Szanowni Państwo,
czy demokracja może „zjeść” samą siebie? Z odległej przeszłości doskonale wiemy, że tak. Ale czy współcześnie – w państwie należącym do UE – można dopuścić do władzy ugrupowanie, które dokona demontażu demokratycznych fundamentów? Czy owoce „trzeciej fali demokratyzacji” zaczynają psuć się w Europie Środkowo-Wschodniej?
Oto pytania, które zadajemy po raz drugi w odniesieniu do sytuacji u naszych węgierskich przyjaciół. W zeszłym tygodniu nad wydarzeniami w Budapeszcie i postępowaniem Viktora Orbána zastanawiali się: Adam Bodnar, Magdalena M. Baran, Piotr Wciślik oraz Dominika Bychawska-Siniarska.
W drugiej odsłonie naszego tematu tygodnia odpowiadają nam eksperci z Węgier, Słowacji i Czech. Michal Havran, redaktor naczelny słowackiego portalu JeToTak.sk uważa, że Węgry nie są już republiką – i tłumaczy, dlaczego jego zdaniem odpowiedzialność za tę sytuację ponoszą wszyscy ich europejscy sojusznicy. W zakładce Pytając Gabor Gyori, niezależny węgierski publicysta w rozmowie z Ewą Serzysko opowiada o demontażu już nie tylko węgierskiej demokracji, ale i tamtejszego społeczeństwa obywatelskiego. Natomiast Kateřina Svičková z czeskiego dziennika „Referendum” tłumaczy, jak to się stało, że Viktor Orbán wygrał w ostatnich wyborach na Węgrzech. Przypomina między innymi poprzedni, skompromitowany rząd Ferenca Gyurcsányego z jego słynnym stwierdzeniem „kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem”.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
1. Michal HAVRAN: Węgierskie hołubce
2. Gabor GYORI: Orbánowska kolekcja błędów i wypaczeń
3. Kateřina SVIČKOVÁ: Quo vaditis Węgry?
Węgierskie hołubce
Węgry nie są już republiką. Oznacza to, że wszelkie wysiłki oświeconych Węgrów zmierzające do przezwyciężenia historycznej traumy z Trianon skończyły się dokładnie tam, gdzie miały swój początek. W historii, która jest dziś jedynym wiarygodnym sojusznikiem Węgier.
Odejście od republiki w Europie Środkowej nie musi jeszcze oznaczać pragnienia powrotu do czasów C.K. monarchii. Jednak gdy przyglądniemy się czesko-słowacko-węgierskiemu towarzystwu, zauważymy, że tęsknota za tym, co było, jest tu silniejsza niż chęć uczynienia z europejskich peryferii nowoczesnych, dobrze funkcjonujących społeczności. Prezentowany w wiedeńskim Leopoldsmuseum pogrzeb ostatniego cesarza jest czarno-biały, jednak nie tak ciemny jak uśmiechy środkowoeuropejskich polityków.
Węgry nie są już republiką, a odpowiedzialność za tę porażkę ponosimy wszyscy. Pozwoliliśmy Węgrom porzucić wiarę w polityczny naród, który wierzy w demokratyczne instytucje, równość szans i zapewnienie każdemu sprawiedliwych warunków do samorealizacji. Tymczasem powrót do nazwy „Węgry” jasno wskazuje na prymat przynależności etnicznej do tej, a nie innej grupy. Węgrzy nie muszą już przysięgać wierności demokratycznym instytucjom, ale, jakkolwiek sceptycznie może to dzisiaj zabrzmieć, historii, która myli się im z przyszłością. Skoro panuje przekonanie, że węgierski dobrobyt, złoty wiek węgierskiej sztuki, wojskowości i nauki jest gdzieś poza Węgrami, podobnie istnieje rozpaczliwe przekonanie o tym, że węgierski geniusz polityczny jest zbyt szlachetny dla plebejskich instytucji demokratycznych i musi się rozwijać w historii, gdzieś poza nami.
Idee te są w znacznej mierze wyrazem frustracji polityką krajową, która w swoich cynicznych poczynaniach niewiele różni się od słowackiej i czeskiej. Są one też wyrazem niezdolności do zakotwiczenia Europy Środkowej w sercu europejskiego projektu. W latach 90. pojawiła się wprawdzie Grupa Wyszehradzka, która miała wykorzystać solidarność czterech krajów dzielących doświadczenie zrzucenia komunistycznego reżimu. Tymczasem zamiast stworzyć wspólne instytucje polityczne służące rozwiązywaniu wzajemnych nieporozumień i wypracowujące wspólne stanowiska w sprawach europejskich, kraje wyszehradzkie blokują się. A żeby było jeszcze bardziej żałośnie, ich śmierć dokumentuje Fundusz Wyszehradzki.
Wyszehrad mógł stanowić nasz wkład w ożywienie europejskiej demokracji. Dzieliliśmy wspólne doświadczenie, byliśmy pełni zaangażowania i wzajemnego zrozumienia. To mogła być nasza freudowska kozetka, na której Czesi radziliby sobie z neohusyckim kompleksem wobec Niemców, Węgrzy opłakaliby współobywateli żyjących w innych krajach, a my ponarzekalibyśmy na Pragę, Budapeszt, Wiedeń i Brukselę, na wszystkie te wielkie metropolie, które tylko czyhają, by skrzywdzić nas w pierwszej ciemnej uliczce. Być może Polacy wyleczyliby się w końcu ze swojej podwójnej, przebadanej klinicznie, paranoi związanej z Niemcami i Rosjanami. Wyszehrad mógł być naszym wspólnym konfesjonałem, który miał szansę przynieść Europie nowe metody radzenia sobie z problemami.
Nie doceniliśmy jednak znaczenia tej politycznej psychoanalizy. Jednoczenie się kontynentu od samego początku uważaliśmy niemal za masoński spisek, a rozczarowanie polityką spowodowało odrzucenie integracji politycznej. W efekcie mamy do czynienia z bezprecedensowym kryzysem polityki w regionie, a jest on znacznie poważniejszy od kryzysu ekonomicznego. Przykład Węgier pokazuje, że ekonomia może pokonać polityków, ale w końcu rozum przywróci im pragnienie ukrycia się pod żałobnym całunem historii.
* Michal Havran ml.,redaktor naczelny portalu JeToTak.sk.
Przeł. Magdalena M. Baran
***
Z Gaborem Gyorim rozmawia Ewa Serzysko
Orbánowska kolekcja błędów i wypaczeń
(…)
Za wprowadzaniem przez Orbána tak daleko posuniętych zmian stoi jego arogancja jako sprawującego władzę czy jego zapędy dyktatorskie? Fidesz doszedł do władzy bez określonego programu politycznego – wygląda na to, że sprawdza teraz, jak daleko może się posunąć. A może realizuje wyznaczony sobie plan?
Orbán ma swoją wizję państwa – kiedyś podziwianą przez niektórych przywódców. Trudno powiedzieć, czy „Orbania” ostatecznie zmieści się w ramach demokracji. Po tym, czego doświadczamy, można powiedzieć, że z demokratycznego punktu widzenia jego wizja nie jest zbyt pozytywna. Demokracja nie jest jednak grą o sumie zerowej – są państwa, wobec których nie mamy wątpliwości, że nią nie są, na przykład Korea Północna. Istnieją państwa, które znajdują się pomiędzy demokracją a totalitaryzmem, gdzie ludzie głosują, ale tak naprawdę nie mają nic do powiedzenia, jak w Rosji. Węgry z pewnością osuwają się w niedemokratyczną szarą strefę. Nie wiem, czy taki jest zamiar Orbána – wątpię – ale na pewno nie jest to odpowiednie miejsce dla Węgier. Ogranicza się możliwość wyboru, głosowanie z każdą decyzją władz traci swoją wartość. Za każdym razem, gdy pojawiały się niekorzystne dla obywateli zmiany – czy to dotyczące Trybunału Konstytucyjnego, czy pozycji prokuratora generalnego – mówiono: w innych demokracjach jest podobnie, podpierając się przykładami z innych państw. To prawda, w żadnym państwie nie ma idealnej demokracji – każda z nich ma jakieś wady, ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że Orbán zbiera te wszystkie błędy w jednym państwie, tworząc kolaż najgorszych z możliwych praktyk. Jakość naszej demokracji spada drastycznie, a Orbán psując ją – na przykład zmieniając ordynację wyborczą czy ograniczając dostęp opozycji do mediów – zapewnia polityczne bezpieczeństwo Fideszowi. Z drugiej strony, nawet jeśli Fidesz miałby stracić władzę, utrzyma wpływ na z pozoru niezależne instytucje, a to jest gorsze niż manipulowanie wynikami wyborów, bo daje iluzję demokracji.
Ostatnie decyzje to oczywisty krok w tył, osunięcie się w stronę autorytaryzmu. Prócz zmian ustrojowych spadają także ciosy na opozycję. W jednej z poprawek do konstytucji pod dosyć błahym pretekstem Węgierską Partię Socjalistyczną (Magyar Szocialista Párt, MSZP) – jednego z bezpośrednich przeciwników politycznych Fideszu – nazwano „organizacją przestępczą”…
Póki co jest to tylko sprytny zabieg retoryczny – nie stoją za nim żadne prawne konsekwencje – poza tym właściwie żaden wyborca nie przejmuje się poprawnością takiego rozumowania. W założeniach jest ono zresztą słuszne – sam nie mógłbym zarzucić nic narracji Fideszu odnoszącej się do komunizmu.
Ale samo sformułowanie jest sporym nadużyciem. MSZP – jak polski Sojusz Lewicy Demokratycznej – jest spadkobierczynią komunistycznej partii sprzed 1989 roku, ale aktualnie centrolewicową, nie komunistyczną. Poza tym na Węgrzech wciąż legalna jest Węgierska Komunistyczna Partia Robotnicza (Magyar Kommunista Munkáspárt), która jako marginalna umknęła Orbánowi, więc nie jest to zabieg jedynie retoryczny, ale także polityczny.
Fidesz nie twierdzi, że politycy MSZP są komunistami, ale – i słusznie – że są członkami partii wywodzącej się z komunistycznej partii rządzącej sprzed 1989 roku, która odziedziczyła także jej pieniądze. Jednym z wielkich błędów węgierskiej lewicy – podobnie jak polskiej – jest to, że wciąż jest zdominowana przez osoby – choć w pełni uznające demokratyczne zasady – niegdyś aktywne w partii komunistycznej. Gdyby jednak Fideszowi zależało na dziejowej sprawiedliwości, na pewno użyliby innych argumentów, a tak jest to ewidentny, choć wciąż jedynie symboliczny, atak na opozycję. To się jednak zdarza, a wyborcy zainteresowani polityką, zwracający uwagę na retorykę Fideszu, i tak nie chcieliby głosować na MSZP ze względu na jej katastrofalne rządy w latach 2008-2010. Większe znaczenie ma manipulacja mediami i ograniczenie dostępu do nich opozycji.
Wygląda na to, że kultura polityczna na Węgrzech pod rządami Fideszu znacząco ucierpiała?
Ludzie nie boją się więzienia, ale zniszczenia kariery, wyrzucenia z pracy i obniżenia stopy życiowej. Publiczne media wykorzystywane są jako narzędzie propagandy, nawet nie w wyniku wydawania bezpośrednich poleceń – osoby tam pracujące wiedzą, co mają robić, by utrzymać pracę, boją się konsekwencji rzetelnego relacjonowania zdarzeń. W mediach, na które wpływ ma Orbán, panuje kultura strachu. (…)
* Gabor Gyori, niezależny węgierski publicysta. Współpracował z Demos Hungary Foundation.
** Ewa Serzysko, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.
***
Quo vaditis Węgry?
Zmiany, które od objęcia władzy w roku 2010 wprowadza prawicowy rząd premiera Viktora Orbána, nie uszły uwadze zagranicznej prasy piszącej o demontażu demokracji, osuwaniu się w autorytaryzm i konstytucyjną autokrację. Nowa fala zainteresowania przyszła wraz z początkiem roku, gdy zaczęła obowiązywać nowa konstytucja, przeciw której niedawno w Budapeszcie protestowały dziesiątki tysięcy obywateli. Nie jest to jednak żaden sztucznie rozdmuchany przez dziennikarzy skandal. Patrząc na treść i metodę wprowadzania zmian, obawy o demokrację na Węgrzech są całkowicie uzasadnione.
Demontaż demokracji
Rząd Orbána usuwa mechanizmy, które w sprawnie działających demokracjach służą równoważeniu władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. Wiele z nich ma formę ustaw konstytucyjnych, które będą trudne do odwrócenia nawet w wypadku powyborczej zmiany rządu. Równocześnie rząd Fideszu poczynił kroki w kierunku umocnienia swojej pozycji przed następnymi wyborami, czemu służyć mają zmiana ordynacji wyborczej i korekta mapy okręgów, a także obsadzenie swoimi ludźmi kluczowych stanowisk w licznych instytucjach, których kadencja jest dłuższa od kadencji urzędującego parlamentu. Dochodzą do tego próby manipulowania mediami, wliczając w to niedawną decyzję o zamknięciu popularnej, ale otwarcie niezależnej stacji radiowej. To właśnie przeciw tym ograniczeniom mediów skierowana jest trwająca od grudnia głodówka dziennikarzy (głównie pracowników telewizji – przyp. red.)
Długo ignorowane i wywołujące jedynie słabą reakcję wydarzenia wreszcie przebudziły lub przebudzają instytucje międzynarodowe – Komisję Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Radę Europy. Póki co brak jednak mocnej i jasnej odpowiedzi . Tymczasem na Węgrzech wrze. Intensywność akcji protestacyjnych opozycji wciąż rośnie, czego przykładem były zeszłotygodniowe wielotysięczne protesty przeciw konstytucji.
Wszystko to jednak zdaje się spływać po urzędującym rządzie niczym woda po kaczce . Przeświadczony o swoim silnym mandacie społecznym i uzbrojony w większość konstytucyjną z uporem maniaka pracuje nad przemianą Węgier i przeprowadzeniem prawdziwej transformacji kraju po epoce komunizmu. A wszystko to zgodnie wyborczymi obietnicami Viktora Orbána. Jednocześnie węgierski rząd nie wspomniał, że wzorem tego, jak stać się krajem z rządem skutecznym, a przy tym na tyle sprawnym, by podołać globalnej konkurencji, dla jego gabinetu mogą być na przykład Chiny, które Orbán bardzo chwalił podczas wizyty premiera Państwa Środka na Węgrzech.
Kryzys ekonomii
Jak idzie rządowi Orbána na polu ekonomii, skoro sam określa własną politykę gospodarczą jako nieortodoksyjną?
Dziś uwagę przykuwa przede wszystkim sytuacja makroekonomiczna, która jest, mówiąc eufemistycznie, krytyczna. Kurs wymiany forinta od dłuższego czasu spada, przekroczył już swoje historyczne minimum w stosunku do euro. Ma to nie tylko katastrofalny wpływ na wielu ludzi, którzy ostatnich latach zaciągnęli kredyty hipoteczne w euro i frankach szwajcarskich, ale i na dług publiczny, którego lwia część jest denominowana w euro, i który pikujący forint powiększa. Na dodatek w kilku ostatnich emisjach państwowych obligacji, mających refinansować zadłużenie (sięgające już około 80 proc. produktu krajowego brutto), rząd nie był w stanie znaleźć na rynkach kapitałowych wystarczającej liczby zainteresowanych inwestorów – oprocentowanie obligacji dziesięcioletnich wzrosło do 11 proc., a trzymiesięcznych do 7,67 proc. Jest to poziom, przy którym Grecja, Irlandia i Portugalia zwróciły się o pomoc do Unii Europejskiej, ponieważ nie były już w stanie same obsługiwać swojego długu. Rating Węgier późną jesienią spadł do poziomu wysokiego ryzyka kredytowego – junk (Ba1 według agencji Moody’s – przyp. red.).
Rząd Orbána zaczął wreszcie szukać pojednania z UE i Międzynarodowym Funduszem Walutowym, ale obie instytucje zerwały rozmowy dotyczące pakietu pomocowego dla Węgier. Zrobiły to w proteście przeciwko zmianom legislacyjnym, które według nich naruszają niezależność węgierskiego banku centralnego, oddają go pod kontrolę władzy wykonawczej, dając premierowi możliwość decydowania o rezerwach walutowych. Mogą się one rządowi przydać, jeśli nie będzie w stanie znaleźć na rynkach finansowych środków na refinansowanie długu publicznego.
Kolejnym prawem, które wzbudza wątpliwości instytucji europejskich, jest konstytucyjna ustawa o stabilności budżetowej. Zakotwicza ona mocno niektóre ekonomiczne posunięcia rządu, czyniąc je niemal nieodwracalnymi – wliczając w to liniowy podatek dochodowy. Ogranicza to znacznie pole manewru kolejnych rządów po stronie wpływów do budżetu. Zmiany w stawkach podatkowych uderzają przy tym nieproporcjonalnie silnie w najuboższych, bo oprócz podatku liniowego rząd Orbána wprowadził także najwyższy w UE podatek od wartości dodanej (VAT). Równocześnie, pod pretekstem tzw. specjalnych podatków kryzysowych, rząd nałożył specjalny (czasowy) podatek na banki i inne korporacje.
Wątpliwości i protesty wywołały już niektóre wcześniejsze kroki rządu Orbána. Mowa przede wszystkim o „nacjonalizacji” funduszy emerytalnych, które Węgrzy umieszczali na prywatnych lokatach, oraz prawie umożliwiającym posiadaczom kredytów w walutach zagranicznych spłacanie ich na warunkach ustanowionych przez rząd, wygodniejszych niż te dyktowane przez rynek. Biorąc jednak pod uwagę bardzo trudną sytuację osób obciążonych tymi kredytami oraz fakt, że o plusach i minusach dawnego systemu emerytalnego dyskutowano już od dłuższego czasu, nie należy tych kroków jednoznacznie potępiać. Poważniejszą zmianą było ograniczenie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego, które poprzez zablokowanie jego nadzoru nad nowymi ustawami podatkowymi ma wpływ na budżet państwowy. Znika w ten sposób kolejne zabezpieczenie przed niesprawiedliwymi posunięciami rządu w dziedzinie polityki fiskalnej.
Kontrowersyjna jest także polityka rządu w dziedzinie zatrudnienia. Stanowi ono ogromny problem na Węgrzech, mających jeden z najniższych poziomów zatrudnienia w całej Unii (wg. Eurostatu 5 proc. w 2010 roku). Rząd próbuje walczyć z bezrobociem poprzez zmniejszanie obciążeń pracodawców oraz wprowadzenie obowiązkowych robót publicznych. Te ostatnie mają mieć przede wszystkim postać pracy fizycznej, niewymagającej skomplikowanej technologii (choć dwie trzecie rynku pracy na Węgrzech stanowią teraz usługi). To raczej nie pomoże Węgrom powrócić na szlak prowadzący do nowoczesnej i sprawnej gospodarki, mogącej konkurować w sektorach o wysokiej wartości dodanej. Rozwiązania, które miałyby prowadzić w tym kierunku, nie są obecnie dyskutowane.
Dotyczy to i nas
Można zadać pytanie, na ile owe 53 proc. głosujących w poprzednich wyborach na Fidesz (których głosy arytmetyka wyborcza przemieniła w 67 proc. miejsc w parlamencie, czyli większość konstytucyjną dwóch trzecich) właśnie tak wyobrażało sobie kroki rządu w sferze polityki i ekonomii. Wielu pewnie nie, tym bardziej że spora część wyborców głosując na Fidesz, chciała wyrazić sprzeciw wobec poprzedniego, skompromitowanego rządu Ferenca Gyurcsányego („kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem”), jednocześnie nie chcąc oddawać głosu na inną alternatywę – radykalnie nacjonalistyczną partię Jobbik, która i tak zebrała 16 proc. głosów. Poparcie dla Fideszu systematycznie spada, wciąż jest jednak silne i daje partii przewagę nad konkurentami. Coraz niższe poparcie dla rządu i rosnące niezadowolenie społeczne wykazują także inne statystyki. Oprócz ulicznych demonstracji, głosy protestu przyniósł też list dawnych dysydentów węgierskich i środkowoeuropejskich (także apel noworoczny, opublikowany wraz z poprzednim Tematem Tygodnia – przyp. red.).
Co na to przedstawiciele innych krajów środkowoeuropejskich? Przede wszystkim, w dziedzinie zagrożenia dla demokracji, przez wzgląd na naszą historię powinni być bardziej zaniepokojeni i dać temu wyraz. Podobnie my, obywatele tych krajów. Osiągnięcia i metody Viktora Orbána z pewnością znajdą pilnych naśladowców. Pozostaje nam wierzyć, że więcej będzie tych, którzy z Węgier zaczerpną inspirację przede wszystkim co do tego, jak wytrwale można wyrażać sprzeciw wobec zmian naruszających zasady demokracji i jak aktywne jest węgierskie społeczeństwo obywatelskie.
* Kateřina Svičková, doktorantka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim (CEU) w Budapeszcie, zajmuje się ekonomią polityczną. Obecnie pracuje dla Komisji Europejskiej, wcześniej w sektorze pozarządowym. Stale współpracuje z czeskim dziennikiem „Referendum”. Tekst ukazał się także na łamach słowackiego „Je to tak” i „Referendum”.
Przeł. Kacper Szulecki
***
* Autorzy koncepcji Tematu tygodnia: Adam Bodnar, Magdalena M. Baran, Łukasz Pawłowski, Kacper Szulecki, Karolina Wigura.
** Współpraca: Ewa Serzysko.
*** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.
„Kultura Liberalna” nr 157 (2/2012) z 10 stycznia 2012 r.