Łukasz Pawłowski
Jak prawdziwy Polak Chińczykiem został…
O tym, że Jarosław Kaczyński od blisko dwóch lat nie utrzymuje luźnego nawet kontaktu z otaczającą go rzeczywistością, zdążyliśmy się już przekonać niejednokrotnie. Marsz 13 grudnia i słowa, jakie na nim padły, nie powinny więc być specjalnym zaskoczeniem. A jednak trudno pogodzić się z faktem, że przewodniczący największej partii opozycyjnej sam siebie całkowicie zwolnił z odpowiedzialności za słowo i serwuje publiczności hasła godne ideowo pokrzywionych radykałów o promilowym poparciu, a nie polityka poważnie myślącego o powrocie do władzy.
Groucho Marx à rebours
Po 30. rocznicy porozumień sierpniowych, kiedy prezes Kaczyński zabrał się na poważnie za reinterpretację Historii. W zależności od miejsca, w którym tego lub owego dnia stali, zaczął dzielić Polaków na lepszych i gorszych. Model postępowania prezesa bardzo trafnie opisał Robert Makłowicz – Kaczyński opowiada Polakom o świecie, o którym nie ma najmniejszego pojęcia, twierdził Makłowicz na antenie TVN24:
„Ludzie się dziwią, że prezes Kaczyński mówił o tym, co się działo w stoczni w roku 1980, chociaż go tam nie było […]. A przecież pan prezes Kaczyński wiele razy mówił o zagrożeniu ze strony Niemiec, a pierwszy raz w Niemczech był z oficjalną wizytą, kiedy został premierem. […] Pan prezes Kaczyński wnika w problemy polskich rodzin, wie, co polskiej rodzinie jest potrzebne, ale jest człowiekiem, który rodziny nie ma. Pan prezes Kaczyński analizuje problemy polskiego drogownictwa i wie, jak w Polsce powinny wyglądać drogi, ale nie ma prawa jazdy i nie prowadzi samochodu. Pan prezes Kaczyński doskonale orientuje się w światowej ekonomii i wnika w meandry światowego kapitału, ale do niedawna nie miał konta”.
Oczywiście rozumowanie Makłowicza można podważać, twierdząc, że człowiek nie musi mieć w każdej dziedzinie, którą się zajmuje, praktycznego doświadczenia. Pracownik opieki społecznej nie musi być nędzarzem, by pomagać biednym, wolontariusz Monaru nie musi być byłym narkomanem, by wspierać innych w wychodzeniu z nałogu, a psychiatra nie musi przejść własnej terapii, by zrozumieć problemy pacjentów. To oczywiście prawda, ale oni wszyscy muszą się swoją dziedziną interesować, mieć kontakt z ludźmi, którzy oczekują od nich pomocy, rozmawiać z praktykami o odmiennych poglądach i być gotowi do zmiany zdania. Prezes Kaczyński od dawna tego nie robi. Słynny Groucho Marx powiedział kiedyś, że nigdy nie chciałby należeć do klubu, który chciałby go mieć za swojego członka. Kaczyński należy tylko do tych klubów, które z miejsca dają mu fotel prezesa.
Rzeczywistości równoległe
W rezultacie lider PiS od dawna żyje we własnym świecie, świecie przestrzennie niewielkim, ale czasowo fascynującym, bo złożonym z kilku równoległych epok historycznych na raz – PRL-u, zepsutej do szczętu III Rzeczypospolitej i Rzeczypospolitej idealnej z numerem o oczko wyższym. Rzecz w tym, że żadna z tych epok nie jest epoką, w której żyjemy. Skutkiem tego problemy geopolityczne, ekonomiczne oraz społeczne, z jakimi powinny się mierzyć polskie władze – kryzys finansowy, przyszłość Unii Europejskiej, polityka imigracyjna, polityka rodzina – w oczach Kaczyńskiego w ogóle nie istnieją, z uwagi na sprawy ważniejsze nie mają znaczenia lub też (w jakiś sposób) zostały już rozwiązane.
Od czasu krachu finansowego w Stanach Zjednoczonych minęły już ponad cztery lata, a my nadal nie wiemy, czy prezes ma w tej sprawie swoje zdanie. Unia Europejska walczy z najpoważniejszym chyba od momentu jej założenia kryzysem, ale jak w tej sytuacji powinna według prezesa zachować się Polska, nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że ma „bronić swojej suwerenności”. Jak prezes definiuje polski interes w tej konkretnej sytuacji i jakich argumentów użyłby, by przekonać do polskiego stanowiska głowy innych państw? Jakie w ogóle państwa chciałby przekonać? Wiemy, że z pewnością nie byłyby to – rządzone przez nieuczciwie wybraną kanclerz – Niemcy. Jeśli nie Niemcy, to w tym wypadku zapewne również nie Francja. Czy zatem, gdyby to prezes Kaczyński był na szczycie w Brukseli jako premier państwa przewodniczącego Unii, poparłby stanowisko premiera Wielkiej Brytanii? Czy to oznacza, że prezes uznaje dotychczasowy model funkcjonowania londyńskiego City za właściwy i uważa, że należy go bronić? Czy zgadza się z premierem Cameronem także w innych kwestiach i podobnie jak on starałby się o dalsze poszerzenie Unii Europejskiej oraz strefy wolnego handlu o kraje bałkańskie, a następnie na Turcję? W jaki sposób próbowałby pogodzić stanowisko Brytyjczyków z postulatami innych krajów wyrażających najpoważniejsze obawy wobec proponowanych zmian w Unii – takich jak Czechy, Węgry czy Szwecja – aby stworzyć mającą siłę przebicia koalicję?
Kiedy David Cameron wrócił ze szczytu w Brukseli, musiał na forum parlamentu długo tłumaczyć się ze swojej decyzji przed liderem opozycji. Premier Tusk nie musi się tego obawiać – lider największej polskiej partii opozycyjnej od dawna się do niego nie odzywa.
Prezes patrzy na świat
W 1976 rysownik Saul Steinberg umieścił na okładce magazynu „The New Yorker” plakat „Widok świata z 9. Alei”, który podobno dobrze oddaje stosunek nowojorczyków do reszty globu i który z miejsca stał się sławny. Widzimy na nim dokładnie ulice Manhattanu, za nimi rzekę Hudson, a następnie malutkie New Jersey, kontury pozostałej części Stanów Zjednoczonych z pojedynczymi nazwami miast, a gdzieś daleko w tle Pacyfik, Chiny, Rosję i Japonię. Dla gazety partyjnej PiS-u Steinberg musiałby przygotować dwie okładki. Jedna z nich przedstawiałaby widok na Zachód z przesłaniającymi większość obrazu Niemcami i majaczącym daleko za wielką wodą Waszyngtonem – jedynym jasnym punktem na mapie. Okładka „wschodnia” – z zajmującą większość rysunku Rosją – jeszcze do niedawna wyglądałaby nawet bardziej ponuro. Na szczęście 13 grudnia obok wciąż dominującej Moskwy wyrósł na mapie prezesa nowy, jasny punkt – Pekin.
„PiS stanie na czele walki o Polskę suwerenną. O to, by nasz naród sam mógł decydować o tym, co ważne, a co mniej ważne. Gdyby nie te sojusze interesów i interesików, nasz naród parłby do przodu jak Chiny. Bylibyśmy na czele Europy i na czele Świata” – mówił Jarosław Kaczyński podczas wtorkowego marszu. I znów, podobnie jak przy wezwaniu do walki o suwerenność w Brukseli, aż prosi się, by prezes choćby skąpo wyjaśnił, co ma na myśli.
Jakie konkretnie wzory ma czerpać Polska z chińskiego przykładu? Czy podobnie jak Chiny zniesiemy całkowicie ochronę prawną robotników, wybudujemy fabryki wielkości miast i wpuścimy do nich ludzi na kilkunastogodzinne zmiany z płacą kilkadziesiąt razy mniejszą niż obecnie? To rozwiązanie z pewnością poprawi konkurencyjność polskiej gospodarki na tle reszty Europy.
Czy zbudujemy także największą elektrownię wodną na świecie, wysiedlając przy tym ponad milion osób i zalewając ponad 600 kilometrów kwadratowych kraju? Przesiedlonych możemy zorganizować w zalążek przyszłej 3 milionowej armii, która raz na zawsze rozwiąże w Polsce problem bezrobocia. Po poprawieniu zdolności bojowej kraju, armia zgodnie z wzorcem chińskim zostanie skierowana na Śląsk jako region potencjalnie autonomiczny i reprezentujący zakamuflowaną opcję wroga, zaś prezes Ruchu Autonomii Śląska – nasz lokalny Dalajlama – zostanie wydalony z kraju.
Kolejne działania obejmą m.in. wprowadzenie polityki jednego dziecka, walkę o laicyzację społeczeństwa (choć ta kwestia pozostaje jeszcze do przemyślenia), nakaz podrabiania nie tylko produktów, ale i całych sklepów zachodnich marek, zniesienie partii opozycyjnych i aresztowanie najbardziej aktywnych opozycjonistów, zablokowanie niektórych stron internetowych, wyprowadzenie czołgów na Plac Zamkowy, itd., itp.
Lista zadań, przed jakimi stoi Polska, jest – jak widać – imponująca. Ich ukoronowaniem będzie jednak utrzymujący się przez lata dwucyfrowy wzrost gospodarczy oparty na imitacyjnej gospodarce i taniej sile roboczej, rujnujący strukturę społeczną i środowisko oraz windujący nierówności społeczne do poziomu, o jakich obecnie możemy tylko marzyć.
Wtedy dopiero dzieło zbawienia Polski będzie można uznać za zakończone…
* Łukasz Pawłowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 153 (50/2011) z 13 grudnia 2011 r.