Szanowni Państwo,

Według słynnego powiedzenia Piłsudskiego Polska przed wojną miała być jak obwarzanek – wszystko, co najcenniejsze znajdowało się na jej obrzeżach. O centrum nie warto było nawet mówić.  Pochodzącego z Wileńszczyzny Piłsudskiego można było posądzić, rzecz jasna, o prywatę, ale nikt nie zaprzeczy, że w polskiej kulturze popularnej mityczne Kresy do dziś są synonimem Wysp Szczęśliwych.

W latach 90. marzenie o Kresach zostało zastąpione przez odkrywanie różnego rodzaju „pograniczy”. Co dziś oznacza ten modny termin? Czy jest on równoznaczny z peryferiami?  Czy to sfera uprzywilejowana, bogatsza od innych w wielokulturowe doświadczenia, czy może w szczególny sposób narażona na marginalizację?  Na powyższe pytania odpowiadają znawcy tego tematu.

Tomasz Zarycki zaczyna od specyfiki Środkowej Europy i stwierdza, że „dyskurs pogranicza” bywa instrumentalizowany i staje się często narzędziem polityki centrum wobec oddalonych od niego biedniejszych obszarów.

Thomas Lundén wskazuje na istnienie pewnej „fascynacji granicą i paradoksem dzielenia naturalnego krajobrazu w polityczną mozaikę” i zastanawia się, „czy transgraniczne zachowania doprowadzą do rozmycia pojęcia narodowości na pograniczach tworząc nowy gatunek mieszanej narodowości i dwujęzyczności”, a tym samym „być może prawdziwą pograniczną tożsamość”.

W swoim tekście Michał Buchowski poddaje w wątpliwość sens operowania pojęciem granic. „Głównym wyznacznikiem naszego myślenia przestrzennego – pisze autor – są granice polityczne, a są to jedynie arbitralnie wyznaczone linie w ciągłej przestrzeni”. Podaje konkretny przykład zachodniego pogranicza Polski i Niemiec: „Razem tworzą pewną ciągłość i całość, wobec których inne tereny dalej na wschód i zachód od Odry stanowią odmienną jakość. To nacjonalizm poznawczy każe spoglądać na nie jako na peryferia”. Mało optymistyczne wnioski wysnuwa zaś Inga Iwasiów: „Szczecin ma ze swoją pogranicznością kłopot. Właściwie zaczyna ją budować od początku, późno, może poniewczasie. Choć momentami przejawia europejskie aspiracje, najżywsza wymiana dokonuje się w okolicach galerii handlowych”.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. TOMASZ ZARYCKI: Czy warto być pograniczem?
2. THOMAS LUNDEN: Pogranicza – przyjazne miejsca spotkań?
3. MICHAŁ BUCHOWSKI: Peryferie wynalezione
4. INGA IWASIÓW: „Pomiędzy” pod pewnymi warunkami


Tomasz Zarycki

Czy warto być pograniczem?

Idea czy też hasło „pograniczy” cieszy się już od dłuższego czasu niemalejącą popularnością zarówno w dyskursie akademickim oraz intelektualnym, jak i na innych polach, w szczególności polityki regionalnej czy kulturowej. Nie podważając jego użyteczności jako narzędzia analitycznego oraz wzniosłych wartości, do jakich się odwołuje, można jednak zastanowić się, czy „idea pograniczności” nie jest niekiedy używana w kontekstach, które nie zawsze mogą być oceniane jako neutralne.

Po pierwsze więc zwrócić można uwagę, że malowanie obrazu miejscowości, regionów czy nawet mniejszych krajów w kategoriach „pograniczy”, co staje się praktyką coraz powszechniejszą, może być postrzegane jako forma ich „orientalizacji”. Używając tego pojęcia, odwołuję się oczywiście do znanej koncepcji „orientalizmu” Edwarda Saïda, zastanawiając się, czy celebrowanie pogranicznej wielokulturowości, różnorodności, przenikania się tradycji itp. nie może być rozpatrywane jako forma egzotyzacji. Oto bowiem kwestie kulturowe, wymiar różnorodności narodowej, a czasem także religijnej, okazują się głównymi wymiarami sugerującymi nam sposób postrzegania określonych przestrzeni i społeczności. Zwróćmy uwagę, że regiony wpisywane w kategorię pograniczy są zwykle regionami w mniejszym lub większym stopniu regionami peryferyjnymi. Oznacza to, że są zmarginalizowane w wielu wymiarach, w szczególności ekonomicznym i politycznym. Mówienie o nich w kategoriach „pogranicza” może być więc rozumiane jako ich symboliczne dowartościowanie, polegające na deklarowanej fascynacji ich „kulturowym bogactwem” i różnorodnością.

Dyskurs „pograniczny” może być więc w takim układzie postrzegany jako oferta kompensacyjna płynąca z centrum czy też nawet z centrów różnego szczebla (narodowego, ponadnarodowego itp.), w szczególności kompensacja kulturowa służącą m.in. podtrzymaniu względnej spójności społecznej i utrzymywaniu poczucia własnej wartości. W zamian za akceptację niezmiennego układu strukturalnych zależności, w którym peryferie stoją na pozycji podporządkowanej, mogą one skorzystać z oferty symbolicznego docenienia ich, a nawet szerszej promocji w kategoriach przede wszystkim kulturowych. Niektóre narracje „pograniczne” mogą być także rozpatrywane jako substytuty narracji słabnącego państwa opiekuńczego i narodowego. W tym sensie dyskurs „pograniczy” może być też postrzegany jako pochodna dyskursu tzw. nowego regionalizmu, a więc nowej filozofii zarządzania rozwojem regionalnym w warunkach globalizacji. W takim ujęciu narracje „pogranicza” mogą wpisywać się w szerszą tendencję do zdejmowania odpowiedzialności za politykę rozwojową z ośrodków centralnych oraz do legitymizacji nierówności regionalnych przy pomocy czynników kulturowych.

Następująca w ramach dyskursu „pograniczy” swoista „kulturalizacja” peryferii podkreśla zwykle ich bogactwo tożsamościowe i jego twórczy, inspirujący charakter. Co więcej, regionom sugerowana jest często droga ekonomicznego awansu oparta na ich wielokulturowości rozumianej jako niezmobilizowany zasób. Każdy z nich stać się więc w takim ujęciu może nową Krzemową Doliną, jeśli tylko skutecznie wykorzysta swe zasoby kulturowe. Pograniczność wiązana z ciągle nie do końca rozpoznaną i nie w pełni zaprzęgniętą do procesów rozwojowych wielokulturowością stawać się może swoistym zadaniem stawianym przez centra peryferiom. Jego ciągle oddalające się pełne rozwiązanie może mimochodem funkcjonować jako czynnik pozwalający przypisywać słabość regionów ich niedostatkom kulturowej mobilizacji. Czy nie jest jednak przypadkiem tak, że wielokulturowość najbogatszych i najszybciej rozwijających się regionów świata, które stawiane są za przykład do naśladowania wszystkim peryferiom, jest nie tylko źródłem ich sukcesu, ale być może przede wszystkim jego efektem?

Można się także zastanawiać, czy pograniczność, podobnie jak i wielokulturowość, nie są kategorią przypisywaną w dużym stopniu arbitralnie, pojęciem, którego użycie wiąże się z legitymizowaniem uprzywilejowanej roli elit symbolicznych. Wszędzie dziś bowiem w Europie krzyżują się wpływy kulturowe, jeśli obecnie nie dość intensywnie, to krzyżowały się na pewno w mniej lub bardziej odległej przeszłości, po której zostać musiałyby jakieś symboliczne choćby ślady możliwe do wykorzystania we współczesnych dyskursach promocyjnych. W kontekście środkowo-europejskim dyskurs „pograniczy” może być w szczególności rozpatrywany jako jedna z nowych form legitymizacji uprzywilejowanej symbolicznie roli inteligencji. To inteligenci stają się bowiem zwykle głównymi kapłanami i teoretykami pograniczności. To oni przypisują sobie zwykle najwyższy poziom świadomości pogranicznego charakteru swych regionów i otwartości na pograniczną różnorodność. Dają też jej prawomocne wykładnie i są w stanie zbierać największe symboliczne, ale i wymierne profity z promocji wizji regionów i miejsc w kategoriach pograniczy.

* Szerszy tekst autora na ten sam temat znaleźć można w pracy zbiorowej pod redakcją Bohdana Jałowieckiego i Sławomira Kapralskiego „Peryferie i pogranicza. O potrzebie różnorodności”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Naukowego „Scholar”.

** Tomasz Zarycki, adiunkt i zastępca dyrektora w Instytucie Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Do góry

***

Thomas Lundén

Pogranicza – przyjazne miejsca spotkań?

„Die Kulturländer Europas erkennen sich so entschieden als Glieder eines Kreises an, in dem der Austausch notwendig ist und wo nebeneinanderliegende Staaten selbst dann auseinander wirken müssen, wenn sie sich feindlich sind, dass sie solche Abschliessungen nur gegen gefährliche Seuchen verfügen.” (Ratzel, 1897)

„Kulturowe kraje Europy uznają się wzajemnie za członków kręgu, w którym wymiana jest potrzebna, i w którym sąsiadujące ze sobą państwa muszą współpracować, nawet jeśli są wobec siebie wrogie, tak aby używać granicznych restrykcji jedynie przeciw niebezpiecznym zarazom.”(Ratzel 1897)

Gdy niemiecki geograf Friedrich Ratzel pisał te słowa w 1897 roku, nie mógł przewidzieć, że w ciągu dwóch dekad mapa polityczna Europy ulegnie całkowitej zmianie, przynosząc wolność narodom, ale wzniecając nowe konflikty terytorialne, często spowodowane przez problem z pogranicznymi mniejszościami. Po kolejnym wojennym kataklizmie, który spowodował dalsze zmiany terytorialne, międzypaństwowe granice w Europie zostały w dużym stopniu zamknięte – nie tylko te pomiędzy Wschodem i Zachodem, ale także pomiędzy „zaprzyjaźnionymi państwami w braterskim obozie socjalistycznym”. Wydarzenia z lat 1989 i 1991 przyniosły proces fundamentalnych zmian w relacjach europejskich pograniczy, pozostawiając jedynie Rosję i Białoruś poza obszarem znoszonych ograniczeń przekraczania granic. Jednakże proces ten nie zawsze i nie wszędzie – jak pokazuje przykład Polski i Ukrainy – wiedzie do większej otwartości.

Przez długi czas pogranicza były postrzegane jako strefy konfliktów pomiędzy państwami lub jako wewnętrzne peryferie o małym znaczeniu. Wraz z łagodzeniem kontroli granicznych i silnymi bodźcami z Unii Europejskiej, by integrować całą europejską przestrzeń, pogranicza stały się obszarami zainteresowania, zarówno dla polityków, jak i mediów. Rzeczywiście, istnieje cała gama inicjatyw i projektów, ale czy są one w stanie stworzyć jakiekolwiek poczucie pogranicznej przynależności?

Pogranicza są potrzebne. Władza niemal zawsze ma wymiar terytorialny – od mojego ogródka, gdzie hoduję warzywa, po wspólną jurysdykcję Unii Europejskiej i jej względnie pilnie strzeżone płoty, odgradza od świata zewnętrznego. Pomimo globalizacji i integracji regionalnej, państwo terytorialne, często nazywane narodowym, wciąż jest najważniejszym rodzajem władzy nad terytorium. Większość pozostałych rodzajów władzy to jedynie struktury państwowe niższego rzędu i nawet agencje pozarządowe (stowarzyszenia ekologiczne, kluby sportowe itp.) są przywiązane do terytorium państwowego, ponieważ normy prawne, ubezpieczenia, świadczenia społeczne i subsydia czynią związek z terytorium państwowym łatwiejszym od jakiejkolwiek ponadpaństwowej struktury.

Pogranicza mogą być podważane. Czemu dzieci intensywnie uczą się historii, religii i geografii „swoich” ojczyzn niezależnie od tego, gdzie w danym kraju mieszkają i bez specjalnej uwagi przywiązywanej do faktu, że mogą mieszkać jedynie kilka kilometrów od innego kraju? Czy jesteśmy w stanie sobie wyobrazić program szkolny, według którego dzieci w Świnoujściu w Polsce i w Ahlbeck w Niemczech uczą się o wspólnym lokalnym regionie Pomorza? Z przyczyn nieraz tragicznych Europa jest pełna podzielonych historycznych krain: Galicja, Karelia, Laponia – a także obszarów wspólnych naturalnych charakterystyk, jak np. Karpaty i nizina Fryzyjska. Szwedzki geograf Sten De Geer napisał: „kiedy międzypaństwowa granica przecina w poprzek prowincję lub miasto, złoże węgla lub jakikolwiek inny rodzaj geograficznego obszaru, część tego obszaru jest traktowana jakby była całością”. Oczywiście, każdy kraj ma obowiązek informować swoich obywateli o koniecznościach płynących z życia wewnątrz jego granic. Ale często system oświatowy może być sprowadzony do starych szkolnych map, gdzie wszystko poza granicami ojczystego kraju było białą plamą.

A zatem przekraczanie granic jest konieczne i to z kilku powodów. Granice państwowe, podobnie jak, w mniejszym stopniu, inne granice, oznaczają zmianę w „krajobrazie możliwości” – fizycznie, ekonomicznie, społecznie i psychologicznie. Fakt, że ten krajobraz rysuje się kompletnie inaczej zależnie od tego, z której strony granicy jest widziany, pozostawia pole dla potencjalnych konfliktów i czyni współpracę konieczną.

Przyroda nie uznaje granic politycznych typu westfalskiego. Woda, powietrze, piasek, ptaki i inne zwierzęta podążają za innymi przestrzennymi zasadami niż ludzie – istoty polityczne. Aby móc radzić sobie ze zrównoważonym rozwojem (sustainability), państwa i podległe im instytucje muszą współpracować na pograniczach. Ale ma to jeszcze głębszy wymiar. Ludzie nie są jedynie tworami politycznymi, przywiązanymi do swego obywatelstwa i przynależności narodowej. Są także bytami ekonomicznymi i społecznymi, których potrzeby i interesy są połączone z lokalnym obszarem.

Wraz z otwieraniem europejskich granic, pogranicza otwierają możliwości, które wcześniej były zamknięte przez formalne lub funkcjonalne ograniczenia. Ukazują jednak różnice w uprzestrzennionych zachowaniach pomiędzy obiema stronami wspólnego pogranicza. Jest niemal niemożliwością znalezienie granicy, której obie strony są sobie równe. Ta nierówność daje możliwości – przynajmniej jednostronne. Ale ten kierunek korzyści może z czasem ulec zmianie. W wypadku Norwegii i Szwecji, dzielących od lat otwartą i bezkonfliktową granicę, strona szwedzka była przez czterdzieści lat od II wojny światowej tą bogatszą, z wyższymi płacami i wyższymi cenami, co prowadziło do codziennych wypadów zakupowych na stronę norweską. Jedynym wyjątkiem były dobra o ograniczonej dostępności w Norwegii: części zamienne do samochodów i pornografia. Obecnie, sytuacja odwróciła się, jeśli chodzi o zakupy (a erotyczna kontrabanda straciła rację bytu wraz z liberalizacją prawa w Norwegii). Na polsko-niemieckim pograniczu w okolicach Szczecina i Słubic spora część gospodarki jest uzależniona od niemieckiej klienteli, ale na rynku mieszkaniowym trend jest odwrotny – z powodu braku mieszkań w Polsce i podaży pustych mieszkań we Wschodnich Niemczech. Ta tendencja, by przeprowadzać się do sąsiedniego kraju, podtrzymując cały czas swoje kontakty z krajem pochodzenia, jest także widocznym trendem na wielu pograniczach Europy Północnej – przykładem przeprowadzki Niemców do Holandii, Finów i Duńczyków do Szwecji; a także w Europie Środkowej – etnicznych Rumunów na Węgry.

Czy te transgraniczne zachowania doprowadzą do rozmycia pojęcia narodowości na pograniczach? W pewnym stopniu mogą stworzyć nowy gatunek mieszanej narodowości i dwujęzyczności, być może prawdziwą pograniczną tożsamość.

Ale silniejsze relacje mogą też prowadzić do wzmocnienia dawnych postaw. Pogranicza często ukazują wyjątkowe odchylenia od narodowej średniej, jeśli chodzi o zachowania polityczne, bądź to w stronę postawy bardziej „patriotycznej”, bądź przeciwnie – poprzez mniejsze zainteresowanie polityką stolicy państwa. W pogranicznym Szlezwiku-Holsztynie „pokojowa Dania” dążyła do wzmocnienia kontroli granicznych, wyraźnie by kontrolować obcych, a lokalni często widzą w najbliższym sąsiedzie odwiecznego wroga. W pogranicznej miejscowości Haparanda, zamieszkanej przez wymieszaną populację Szwedów, Finów i dwujęzycznych ludzi pogranicza o podwójnych tożsamościach, wielu Szwedów opierało się próbom utworzenia wspólnego miasta z fińskim Tornio po drugiej stronie granicy z obawy przed fińską dominacją. Dopiero budowa sklepu IKEA w Haparandzie przekonała Szwedów o zaletach regionalnego podejścia opartego na pogranicznych bliźniaczych miastach.

Skąd bierze się obecne zainteresowanie pograniczami? W niektórych przypadkach istnieje naturalne, lokalne zainteresowanie transgranicznymi kontaktami. Dawne relacje, np. pomiędzy etnicznymi pobratymcami, mogą na nowo rozkwitać. Drogi i szlaki kolejowe mogą zostać na nowo otwarte, by przywrócić dawne połączenia między miastami i obszarami wiejskimi. Istnieje również fascynacja granicą i paradoksem dzielenia naturalnego krajobrazu w polityczną mozaikę. Niektóre próby stworzenia obrazu pogranicza z pewnością się nie powiodą, ale głupotą byłoby zaprzeczanie, iż otwarte pogranicza zwiększają możliwości ich mieszkańców, co przynosi także pożytek państwom terytorialnym.

* Thomas Lundén, emerytowany profesor geografii człowieka na uniwersytecie Södertörn w Sztokholmie. Specjalizuje się w badaniach obszarów przygranicznych, jest autorem między innymi „On the boundary. About humans at the end of territory”.

Do góry

 ***

Michał Buchowski

Peryferie wynalezione

Dotarcie do sedna sprawy dotyczącej ontologicznego i poznawczego statusu pogranicza wymaga dłuższego wstępu. Przyzwyczailiśmy się myśleć o świecie w terminach centrów i peryferii. W takim świecie granice i okalające je pogranicza oddzielają dwa różne pod jakimiś względami światy. Dziś głównym wyznacznikiem naszego myślenia przestrzennego są granice polityczne. Mówiąc jeszcze inaczej, granice jednostek politycznych, jakimi są państwa, bardzo intensywnie kształtują nasze współczesne wyobrażenie świata, często przedstawianego w postaci kolorowych plam na mapie. Trzeba jednak zapytać, czymże innym są takie granice, jak nie jedynie arbitralnie wyznaczonymi liniami w ciągłej przestrzeni?

Pojęcie granicy, choć rzecz jasna nie zostało wymyślone w czasach nowożytnych, we współczesnym rozumieniu jest tworem o pochodzeniu europejskim i przede wszystkim kojarzonym z przestrzenią. Już w 1928 roku na przykładzie Francji historyk Lucien Fèbvre pokazywał, jak ewoluowało rozumienie terminu frontière i w jakim stopniu zastąpiło ono dawniejszy termin limite. W średniowiecznym rozumieniu to drugie oznacza strefę przejściową. Dopiero skrupulatniejsze dookreślanie terytoriów na mapie świata doprowadziło do ukształtowania się pojęcia frontière. Wiązało się ono z budową fortyfikacji, sprawowaniem kontroli nad społeczeństwem zamieszkującym określony obszar, wreszcie – konstruowaniem jego tożsamości różniącej się od tożsamości sąsiednich grup. Rozciąganie kontroli prawnej, militarnej, gospodarczej i administracyjnej zbiegało się w czasie z kształtowaniem się imperiów i państw. Przedmiotem ich szczególnej troski było utrzymywanie granic i ich strzeżenie. Jego późniejszą konsekwencją stała się kontrola populacji i stąd np. pomysł wprowadzenia paszportów i wiz. Nie zapominajmy, że do początku XX wieku można się było poruszać po świecie bez tych dokumentów i że nie istniała armia urzędników sprawująca kontrolę nad przemieszczającymi się ludźmi (od „uczonych” zajmujących się jakże rasistowskim w swej istocie profilowaniem cudzoziemców, przez narodowe służby graniczne, po sławetny Frontex).

Mentalne krzepnięcie pojęcia granicy politycznej zbiegło się w czasie z powstaniem państw narodowych. Ożywienie debaty na temat granic zbiega się z kolei z intensyfikacją globalizacji w swej najnowocześniejszej postaci, której początki sięgają epoki odkryć geograficznych i kolonizacji. Zauważmy, że także kolonizacja przyczyniała się do obsesji terytorialnej i wyznaczania zasięgu mocarstw. Refleksja nad obecną formą globalizacji prowadzi do kolejnej „gorączki granicy” – tym razem poniekąd odwrotnej od powyżej opisanej – zapoczątkowanej mniej więcej dwa stulecia temu. Jej neoliberalna fala prowadzi do podważenia absolutnej wartości państwa narodowego i jego granic. Wyrazem tego są ukute na tę okoliczność terminy, takie jak transnarodowość, hybrydowość, transgraniczność, wielokulturowość, przepływ towarów, symboli, wartości i ludzi, w tym „wszelkiej maści terrorystów”. Można odnieść wrażenie, że ponowoczesny świat budzi „panikę reterytorializacyjną”. Z jednej strony mamy zatem do czynienia z zanikaniem znaczenia granic (państwowych), ich destabilizacją pojęciową i faktyczną, spowodowaną działalnością ponadnarodowych korporacji, wolnym handlem, rzeczywistym przepływem kapitału lub powstaniem ponadnarodowych tworów polityczno-prawnych w rodzaju Unii Europejskiej z jej strefą Schengen. Z drugiej strony, związana z tymi procesami fala migracji wzbudza strach i chęć utrzymania bezpiecznych granic państwa lub też tworów ponadpaństwowych, co doprowadziło do ukucia pojęcia „twierdza Europa”. To m.in. właśnie w odpowiedzi na tego typu sprzeczne zjawiska pojawia się zainteresowanie badaczy i zapotrzebowanie polityczno-społeczne na studia pograniczy.

Historyczna perspektywa ukształtowania się nowożytnego pojęcia i aktów wyznaczania granic określonych jednostek politycznych w przestrzeni fizycznej, któremu towarzyszy cała gama aktów symbolicznych (tablice, strażnicy, barierki, flagi), ułatwia nam bardziej krytyczne spojrzenie na granicę jako na wytwór człowieka, a zarazem wyobrażenie przestrzeni jako zorganizowanego układu rzeczy, ludzi oraz cech społecznych, ekonomicznych i kulturowych.

Zacznijmy od sprawy pogranicza jako granicy dwóch polityczno-ekonomiczno-kulturowych terytoriów, najczęściej określonych granicami państwa. Wpisując się w taki sposób rozumowania, powołuje się do życia, a przez to mityzuje i esencjalizuje nieuchronnie pojęcia centrów i peryferii, a przy okazji także samego pogranicza. Wyobrażamy sobie dwa izolowane światy, na granicy których stykają się dwie różne kultury; światy kultur etnicznych czy narodowych, w których im bliżej granicy, tym bardziej elementy pochodzące z ich rdzeni ulegają stopniowemu rozrzedzeniu, ale i przemieszaniu z innymi elementami. Pogranicze widziane z odwrotnej perspektywy nie jest już jednak takim zespołem stykających się różnych całości. Stanowi ono przestrzeń równie funkcjonalną, jak każda inna. Widziane w takiej perspektywie pogranicze traci swą wyjątkowość i stanowi pewien konglomerat cech, czy to obiektywnych, czy subiektywnych, podobnych do każdego innego obszaru, jakkolwiek arbitralnie wyznaczonego. Przewrotnie mówiąc, niejako w Derridiańskim duchu odwrócenia hierarchii, spróbujmy spojrzeć na pogranicze jak na centrum, a na inne obszary jak na peryferie.

To pewien eksperyment myślowy, choć nie tylko. Spojrzenie na przestrzeń uwolnioną z kleszczy myślenia państwa narodowego – jako organizującego wszelką rzeczywistość – zbiega się ze wspomnianymi powyżej ponowoczesnymi procesami ponarodowymi. Wizja świata kłączy, powiązań, nakładających się stref i przeplatających wpływów, hybryd, podobieństw rodzinnych, macierzy i klasterów przystaje do globalnego i liberalnego kapitalizmu bardziej niż świat przypominający obrazy Modiglianiego. Przyzwyczajeni do tego ostatniego możemy panicznie reagować na powrót świata z obrazów Kokoschki (to oczywiście metafory Gellnera), lecz choć jedne granice zanikają, inne powstają lub mają się dobrze.

Państwo narodowe, jakim jest na przykład Polska, ma rzecz jasna wciąż swą moc oddziaływania i kształtowania rzeczywistości, w tym myślenia przestrzennego i działania w jego ramach. Myśląc w terminach tego myślenia, możemy nadal mówić o centrach i peryferiach. Warto jednak na nie spojrzeć z innej, proponowanej tu perspektywy, a przynajmniej spojrzeć na nie w szerszym kontekście i widzieć, na przykład, pogranicze zachodnie naszego kraju jako przedłużenie wschodniego pogranicza Niemiec. Razem tworzą pewną ciągłość i całość, wobec których inne tereny dalej na wschód i zachód od Odry stanowią odmienną jakość. To nacjonalizm poznawczy każe spoglądać na nie jako na peryferie, zaś na obszary środkowej Polski, w szczególności Warszawy, jako na centra. Z perspektywy ludzi pogranicza może być na odwrót. Ludzie tam mieszkający ciążyć też mogą ku innym centrom, niż można w duchu narodowym by mniemać (np. ku Berlinowi); nie muszą wcale się czuć prowincjuszami ani ubogimi krewnymi (np. na Śląsku Cieszyńskim). Nacjonalizm światopoglądowy nakazuje centrum widzieć w stolicy i stąd może gros wiadomości dotyczy wydarzeń tam właśnie mających miejsce. Stąd też pochodzą wszyscy „eksperci”, których świat ogranicza się często do pejzażu niesięgającego dalej niż widok z Pałacu Kultury. Sprawy centrum uznawane są za sprawy wszystkich. Zcentralizowane państwo kolonizuje wyobraźnię zbiorową i w efekcie wszystko, co istotne dla funkcjonowania państwa, mieści się w owym wąsko rozumianym centrum – od niemal wszystkich bez wyjątku urzędów centralnych, przez wszelkie instytucje „narodowe”, po „narodowe” stadiony, centra nauki i media. A można (vide koncepcja państwa federalnego) i dla dobra wszystkich uważam, że trzeba inaczej.

* Michał Buchowski, profesor antropologii społecznej.

Do góry

 ***

Inga Iwasiów

„Pomiędzy” pod pewnymi warunkami

Siedemnaście lat temu w Szczecinie zakładaliśmy czasopismo „Pogranicza”. Tytuł wybraliśmy pod wpływem przekonania o wartości specyficznego położenia i zachodzących na naszych oczach zmian – zamknięta, zabezpieczona zasiekami granica, celnicy przeszukujący bagażniki samochodów osobowych, NRD po drugiej stronie PGR-owskiego pola zamieniały się w sąsiedztwo demokratycznych państw. Poniemieckie ślady w mieście miały zostać nareszcie opisane. Niepewność jutra, obecna w rozmowach mieszkańców, rozwiana i zamieniona w optymistyczną narrację. Słowa „dialog”, „współpraca transgraniczna”, „wymiana” wchodziły do slangu urzędników i ludzi kultury. Jako społeczność odkrywaliśmy – czy nawet ustanawialiśmy – wartość regionu polsko-niemieckiego w sensie geograficznym i historycznym. Czy kulturowym? To się miało okazać i trzeba od razu powiedzieć, że nadal nie jest rozstrzygnięte.

Tytuł był jednak także wyrazem ówczesnych fascynacji i mód. „Pogranicza” pojęciowo oznaczały „kresy”, ale w pewnym sensie pojemniejsze. O ile „kresy” tkwiły w języku nostalgii, „pogranicza” czerpały z paradoksów postmodernizmu. Chodziło o bycie pomiędzy, wartościowane zdecydowanie pozytywnie. O prowokacyjne bycie pomiędzy, w tamtej chwili cenniejsze od tkwienia w nieruchomym centrum, w centrali.

Dość szybko okazało się, że centrala jest wszędzie, a centralizm można przenieść na poziom gmin i powiatów. Pograniczność ma dwa aspekty, powiązane ze sobą, choć każdy wymaga osobnej i obszernej analizy. Pierwszą kwestią jest zawarty w tym pojęciu kapitał symboliczny, drugą są jego polityczne konsekwencje. Wydaje się, że potrzebne jest jasne rozdzielenie tych aspektów, tak by jeden nie determinował bez reszty drugiego.

Dowartościowanie pograniczności i decentralizacji w pierwszej fazie wywołuje poczucie wyjątkowości, dumy z bycia w miejscu szczególnym. Kiedy jednak zaczyna być interpretowane jako przesłanka do zwolnienia państwa ze zobowiązań, pogłębia stan osamotnienia czy nawet odrzucenia peryferii, bo od tego momentu zmieniają się znaki i pojęcia. Za poczucie wartości i wyjątkowości pogranicznej, przychodzi płacić odcięciem od mainstreamu i ponownym zmarginalizowaniem. Kultura pogranicza (dodajmy, wyznaczanego mechanicznie, sztucznie i często na wyrost) zaczyna być traktowana jako rodzaj cennej, ale jednak cepeliady, która może występować o wsparcie, lecz nie powinna spodziewać się partycypacji na równych prawach.

Z drugiej strony pograniczność i płynna tożsamość to najbardziej wytarte slogany mainstreamowych dyskursów. Świadczyć to może o potrzebie definiowania siebie jako podmiotu mobilnego, gotowego do zmian (tego się od nas dziś wymaga!), a świata jako różnorodnego, mozaikowego, oferującego nieograniczone możliwości (co jest półprawdą i złudzeniem!). Czy wobec tego najdosłowniej potraktowane „pogranicze” – konkretne miejsce – ma nam do zaoferowania coś, czego nie można dostać wewnątrz – Europy, Polski, świata medialnego, uniwersytetu, religii (podstawmy tu to, co uważamy na najważniejszy wyznacznik spójności)?

Szczecin ma ze swoją pogranicznością kłopot. Właściwie zaczyna ją budować od początku, późno, może poniewczasie. Samo miasto po wojnie nie było wielojęzyczne (i nadal nie jest), a jego kultura, choć momentami przejawia europejskie aspiracje, rzadko przenika się z niemiecką. Najżywsza wymiana dokonuje się w okolicach galerii handlowych, choć oczywiście istnieje turystyka oparta na bilecie uprawniającym do przejazdu pięciu osób w obie strony na trasie Szczecin-Berlin. Jeżdżą na tej trasie amatorzy zakupów i koncertów. Pociąg z przesiadką w Angermunde wpędza w melancholię. Niemieckie stacje przed tą przesiadkową to w większości opuszczone, porośnięte trawą budynki. Bolesny jest jednak powrót, kontrast między metropolitarnym charakterem Berlina i całą resztą. To pogranicze wygląda jak opuszczona dekoracja do filmu o Europie sprzed integracji.

Prawdę mówiąc, Szczecin sąsiaduje z poenerdowskimi wyludnionymi gminami rolniczymi, nie zaś z Berlinem. Te gminy z powodu dostępności mieszkań zasiedlają osoby pracujące w Szczecinie, często szczecińska inteligencja, układająca mozolnie relacje z mieszkańcami. W ten sposób powstaje pogranicze, raczej punktowe niż pasmowe czy ciągłe.

W narracji o szczególnym „pomiędzy” tkwi pułapka. Pogranicze pozostawione samo sobie łatwo zmienia się w peryferie. Także dlatego, że zarządzający miastami rzadko mają wizje, równają raczej do kulturowego mainstreamu, tkwią w świecie medialnym, nie zaś w doświadczeniu lokalnym. Nie rozumieją potrzeby inwestowania w czasopisma, książki, wystawy oparte na wartościach „pomiędzy”, chyba że partnerem byłyby europejskie stolice. Pograniczność, uważana za wartość, która powinna sama siebie dowartościować, lokalnie uchodzi za feler, bo liczy się raczej obecność w centrum. Ściągnąć do miasta popowy zespół oznacza mieć w Szczecinie jak w telewizorze. Czytać wiersz o przestrzeni wypełnionej niemieckimi napisami niczym hieroglifami – szlachetne, niechodliwe.

Pojęcie pograniczności ma pozytywny potencjał tylko wówczas, gdy opatrzone jest licznymi zastrzeżeniami, przede wszystkim zaś, gdy nie usprawiedliwia zaniedbań. „Pomiędzy” nie może oznaczać ani tu, ani tu – właściwie nigdzie. Pozornie znacząc więcej, w realiach politycznych i ekonomicznych XXI wieku najczęściej oznacza mniej.

* Inga Iwasiów, profesor literaturoznawstwa, reaktor naczelna Szczecińskiego Dwumiesięcznika Kulturalnego „Pogranicza”, prozaiczka, pracuje na Uniwersytecie Szczecińskim, prowadzi blog www.ingaiwasiow.pl.

Do góry

***

Autor koncepcji numeru: Tomasz Zarycki.
Współpraca: Kacper Szulecki, Paweł Marczewski, Ewa Serzysko.
Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.

„Kultura Liberalna” nr 152 (49/2011) z 6 grudnia 2011 r.