Piotr Kieżun
1 proc. Dominique’a de Villepin
Jeszcze do niedawna wydawało się, że największym możliwym złem, które mogło spotkać polską scenę polityczną, było jej „zabetonowanie” – trwały klincz dwóch partii. Wszelkie próby przezwyciężenia prymatu PO i PiS kończyły się fiaskiem. Wystarczy przypomnieć kolejne frondy na prawicy: Polska XXI, Prawica Rzeczypospolitej czy Polska Jest Najważniejsza. Przyczyną porażek był nie tylko system finansowania partii politycznych, który daje zwycięzcom kolosalną przewagę nad konkurentami w dysponowaniu środkami z państwowej kasy, ale przede wszystkim niewiara wyborców w polityczną moc tego typu przedsięwzięć. Nawet silna osobowość bez pieniędzy i lokalnych struktur nie była w stanie przedrzeć się do głównego nurtu polskiej polityki.
Nie jest to jednak wyłącznie polska specyfika. We Francji równie trudno jest wybić się na polityczną niepodległość. Wiedzą o tym liderzy zarówno lewicowych, jak i prawicowych klubów i partyjek, które powstały jako alternatywa dla Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP) lub Partii Socjalistycznej (PS). A im bliżej wyborów prezydenckich, tym więcej chętnych do rządzenia. Ostatnio znów zawrzało na prawicy. W niedzielę na konferencji prasowej zwołanej w paryskim „Press Club” Dominique de Villepin ogłosił swój start w wyborach w 2012 roku.
Villepin nie jest politycznym żółtodziobem. To przekonany gaullista, który dyplomatyczną karierę zaczynał w latach 80. Doradzał między innymi ministrowi spraw zagranicznych Alainowi Juppé. W 2002 sam objął to stanowisko w gabinecie Jean-Pierre’a Raffarina. Przez dwa lata, tuż przed wygraną Sarkozy’ego w 2007 roku, pełnił funkcję premiera. Jest więc doświadczonym politykiem, i to nie tylko jeśli chodzi o czysto administracyjne mechanizmy sprawowania władzy. Villepin poznał również ciemne strony walki politycznej. Był jednym z oskarżonych w słynnej aferze Clearstream. Ciążyły na nim zarzuty spreparowania listy polityków, którzy mieli posiadać tajne konta w Szwajcarii i rzekomo przyjęli łapówkę od firm związanych z przemysłem zbrojeniowym. Znalazł się na niej również Nicolas Sarkozy. Villepinowi, który od początku urzędowania obecnego prezydenta był jego zagorzałym krytykiem, zarzucono chęć skompromitowania Sarkozy’ego w nielegalny sposób. I choć we wrześniu tego roku Villepin został uniewinniony, cicha wojna obu panów na neogaullistowskiej prawicy trwa w najlepsze.
Kandydaturze Villepina nie daje się większych szans. Według ostatnich badań może liczyć mniej więcej na 1 proc. poparcia w pierwszej turze. To tyle, co nic. Już podczas konferencji prasowej pojawiły się również pytania o koszty kampanii, która w wypadku Villepina ma być bardzo skromna (jeden do trzech milionów euro). Wiele do życzenia pozostawia także organizacyjne zaplecze byłego premiera. Solidarna Republika (République Solidaire), ruch powołany przez niego w 2010 roku, jest mocno przetrzebiona, a część byłych „villepinistów” pracuje obecnie w rządzie Sarkozy’ego. Wydawałoby się więc, że ten ostatni będzie spać spokojnie. Jednak kolejny prawicowy kandydat (obok Hervé Morina i François Beyrou) to zdecydowanie za dużo. Wobec siły lewicowego François Hollande’a, uszczknięcie nawet paru procentów może kosztować Sarkozy’ego przegraną. Nie dziwią zatem słowa krytyki ze strony UMP. Nadine Morano, minister ds. szkoleń zawodowych, stwierdziła, że w czasie poważnego kryzysu „zgłaszanie samotnej kandydatury jest niebezpieczne”. I dodała: „Dominique de Villepin jest człowiekiem osamotnionym, bez środków finansowych, bez ruchu politycznego… W ogólnym interesie Francji jest stworzenie bloku wokół urzędującego prezydenta Republiki” („Le Monde”, 12.12.2011).
Dlaczego Villepin startuje, nie mając szans na wygraną? Może to być element gry o wpływy. Taki powód zakłada wprost Marine Le Pen. „Ta deklaracja – oceniła szefowa Frontu Narodowego – jest w rzeczywistości szantażem wobec Nicolasa Sarkozy’ego, środkiem użytym w negocjacjach” („Le Monde”, 12.12.2011). Nie ulega jednak wątpliwości, że oprócz zwykłych ambicjonalnych przepychanek, start w wyborach jest również wynikiem ideowej rywalizacji pomiędzy politykami. W przeciwieństwie do Sarkozy’ego, Villepin o wiele bardziej przypomina typowego gaullistę. Był i jest zdystansowany wobec zbyt daleko idących sojuszy z Amerykanami, a także w o wiele mniejszym stopniu wierzy w wolny rynek, o którego dyktaturze mówił w czasie konferencji prasowej. W słynnej typologii francuskiej prawicy René Rémonda bardziej pasowałby pewnie do opisu bonapartysty (etatyzm, silna władza, oparta raczej na woli wyborców niż na instytucjach) niż orleanisty (liberalizm państwowy i ekonomiczny) [1].
Tylko kto wierzy w subtelne ideowe różnice w łonie czy to prawicy, czy lewicy w czasie, gdy wszyscy rządzący uprawiają politykę mniej lub bardziej socjalliberalną? Wydaje się, że również we Francji liczy się przede wszystkim skuteczność w przeprowadzaniu politycznych przedsięwzięć, a także medialny wizerunek.
Na ten ostatni w wypadku Villepina składają się nie tylko publiczne wystąpienia, ale także wyjątkowy komiks pod tytułem „Quai d’Orsay”, w którym główna postać – minister spraw zagranicznych Taillard de Vorms – do złudzenia przypomina naszego kandydata. Druga część tej obrazkowej historii, wydana na początku grudnia, już bije rekordy popularności (piąte miejsce na liście bestsellerów sieci Fnac). Co ciekawe, twórcą scenariusza jest były pracownik resortu Villepina, kryjący się pod pseudonimem Abel Lanzac. Jak można się domyślić, że scenki z życia ministerstwa wymyślone, a raczej podpatrzone przez Lanzaca, są niezwykle smakowite i aż zazdrość bierze, że nie ma podobnej publikacji w Polsce.
Pytanie tylko, czy tego typu popularność przysłuży się Villepinowi. Po lekturze Francuzi mogą co prawda polubić Villepina/Vormsa, ale na pewno nie wybiorą go do Élysée.
[1] Por. René Rémond, „Francuska prawica dzisiaj”, przeł. M. Miszalski, Iskry, Warszawa 2008.
* Piotr Kieżun, szef działu „Czytając” w „Kulturze Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 153 (50/2011) z 13 grudnia 2011 r.