Paweł Marczewski
Żegnaj socjaldemokracjo, witaj fanatyzmie
„Czy kryzys w strefie euro skutecznie zabił europejską socjaldemokrację?”, pyta Jonathan Blitzer w artykule opublikowanym przez „The New Republic”. Szacowne pismo, propagujące poglądy amerykańskiej liberalnej lewicy, nie ma raczej powodu, by tryumfalnie obwieszczać śmierć europejskich krewniaków ideowych. Piórem Blitzera feruje jednak wyrok, od którego nie ma odwołania. W krajach, które mają największe problemy z dyscypliną fiskalną, takich jak Grecja, Włochy, Hiszpania czy Portugalia, socjaldemokracja przegrywa z kretesem i prędko się nie podniesie. Znalazła się między młotem a kowadłem – ambitne programy socjalne sprawiły, że nie potrafiła zapewnić rządzonym krajom wzrostu gospodarczego, a próby oszczędzania budziły niechęć jej elektoratu. W tej sytuacji, pisze Blitzer, może korzystniej byłoby dla socjalistów „przeczekać kryzys z dala od widoku publicznego”.
Jeśli taką diagnozę stawia pismo amerykańskiej liberalnej lewicy, oznacza to utratę wiary w ideały europejskiej socjaldemokracji przez dużą część intelektualistów za Oceanem. Co jeszcze bardziej niepokojące, ta utrata wiary wiąże się ze stosowaniem podwójnych standardów. Po wybuchu kryzysu część lewicowych intelektualistów w Stanach, z noblistą Paulem Krugmanem na czele, zaczęła propagować powrót do Keynesa, nawoływała do stymulowania popytu i zdecydowanej walki z bezrobociem. W Europie takiego wołania nie było wcale albo było nad wyraz słabo słyszalne. Kiedy dzisiaj amerykańscy lewicowcy przyglądają się europejskiej socjaldemokracji, zarzucają jej, że była zbyt rozrzutna, nie umiała wypracować wzrostu i wprowadzała niepopularną dyscyplinę fiskalną. O Keynesie wspominają tylko tyle, że jego recepty są częścią skompromitowanych ideałów lewicy w Europie.
Tymczasem socjaldemokracja w Europie odeszła od Keynesa już dawno i jakoś nie kwapi się, by choćby próbować do niego wrócić. Zamiast tego woli powtarzać mantrę spod znaku Trzeciej Drogi o tym, że aby móc dzielić bogactwo, trzeba je najpierw wypracować. W sytuacji, kiedy nie ma czego wypracowywać, tylko raczej trzeba starać się utrzymać pracę, jest to najlepsza droga do całkowitej politycznej marginalizacji.
Co gorsza, ta marginalizacja nie oznacza wcale, że obywatele krajów europejskiego Południa zaczynają pokładać większą wiarę w ideowych konkurentach socjaldemokracji. Owszem, konserwatyści wygrali w Hiszpanii i Portugalii, ale, jak zauważa Blitzer, absencja wyborcza była o wiele większa niż w latach ubiegłych. Rozczarowani wyborcy tracą zaufanie do całego systemu politycznego i niekiedy, co pokazuje przypadek Włoch po upadku Berlusconiego, skłonni są uwierzyć już tylko technokratom. Kryzys europejskiej socjaldemokracji nie powinien zatem przesadnie cieszyć nikogo poza apolitycznymi specjalistami, pragnącymi odegrać rolę mężów opatrznościowych. Oczywiście nie ma niczego złego w fachowej wiedzy. Ale kiedy zastępuje ona politykę całkowicie, jedynym sposobem odzyskania kontroli nad „światem życia” zaczyna być polityczny ekstremizm.
* Paweł Marczewski, doktor socjologii. Członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”.
„Kultura Liberalna” nr 152 (49/2011) z 6 grudnia 2011 r.