Szanowni Państwo,

Służby specjalne, globalne skandale, sekrety wielkiej polityki. Zwykle wydają się czymś odległym. A tymczasem… istnieje polska odsłona bulwersującej sprawy tajnych więzień CIA. Ignorowany, zamiatany pod dywan czy po prostu wyśmiewany problem dotyczy naszego elementarnego poczucia bezpieczeństwa. Taki flirt władzy z przemocą nie może być przez nas tolerowany. W zeszłym tygodniu w znakomitych tekstach zabrali głos na ten temat Adam Bodnar, Adam Krzykowski, Józef Pinior i Ireneusz Kamiński.

A problem istnieje. Raporty Human Rights Watch, raporty przygotowane przez senatora Dicka Marty’ego w ramach prac Rady Europy z lat 2006-2007 czy stosowny raport Parlamentu Europejskiego natrętnie przypominają, iż nie mamy do czynienia z tworem fantazji. Znamy także doniesienia prasy amerykańskiej czy kolejną publikację przygotowaną przez organizację Lekarze na rzecz Praw Człowieka (Physicians for Human Rights) – o której szeroko pisze w swym tekście Irmina Pacho z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jerzy Zajadło zastanawia się nad tym, jak w kontekście tajnych więzień CIA należy traktować argument polityków o „racji stanu”. O fenomenie nabrania wody w usta w wymiarze międzynarodowym – przekonuje w swoim tekście dyrektor Amnesty International Polska Draginja Nadażdin. Na szczególne obowiązki dziennikarzy wobec niejasnych działań władz – zwraca uwagę kolejny z naszych autorów, Konstanty Gebert.

Czy dopiero wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu przypomni nam, że sojusznicy nie zawsze mają rację i że naszą wspólną odpowiedzialnością jest patrzenie na ręce politykom? Czy nie czas na to, byśmy sami poprawiali nasze błędy?

Zachęcamy do lektury drażliwego tematu tygodnia!

Redakcja

 


1. IRMINA PACHO: Lekarze eksperymentowali
2. JERZY ZAJADŁO: Mityczna racja stanu
3. DRAGINJA NADAŻDIN: To nie może się tak skończyć
4. KONSTANTY GEBERT: Zadziwiająca bierność


Irmina Pacho

Lekarze eksperymentowali

Organizacja Lekarze na rzecz Praw Człowieka (Physicians for Human Rights) opublikowała w 2010 roku interesujący raport*. Ujawniła, że lekarze uczestniczący w przesłuchaniach więźniów podejrzewanych o działalność terrorystyczną przeprowadzali na nich – niezgodne z prawem amerykańskim, regulacjami międzynarodowymi oraz etyką lekarską – badania i eksperymenty medyczne. Skoro z upublicznionych dokumentów międzynarodowych wynika, że więźniowie byli przetrzymywani w więzieniu w Starych Kiejkutach, praktyki te mogły być stosowane także na terytorium Polski.

Po atakach z 11 września administracja prezydenta George’a W. Busha w ramach tzw. wojny z terroryzmem doprowadziła do zatrzymania, a następnie przesłuchania nieznanej jak dotąd liczby osób podejrzewanych o powiązania z organizacjami terrorystycznymi. W związku z tą działalnością zdefiniowano na nowo takie techniki przesłuchań, jak podtapianie, pozbawianie snu, długotrwałe przetrzymywanie w skrajnych temperaturach czy w odosobnieniu. Uznano je – przy spełnieniu określonych warunków – za bezpieczne, legalne i efektywne tzw. wzmocnione techniki przesłuchań (enhanced interrogation techniques). W Raporcie zwrócono szczególną uwagę na to, że wcześniej konsekwentnie postrzegane były one jako niezgodne z prawem.

Zmiany definicji dokonano w ramach prac Departamentu Sprawiedliwości. Wyznaczono granicę w postaci „silnego psychicznego i fizycznego bólu”, której naruszenie powodowało uznanie danej praktyki za torturę. Aby nie została ona przekroczona, każdy przypadek stosowania wzmocnionych technik przesłuchań musiał być nadzorowany przez personel medyczny. Udział lekarzy i psychologów miał z założenia stanowić gwarancję, że przesłuchania te zgodne są z wytyczonymi normami prawnymi. Jednakże fakt, że asystowali oni przy uzyskiwaniu informacji za pomocą metod mających celowo wywołać ból, jak choćby podtapianie, budzi bardzo poważne wątpliwości. Pojawia się podejrzenie, że obecność lekarzy miała służyć jako przyzwolenie na stosowanie tortur w świetle prawa.

W Raporcie nie został przytoczony żaden bezpośredni dowód wskazujący na stosowanie eksperymentów i badań medycznych – dotychczas nie upubliczniono dokumentów personelu medycznego. Bazuje on natomiast na jawnych dokumentach rządu Stanów Zjednoczonych. Zdaniem autorów raportu, świadczą one o tym, że po zamachach z 11 września 2001 roku personel medyczny pracujący dla CIA miał obowiązek monitorowania i dokumentowania przesłuchań przeprowadzanych z użyciem wzmocnionych technik.

Autorzy raportu odwołali się także do konkretnych definicji eksperymentu i badania medycznego oraz powszechnie akceptowanego w świecie medycznym rozróżnienia pomiędzy eksperymentem a dozwoloną praktyką medyczną. Wskazali, że jeżeli działalność związana jest z wysokim poziomem ryzyka, jest innowacyjna, dotąd nieznana i wydaje się najskuteczniejszą z możliwych do zastosowania terapią, wówczas postrzegana jest jako eksperyment. Ponadto jeżeli zamysłem lekarza jest nie tylko dobro pacjenta, lecz także zdobycie wiedzy co do skuteczności stosowanych metod, wtedy również mamy do czynienia z eksperymentem.

W opinii autorów raportu w chwili, gdy miały miejsce rzeczone przesłuchania, nie istniały żadne regulacje, badania ani wypracowane i zatwierdzone metody odnoszące się do kwestii bezpiecznego stosowania wzmocnionych technik przesłuchań, takich jak symulacja podtapiania, narażenie na silny ból czy długotrwałe pozbawianie snu. Na tej podstawie wykazano, że monitorowanie przez personel medyczny tych przesłuchań miało charakter eksperymentalny.

Podkreślono, na przykład, że materiały zebrane w trakcie nadzorowania symulacji podtapiania (waterboarding) służyły wypracowaniu nowych zasad i procedur stosowania tej techniki, tak by stworzyć normy prawne gwarantujące legalność jej wykorzystywania. Następnie raport powołuje się na dokument sporządzony przez zastępcę prokuratora generalnego Stanów Zjednoczonych, w którym mowa jest o badaniu podatności na ból, któremu poddano dwudziestu pięciu więźniów. Według autorów raportu dokument ten jest potwierdzeniem bezpośredniej zależności pomiędzy zbieraniem informacji medycznej i próbą usprawiedliwienia stosowania wzmocnionych technik przesłuchiwania. Wskazano, że prowadzono również badania w celu poznania skutków i ryzyka, jakie niesie za sobą długotrwałe pozbawianie snu.

Autorzy raportu podkreślili, że wzmocnione techniki przesłuchań wiązały się z celowym zadawaniem bólu i cierpienia fizycznego i psychicznego osobom, które nie wyraziły na to zgody. Tym samym lekarze, którzy monitorowali ich stosowanie, złamali podstawową zasadę przyświecającą ich pracy: przede wszystkim nie szkodzić.

Ponadto działalność lekarzy była sprzeczna z prawem. Został naruszony art. 3 Konwencji Genewskich mówiący o „okrutnym traktowaniu i torturach” oraz o „nieludzkim i poniżającym traktowaniu”. Dopuszczono się złamania postanowień Kodeksu Norymberskiego jako zwyczajowego prawa międzynarodowego wiążącego Stany Zjednoczone, które to zakazują przeprowadzania eksperymentów bez zgody ich uczestnika. Naruszono również przepisy amerykańskiej ustawy o zbrodniach wojennych (The US War Crime Act 1996) odnoszącej się do wspomnianego art. 3 Konwencji Genewskich.

Podsumowując, według raportu po zamachach z 11 września 2001 roku rząd Stanów Zjednoczonych zezwolił na dokonywanie badań w trakcie przesłuchań osób podejrzewanych o działalność terrorystyczną, które miało doprowadzić do prawnego ukonstytuowania metod powszechnie rozpoznawanych jako tortury. Wskazano, że zebrane informacje prowadzą do wniosku, że CIA w trakcie tzw. wojny z terroryzmem sama dopuściła się najprawdopodobniej zbrodni – nielegalnego przeprowadzania eksperymentów na więźniach, czym naruszyła wewnętrzne regulacje prawne, prawo międzynarodowe, a także podstawowe zasady etyki zawodu lekarskiego.

* Physicians for Human Rights „Experiments in Torture: Evidence of Human Subject Research and Experimentation in the „Enhanced” Interrogation Program”, 7 czerwca 2010 r. Pełny tekst raportu dostępny na stronie internetowej http://physiciansforhumanrights.org.

** Irmina Pacho, prawniczka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, koordynatorka Programu Spraw Precedensowych oraz Obserwatorium Działalności CIA w Polsce.

Do góry

***

Jerzy Zajadło

Mityczna racja stanu

Sprawa ewentualnego funkcjonowania amerykańskich więzień w Polsce ma co najmniej dwa wymiary. Z jednej strony, wymiar prawny, dotyczący łamania praw człowieka – nieuzasadnionego pozbawiania wolności i stosowania tortur; z drugiej wymiar polityczny, dotyczący między innymi polskiej racji stanu oraz pytania o granice naszych sojuszniczych zobowiązań.

Ten pierwszy budzi zainteresowanie prasy, pewnych instytucji pozarządowych, takich jak Helsińska Fundacja Praw Człowieka, a także niektórych polskich polityków, na przykład senatora Józefa Piniora, który jako europoseł pracował w Komisji Praw Człowieka Parlamentu Europejskiego. Ze strony większości polityków nie widać jednak szczególnej woli wyjaśnienia tej sprawy. Swoją bierność uzasadniają, powołując się raz po raz na wymiar drugi, czyli mityczną „polską rację stanu” i związaną z nią konieczność zachowania tajemnicy. To właśnie z tego względu prezydent Komorowski odmówił zwolnienia z tajemnicy państwowej byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Taka postawa uniemożliwia zgromadzenie twardych dowodów na ewentualne nieprawidłowości i w ten sposób błędne koło się zamyka – dziennikarze i działacze organizacji pozarządowych nie zdobędą niezbędnych informacji, dopóki sprawa będzie objęta tajemnicą państwową. Nie bez znaczenia dla niechęci polityków do podejmowania tego tematu jest również to, że dotyczy on różnych kręgów i opcji politycznych, nie tylko rządu Leszka Millera, który rzekomo zgodził się na przyjęcie amerykańskich więźniów. Prawdę mówiąc, nie istnieje dziś w Polsce chyba żadna poważna siła polityczna, która byłaby zainteresowana wyjaśnieniem tej kwestii. Wśród polityków panuje zgodna zmowa milczenia, raz po raz usprawiedliwiana interesem narodowym. Czy dziennikarzom i organizacjom pozarządowym wystarczy sił i determinacji, by przełamać tę barierę informacyjną i dotrzeć do prawdy? Szczerze mówiąc, wątpię.

Oczywiście czasami takie niezależne śledztwa prowadzą do poważnych konsekwencji prawnych i politycznych, jak choćby po odkryciu afery Watergate. To jednak odosobnione przypadki. Znacznie częściej nawet dotarcie do prawdy nie niesie ze sobą poważnych następstw. Na przykład w 2004 roku w Stanach Zjednoczonych dziennikarze „Washington Post” ujawnili, że prawnicy z Office of Legal Counsel – komórki w amerykańskim Ministerstwie Sprawiedliwości podlegającej bezpośrednio Prokuratorowi Generalnemu – opracowywali na zlecenie administracji prezydenta Busha nowe, specjalne definicje tego, czym są tortury, by usprawiedliwić metody przesłuchań stosowane wobec więzionych terrorystów i oddalić ewentualne zarzuty wobec Waszyngtonu. W sprawę byli zamieszani zajmujący wysokie stanowiska prawnicy: ówczesny prokurator generalny Alberto Gonzales oraz obecny sędzia sądu federalnego Jay S. Bybee. Według przygotowanej wówczas interpretacji za tortury uznano wyłącznie działania polegające na celowym zadawaniu bólu dla wymuszenia zeznań, prowadzącym ostatecznie albo do śmierci albo do uszkodzenia organów osoby przesłuchiwanej. To bardzo swobodna definicja, wedle której takie praktyki jak waterboarding po prostu torturami nie są. Mimo skandalu, jaki wówczas wybuchł, Gonzales zachował stanowisko, a prezydencka administracja nie zmieniła prowadzonej dotychczas polityki.

Nie był to pierwszy przypadek ambiwalentnego, wielkomocarstwowego stosunku Amerykanów do prawa międzynarodowego. Aby uniknąć oskarżeń o łamanie praw człowieka, trzymali więźniów poza terytorium Stanów Zjednoczonych, między innymi w bazie Guantánamo. Korzystali także z tzw. extraordinary rendition, czyli właśnie transportowania podejrzanych o terroryzm do innych państw, takich jak Egipt czy Syria, słynących z przychylności dla niedopuszczalnych gdzie indziej metod wydobywania zeznań. Dlaczego więc Amerykanom miałoby zależeć na transportowaniu więźniów także do Polski? Czy zgadzając się na prośbę Stanów Zjednoczonych, polskie władze wykazały się zbytnią uległością, czy też jedynie wypełniały swoje sojusznicze zobowiązania? Na te pytanie nie jesteśmy w stanie udzielić jasnej odpowiedzi, ale prawdopodobnie odmowa nie miałaby dla naszego kraju żadnych poważnych konsekwencji. Dlaczego zatem premier Miller miałby ulec prośbom Waszyngtonu? Dopóki sprawa będzie objęta tajemnicą państwową, a usprawiedliwieniem milczenia pozostanie mityczna racja stanu, pozostajemy wyłącznie w sferze domysłów.

* Jerzy Zajadło, profesor nauk prawnych na Uniwersytecie Gdańskim, specjalizuje się w prawach człowieka.

Do góry

***

Draginja Nadażdin

To nie może się tak skończyć

Śledztwo w sprawie doniesień, że CIA przetrzymywała w Polsce osoby podejrzane o terroryzm, prowadzone przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie od 2008 roku, ma wyjątkowe znaczenie nie tylko dla Polski, ale również innych krajów, także poza Unią Europejską. Amnesty International przedstawiła wiele dowodów wskazujących na to, że bezprawny transfer osób podejrzanych o terroryzm, przetrzymywanie, torturowanie i inne formy znęcania się nad więźniami w tajnych ośrodkach miały miejsce w Europie.

Nieustający niepokój budzi milczenie otaczające polskie śledztwo i argumentowanie, że ujawnienie informacji może być zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego. Polski prokurator przyznał formalny status poszkodowanych dwóm osobom: Abd al-Rahimowi al-Nashiri i Abu Zubaydzie, ale uciekając się do tajemnicy państwowej, prokuratura nadal nie ujawniła, jakie przestępstwo zostało na nich popełnione. Związek między tą informacją a bezpieczeństwem narodowym jest wątpliwy.

Tymczasem powoli odkrywamy kolejne fragmenty układanki. W 2008 roku zostały ujawnione zupełnie nowe informacje na temat współudziału w programie bezprawnych transferów i tajnych więzień nie tylko Polski, ale również Litwy i Finlandii. Minister Spraw Zagranicznych Danii ogłosił w ubiegłym tygodniu, że niezależny przegląd lotów przeprowadzonych przez CIA w ramach programu bezprawnych transferów i tajnych więzień po 2001 roku zostanie przeprowadzony przez Duński Instytut Studiów Międzynarodowych (DIIS). Śledztwo będzie jednak ograniczone do lotów obejmujących Grenlandię, nie zaś całe terytorium Danii. Amnesty International wezwała Danię, by dopuściła do nowego śledztwa, które mogłoby objąć całe terytorium tego kraju.

Obserwacja rozwoju sytuacji w innych krajach Unii przekonuje, że polskie śledztwo nie może zostać zamknięte bez konkretnych wniosków i rozliczeń za łamanie praw człowieka.

* Draginja Nadażdin, dyrektor Amnesty International Polska.

Do góry

***

Konstanty Gebert

Zadziwiająca bierność

Media w wyjaśnianiu sprawy więzień CIA w Polsce odegrały pewną, choć – skoro nadal nie znamy wszystkich szczegółów – niewystarczającą rolę. Zarozumiałość mediów, poczucie, że wiemy wszystko, od początku utrudniały badanie tego tematu. Sam byłem przekonany, że więzień w Polsce być nie mogło – gdyby były, na pewno dowiedzielibyśmy się o nich w „Gazecie” wcześniej. Nie było dużych, wnikliwych, dziennikarskich śledztw. „Gazeta Wyborcza” wykonała rzetelną robotę, ale zatrzymała się na etapie, w którym szłoby już o ustalenie, co się konkretnie w tych więzieniach wydarzyło. Nie znam dobrze tego śledztwa, więc nie wiem, dlaczego nie można było pójść dalej. Czasami po prostu wysychają źródła, być może dlatego temat z mediów po prostu znikał. Ale to właśnie jest zadanie dla dziennikarzy: niewyjaśniony temat powinien być w nich stale obecny.

W tej sprawie zdecydowanie zabrakło przecieków. One się zdarzają, gdy ktoś zajmujący ważne stanowisko, mający dostęp do niejawnych informacji uznaje, że ich ujawnienie jest zgodne z interesem publicznym albo z jego interesem prywatnym czy grupowym. To, co media słusznie pokazywały jako pewne osiągnięcia, np. księgę lotów, to nie były rewelacyjne przecieki, ale efekt bardzo cierpliwej, rzetelnej pracy dziennikarskiej. Pytanie, czy trzeba czekać, aż państwo uzna, że coś ujawni, czy też można obejść milczenie i dogadać się z kimś, kto chciałby rozmawiać. Mamy dość nieszczelne państwo i zawsze – jeśli ważne decyzje mają swoich przeciwników – wcześniej czy później ktoś coś chlapnie. To, że przecieków nie było, świadczy, że polscy politycy – bo ich ta sprawa głównie dotyczy – są jednomyślni, że o więzieniach nie należy mówić. To jest interesujące samo w sobie: mają poczucie, że taka jest racja stanu i nikt – ani z prawa, ani z lewa – nie ma zamiaru jej kwestionować. W tej sprawie, jak w żadnej innej, polska klasa polityczna jest zjednoczona.

Uderza także bierność opinii publicznej. Nie tylko elity, ale i większość społeczeństwa jest zdania, że jeżeli więzienia istniały, a władze zapierają się, że nie, to rzeczywiście nie należy o tym publicznie rozmawiać. Myślę, że społeczne przyzwolenie na zachowywanie tajemnicy wokół możliwości poważnego złamania prawa przez państwo będzie szkodliwe także dla tych, którzy byli gotowi ją sankcjonować. Szczególnie jeśli stoi za tym przeświadczenie, że jeśli prawo zostało złamane, to zapewne w dobrej sprawie: wojna ma swoje prawa, z sojusznikami należy współpracować, a obywatele nie muszą wszystkiego wiedzieć. Dobrze, że ufamy państwu. Problem polega na tym, że prędzej czy później zbytnia ufność może zostać wykorzystana przeciwko nam. Doświadczenie innych państw demokratycznych pokazuje, że niuchać i drążyć bezwzględnie należy. Aby się o tym przekonać, niestety będziemy musieli się chyba najpierw sparzyć. Być może stanie się to już wkrótce, jeśli zapadnie niekorzystny dla Polski wyrok Trybunału w Strasburgu. Oczywiście sytuacja gdybyśmy sami wyjaśnili wszystkie okoliczności, byłaby korzystniejsza.

Zaufanie do państwa nie powinno być bezgraniczne. Szczególnie jeśli chodzi o dziennikarzy. Powinniśmy zawsze patrzeć państwu na ręce, zwłaszcza gdy ono nie chce, żeby patrzono. Za to nam się płaci i w tym sensie na pewno nie wykonaliśmy swojego zadania.

* Konstanty Gebert, dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”.

Do góry

***

Autorzy koncepcji numeru: Adam Bodnar, Jarosław Kuisz i Karolina Wigura.
Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.
Współpraca: Anna Piekarska, Jakub Stańczyk i Ewa Serzysko.

„Kultura Liberalna” nr 151 (48/2011) z 29 listopada 2011 r.