „Kret”, choć i tak odbiła się głośnym echem. Pozostała jednak dziełem niszowym, cieszącym się wielką sławą w kręgu nielicznych, choć wyrafinowanych odbiorców. Do fascynacji filmem przyznawali się między innymi słynni muzycy: Peter Gabriel, Erykah Badu oraz Marilyn Manson, któremu (na jego wielką prośbę) Jodorowsky, ubrany w szatę głównego bohatera „Świętej góry”, udzielił w 2007 roku ślubu. Gdyby jednak Jodorowsky wykazał się większym pragmatyzmem, mogło być zupełnie inaczej. Tyle że wówczas – jak sam podkreśla – magia filmu pękłaby jak bańka mydlana. Stając więc przed wyborem między materialnym powodzeniem a potencjałem duchowo-artystycznym, jak zawsze wybrał to drugie.

Pierwotnie bowiem jedną z dwóch głównych ról (pierwszą – Alchemika – grał Jodorowsky) zagrać miał drugi członek zespołu The Beatles, George Harrison, będący jednocześnie właścicielem firmy Apple, odpowiedzialnej za produkcję i dystrybucję „Świętej góry”. Harrison postawił jednak warunek: Jodorowsky musiałby usunąć ze scenariusza scenę, w której Alchemik bardzo dokładnie i szczegółowo myje Złodzieja (a więc potencjalnie Harrisona), w pewnym zaś momencie kamera w dość dużym zbliżeniu pokazuje jego pośladki. W „Mistrzu i czarownicach” Jodorowsky pisze: „Oczywiście, gdyby George Harrison odegrał główną rolę, film odniósłby światowy sukces i przyniósł miliony, ale taki sukces osłabiłby film, dając jedynie wyraz pruderyjności sławnego muzyka (…). Lekceważąc głos rozsądku, odrzuciłem propozycję Harrisona i zatrudniłem do roli (…) skromnego, młodego, meksykańskiego aktora komediowego. Był to wybór pomiędzy szczerością wobec samego siebie a sławą i pieniędzmi”.

Ten wybór miał jednak konsekwencje znacznie dalej idące. Alan Klein, jeden ze współpracowników Harrisona, krótko po premierze „Świętej góry” zaczął nakłaniać Jodorowsky’ego do ekranizacji skandalizującej, ocierającej się o pornografię francuskiej powieści „Historia O”. Nie pytając go o zgodę, podpisał wstępne zobowiązania z kilkoma bogatymi producentami, którzy zgodzili się wyłożyć na ten film kilkadziesiąt milionów dolarów. To miała być wielka superprodukcja, która nie tylko uczyni z Jodorowsky’ego słynnego reżysera, ale także zapewni mu ogromne pieniądze. Jodorowsky jednak – czując, że po pierwsze książka wpisuje się w tradycję uprzedmiotawiającą i upokarzającą kobiety, a po drugie, że producenci chcą zapanować nad każdym centymetrem taśmy filmowej – wprost z hotelu pojechał po żonę i dzieci, a następnie, jeszcze tego samego dnia, wyjechał ze Stanów. Wściekłość Kleina była tak ogromna (twierdził, że stracił przez Jodorowsky’ego fortunę), że na 30 lat zakazał dystrybucji „Kreta” i „Świętej góry”. Ponieważ miał pełne prawa do filmu, zakaz był skuteczny. Dopiero w 2004 roku – z inicjatywy Jodorowsky’ego – spór pomiędzy nimi się zakończył. Po przygodzie z nieudaną ekranizacją „Historii O.” Jodorowsky nakręcił jeszcze tylko trzy filmy (ostatni w roku 1990), a potem, rozgoryczony nieustannymi konfliktami z producentami, którzy utrącili m.in. jego projekt sfilmowania „Diuny” Franka Herberta (później zrealizowany przez Davida Lyncha), zrezygnował z robienia filmów, osiadł w Paryżu i zajął się pisaniem scenariuszy do komiksów oraz organizowaniem sesji terapeutycznych.

Psychomagia

Autentyzm artystycznego i życiowego projektu Jodorowsky’ego widać nie tylko w jego bezkompromisowości – czego dowodem ta krótka przygoda z Hollywood – ale także w pełnej akceptacji własnego losu. Jodorowsky bowiem nigdy nie żałował swoich wyborów i nigdy nie dawał wyrazu rozgoryczeniu czy resentymentowi. „Jeśli masz do wyboru działanie albo zaniechanie, zawsze działaj” – pisze w „Mistrzu i czarownicach”. Jego psychomagia – terapeutyczny system oparty na tarocie, alchemii, zen, magii meksykańskich szamanów, psychologii C.G. Junga i własnych doświadczeniach – to pełna kontynuacja wcześniejszej działalności teatralnej i filmowej. Jodorowsky nie udaje, że jest terapeutą, tak jak nie udawał, że jest mimem, reżyserem czy pisarzem. Prowadząc comiesięczne spotkania odbywające się w rozmaitych paryskich klubach – spotkania, na które od ponad trzydziestu lat tłumnie przybywa publiczność – a także indywidualne sesje i konsultacje, posługuje się wieloma magicznymi, psychologicznymi i teatralnymi technikami, które mają prowadzić dokładnie do tego samego doświadczenia, do którego prowadzić miały jego przedstawienia i filmy. I które, jak się wydaje, sam w końcu osiągnął.

Ta żelazna konsekwencja Jodorowsky’ego, jednego z największych, a zarazem najbardziej dziwacznych, wymykających się wszelkim klasyfikacjom, współczesnych artystów, jest niezwykła. Już choćby ze względu na nią warto obejrzeć jego filmy, warto przeczytać „Mistrza i czarownice”. O ewentualnej możliwości oświecenia i przekroczenia wszelkich uwarunkowań, jakie mogą się czytelnikowi czy widzowi przy tej okazji przytrafić, rzecz jasna już nawet nie wspominając.

Książka:

Alejandro Jodorowsky, „Mistrz i czarownice”, Okultura, Warszawa 2011.

* Tomasz Stawiszyński, absolwent Instytutu Filozofii UW, publicysta tygodnika „Newsweek Polska”, w latach 2007–2009 gospodarz programu „Studio Alternatywne” w TVP Kultura.

„Kultura Liberalna” nr 150 (47/2011) z 22 listopada 2011 r.