Łukasz Jasina
Nacjonalizm w Moskwie ma się doskonale
W Rosji trwa okres międzywyborczy. Nic w tym nowego – od 1999 roku grudniowe wybory do Dumy poprzedzają marcowe wybory prezydenckie. Tym razem sytuacja jest jednak inna. Fałszerstwa wyborcze wywołały sporą jak na Rosję reakcję społeczną. I choć analitycy są zgodni, że w marcu wygra Władimir Władimirowicz Putin, może to być jego ostatnie zwycięstwo.
Sam Putin został już zarejestrowany jako kandydat na prezydenta. W kampanii uczestniczy jednak nie tylko on. Na oficjalnej liście znaleźli się: lider liberalnego „Jabłoka” – Grigorij Jawliński, przewodniczący Rady Federacji – Siergiej Mironow, wieloletni przywódca komunistów – Giennadij Ziuganow i milioner Michaił Prochorow. Nie wiemy jeszcze, kto wygra opozycyjne prawybory: Michaił Kasjanow czy Borys Niemcow. Natomiast rzecz ciekawa: jednego z kandydatów – Władimira Żyrynowskiego; człowieka do wyborów niedopuszczonego – Eduarda Limonowa; i jednego z najważniejszych krytyków systemu putinowskiego – Aleksieja Nawalnego łączy przynależność do wiekowej i trwały kasty rosyjskich nacjonalistów.
Nacjonalizm odrodził się w Rosji zaraz po upadku komunizmu. Przed dwudziestoma laty poparciem dla tego rodzaju ruchów reagowano na katastrofalną sytuację ekonomiczną i upadek znaczenia międzynarodowego Rosji. Jednocześnie wzmagał się odrodzony nacjonalizm narodów nierosyjskich. Umiejętne wykorzystanie nacjonalizmu przez Putina pozbawiło zresztą wielu potencjalnych głosicieli tych poglądów politycznych „zębów i pazurów”. To Putin atakował USA i prowadził twardą politykę wobec sąsiadów. To również Putin przystąpił do odbudowy rosyjskiej mocarstwowości. Nie można go było atakować tak samo jak „słabego” Jelcyna.
Symbolem początkowej fazy rozwoju ruchu stali się dwaj politycy na poły karykaturalni, czyli Władimir Żyrynowski i Eduard Limonow. Pierwszy – syn żydowskiego prawnika z Kresów II RP – prezentował w swoich poglądach dziwaczną mieszankę wielkoruskiego nacjonalizmu, pornografii i sarkazmu – obok peror i gróźb pod adresem sąsiadów i mniejszości, nie stronił również od żartów ze swojego żydowskiego pochodzenia, nader niemoralnych zachowań erotycznych i oblewania sąsiadów w studio telewizyjnym różnorakimi płynami. Dokładają się do tego liczne skandale – w samej Rosji oraz na występach zagranicznych (w tym w strasburskiej siedzibie Rady Europy, gdzie zza bezpiecznego płotu rosyjskiego przedstawicielstwa rzucał przypadkowymi przedmiotami w dziennikarzy). Odwiedził nawet Polskę. Żyrynowski dość szybko stał się częścią politycznego mainstreamu Rosji. Do więzienia go nie pakowano – nie przeszkadzano również kolejnym startom w wyborach prezydenckich. Jego partia w gruncie rzeczy wspiera putinowski system, a sam Władimir Wolfowicz jest już raczej politykiem zabytkowym.
Z kolei Eduard Limonow – przywódca ruchu nacjonalistycznego – zdążył być i złodziejem w chruszczowowskim Kraju Rad, i emigrantem politycznym. Spędził ponad dwadzieścia lat w USA i Francji, głównie w tamtejszych rosyjskich gettach. Do uwolnionej od komunizmu Rosji wrócił jako skrajnie prawicowy myśliciel. Sołżenicyn, z którym łączyła go wzajemna nienawiść, twierdził, że Limonow jest połączeniem Okudżawy, Goebbelsa i pisarza pornograficznego. Obok tego, że wykonuje klasyczne gitarowe pieśni, wygłasza obrzydliwe przemówienia w stylu podobnych do Gauleitera Berlina i ciągnie się za nim nimb skandalisty. Po epizodycznej współpracy z Żyrynowskim, Limonow się usamodzielnił. Trafił nawet do więzienia – ale obecnie jego działalności zasadniczo się nie przeszkadza. Dopuszczenie go do wyborów jest jednak potencjalnym ryzykiem: Limonow to nie Żyrynowski i nim do końca manipulować nie można. A zatem rejestracji kandydatury Limonowa odmówiono – oficjalnie z powodu uchybień we wniosku.
Nie jest dla nikogo tajemnicą sukces odniesiony w putinowskiej Rosji przez media społecznościowe. „Rusnet” jest też jednym z tych miejsc, z których pochodzi krytyka panującego systemu. Blogi i portale społecznościowe (rosyjskie i międzynarodowe) są z samej zasady trudniejsze do kontrolowania niż media oficjalne. Jednym z najpopularniejszych blogerów jest Aleksiej Nawalny. Jego popularność dociera powoli i do naszego kraju: ostre sądy formułują o nim zarówno publicyści znajdującej się cokolwiek na prawo „Polityki Wschodniej” , jak i rosyjskiego serwisu lewicowej „Krytyki Politycznej”, gdzie – co zaskakuje – atakowano go za populizm.
Blog Nawalnego czyta podobno dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi. To sporo, nawet jak na Rosję. Nawalny to człowiek młody – urodził się w 1976 roku, ukształtował się więc już w Rosji jelcynowskiej. Ukończył studia na Uniwersytecie w Yale, jest więc przedstawicielem nowych elit tego kraju.
Gdy Putin eksperymentował z nacjonalizmem wśród młodych Rosjan, Nawalny był działaczem prokremlowskiej młodzieżówki, a później asystentem gubernatora obwodu kirowskiego. Jego kontestacja systemu trwa od stosunkowo niedawna. Na swoim blogu Nawalny wypomina i napomina. Jego opinie są bardzo celne – czego przykładem jest choćby ostatnia krytyka poczynań przedsiębiorstwa ОАО АК „Транснефть” – i dziwnych poczynań wobec budowy ropociągu na Syberii.
Nawalny nie jest jednak demokratą, w tym sensie, że „demokracja” nie oznacza dla niego upodobnienia Rosji do ustrojów zachodnich. Ten wariant Rosja już przećwiczyła. Przypomina raczej blogerów egipskich czy tunezyjskich: walczy ze skostniałą elitą władzy. I oczywiście prokremlowskie media robią z niego agenta Zachodu. Ale taki jest już tam rytuał.
Nawalny reprezentuje (w przeciwieństwie do anegdotycznych niemal Limonowa i Żyrynowskiego) nacjonalizm młody i prężny. Doskonale wykorzystuje zachodnie nowinki, a jednocześnie wierzy w misję, jaką ma do spełnienia Rosja. I choć twierdzi, że walczy o wolność, wydaje się, że więcej ma wspólnego z Putinem niż Sacharowem.
Żyrynowski, Limonow i Nawalny to także podobna orientacja w sferze polityki zagranicznej. Nawalny nie pojedzie wprawdzie do Sarajewa strzelać do muzułmanów, jak swego czasu Limonow (ma ich zresztą pod dostatkiem we własnym kraju). Ale nie zdecyduje się również budować w Rosji społeczeństwa otwartego, dążącego do pokojowego współżycia z sąsiadami. To ludziom takim jak on zawdzięczaliśmy wszak działalność bojówek prześladujących na różne sposoby „niepokornych” Estończyków.
O ile zatem demokracja w Rosji, choć poważnie okaleczona, trwa, o tyle otwartość doby Bonner i Sacharowa nie zapuściła tam głębokich korzeni. Nacjonalizm w Moskwie ma się doskonale i zmienia tylko formę. Oto więc ostatni paradoks: na czele ruchów nacjonalistycznych stają ludzie znający Zachód i z multikulturowym sznytem. Czyżby Joseph Conrad miał jednak rację, że zachodnia kultura w żaden sposób nie umie wpłynąć na styl rosyjskiego życia politycznego?
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 157 (2/2012) z 10 stycznia 2012 r.