Marcin Nowak

Dobro dojrzewa w ciemności. O najnowszym filmie Agnieszki Holland


Inspiracją dla najnowszego obrazu Agnieszki Holland, polskiego kandydata do Oskara, była angielska książką Roberta Marshalla „In the Sewers of Lvov”; tę samą historię – z perspektywy jednej z ocalonych – opowiada również książka Krystyny Chiger i Daniela Paisnera „Dziewczynka w zielonym sweterku”, która ukazała się w Polsce w 2008 roku. Sam tytułowy sweterek jest dziś eksponatem w waszyngtońskim Muzeum Holocaustu, tytułowa dziewczynka zaś to Krystyna Chigier, uratowana po likwidacji lwowskiego getta przez polskiego hydraulika i kanalarza Leopolda Sochę. Przez 14 miesięcy do zakończenia wojny dostarczał on ośmioletniej wówczas Krysi oraz kilkunastu innym osobom jedzenie i pełnił funkcję podziemnego przewodnika we lwowskich kanałach. Sęk w tym, że na początku robił to za pieniądze.

„W ciemności” jest filmem świetnym z punktu widzenia warsztatu oraz potrzebnym z perspektywy trudnych relacji polsko-żydowskich. By w pełni zrozumieć braki i zalety dzieła Holland, warto jednak spojrzeć na nie właśnie z perspektywy opowieści Chigerowej. Być może rzuci ona światło nie tylko na tajemnicę przemiany Sochy, ale i jedno z kluczowych teologicznych pytań zadawanych po Holocauście – gdzie był wówczas Bóg?

Leopold Socha: dusza błądząca

Leopold Socha w filmie Holland na zlecenie Niemców wykonuje drobne prace w lwowskim getcie. Nie interesuje go los Żydów, a kiedy przypadkiem dowiaduje się, że kilkanaścioro z nich planuje ucieczkę kanałami, od razu widzi w tym źródło zarobku. Za pomoc w ukryciu wyznacza im wysoką cenę i co miesiąc egzekwuje zapłatę. Bez wątpienia pomagając im, codziennie ryzykuje życie swoje, żony i córki; gdy jednak po upływie kilku miesięcy pieniądze się kończą, Socha pozostaje. Pomaga nadal, bo zobaczył już w Żydach nie źródło zysku, ale człowieka. Film Holland jest właśnie próbą pokazania drogi, jaką przebył odgrywany przez Roberta Więckiewicza kanalarz.

Coś jednak nie powala określić tego obrazu mianem arcydzieła – być może zabrakło w nim pewnego wyczuwalnego podskórnie dystansu reżyserki do historii? Widać, że Agnieszka Holland ma z Sochą problem; aby w pełni zrozumieć tę postać, a przy tym wiernie oddać niezwykłość historii, która wydarzyła się we lwowskich kanałach, trzeba bowiem sięgnąć po język religijny czy teologiczny – po język wartości, kategoria dobra i zła. Reżyserka, jak sama przyznała w rozmowie z dziennikarzem Gazety Wyborczej, ma z tym problem; Socha pokazał bowiem, że ciemność może mieć sens. Nie zabrakło tu zaangażowania na poziomie warsztatu filmowego – scenografii, reżyserii, zdjęć czy gry aktorskiej – prawdziwe dzieło to jednak nie tylko warsztat, ale także pewien duch, klimat, wyczuwany w przebiegających przed oczami obrazach.

Tutaj tego ducha zabrakło. Historia Leopolda Sochy została ograniczona do odtworzenia akcji ratowania Żydów, a takich opowieści było już w kinie światowym kilka. Tymczasem historia ta miała w sobie o wiele większy potencjał, niż zrobienie kolejnego filmu historycznego. Można było wszak uczynić bohaterem filmu nie ratowanie Żydów, ale duszy Sochy. O ile reżyserka niejako zatrzymała się przed wejściem w ten obszar historii, jest on niezbędny by ukazać istotę tego co wydarzyło się we lwowskich kanałach. Wymiar religijny jest zresztą bardzo silnie obecny we wspomnieniach Pani Chigierowej; jej opowieść jest zarówno o Holocauście jak i o próbie zrozumienia przemiany, jaka zaszła w sercu lwowskiego baciara. Drugiego z tych wymiarów w filmie Holland zabrakło, co nieco zubaża historię.

W perspektywie relacji polsko-żydowskich, „W ciemności” pozostaje jednak niewątpliwie filmem bardzo potrzebnym. Pokazuje bowiem prawdę, która właściwie jakoś nigdy nie zaistniała w świadomości Polaków – to, że wśród Polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata najliczniejszą grupę stanowią właśnie ludzie prości – jak Socha – chłopi czy niewykwalifikowani robotnicy, którzy nierzadko nasiąkli ludowym katolicyzmem.

Dobrze pamiętać, że w proces ratowania Żydów zaangażowani byli nie tylko inteligencji z Żegoty. Zresztą sama Żegota jest świadectwem na to, jak wiele paradoksów jest w tych naszych relacjach pełnych ciemności, ale i blasku. No, bo gdzie indziej na świecie, organizację ratującą tysiące istnień żydowskich zakłada zatwardziała antysemitka? Na początku sierpnia 1942, kiedy represje wobec Żydów przybrały na sile, Zofia Kossak-Szczucka ogłosiła ulotkę, w której wzywała Polaków katolików do „protestowania przeciw zagładzie” Żydów. Protest jest jednym z pierwszych oskarżeń o zamordowanie milionów Żydów, dokładną, choć pełną emocji, relacją o likwidacji getta i o samotności Żydów skazanych na śmierć bez nadziei na jakąkolwiek pomoc.

Na tę zbrodnię „największą, jaką widziała historia świat patrzy i milczy. Rzeź milionów bezbronnych ludzi dokonywa się wśród powszechnego, złowrogiego milczenia. Milczą kaci, nie chełpią się tym, co czynią. Nie zabierają głosu Anglia ani Ameryka, milczy nawet wpływowe międzynarodowe żydostwo, tak dawniej przeczulone na każdą krzywdę swoich (…) Żydzi giną otoczeni przez Piłatów, którzy odrzucają jakąkolwiek odpowiedzialność […] My, Polacy katolicy, musimy zabrać głos.”

Kossak-Szczucka prosi Polaków, by kochali ich „jako swoich braci”: „Protestu tego domaga się od nas Bóg, Bóg, który nie pozwolił zabijać. Domaga się sumienie chrześcijańskie. Każda istota, zwąca się człowiekiem, ma prawo do miłości bliźniego. Krew bezbronnych woła o pomstę do nieba. Kto z nami tego protestu nie popiera – nie jest katolikiem.”.

Takie to były niezwykłe czasy, że największą organizację ratującą Żydów w okupowanej Europie zakładała kobieta, którą dziś określono by może pogardliwie jako moher z Radia Maryja.

Być może film Holland będzie cezurą, od której będzie mówiło się nie tylko o Polakach mordercach – bo tacy na pewno byli – ale także o Polakach bohaterach, którzy jak Socha, Kossak-Szczucka czy rodzina Ulmów i tysiące innych polskich obywateli, przedarli się przez kotarę obojętności i spotkali w Żydzie człowieka, któremu należy pomóc. Zachowali w sobie w tych mrocznych czasach moc czynienia dobra, moc Tikkun Olam, czyli naprawiania świata.

Abraham Heschel: Bóg jest na wygnaniu

Najnowszy film Agnieszki Holland dosłownie rozgrywa się w ciemności. Kamera, a z nią widzowie, podąża za postaciami przez niekończące się kanały. Metafora przedzierania się przez kotarę, poruszanie się wśród ciemności, lęku, zwątpienia odsyła nas do kolejnego poziomu, który jest obecny w historii Pani Chigerowej raczej niż w filmie Holland. Jest to pytanie, które szczególnie mocno zabrzmiało po Holocauście i brzmi do tej pory – gdzie w tym czasie był Bóg? Przewodnikiem w tym obszarze mógłby być Abraham Joshua Heschel.

Jak przyznaje Heschel, we współczesnym świecie dominuje przekonanie, że „Znamię Kainowe na twarzy człowieka zaćmiło podobieństwo do Boga” [1]. W żadnym czasie ziemia nie była tak nasiąknięta krwią, na świecie nie istniało nigdy tak wiele niedoli, udręki i grozy. Ludzie okazali się złymi duchami. Czyż historia nie wygląda jak scena, na której tańczy moc ze złem – zdrowy rozsądek człowieka zbyt słaby jest, by je rozdzielić, a Bóg kieruje zabawą lub jest wobec niej obojętny – zdają się twierdzić ludzie żyjący w cieniu Holocaustu.

Jak zauważa jednak Heschel, główne szaleństwo takiego poglądu polega na tym, że odpowiedzialność za sytuację człowieka zostaje przeniesiona z człowieka na Boga, „(…) na oskarżeniu Niewidzialnego, chociaż nikczemność jest nasza (…) Od pokoleń nasycaliśmy życie brzydotą, a teraz zdumiewamy się, czemuż to nam się nie wiedzie. (…) Zawiódł nas, traktujemy Go zatem jako ostatecznego Kozła Ofiarnego. Żyjemy w czasach, gdy większość z nas przestał szokować postępujący rozpad moralnych hamulców. Rozkład sumienia wypełnia atmosferę ostrą wonią” – chciało by się napisać gazu z obozów albo dymu z kominów krematorium – „Dobro i zło, kiedyś tak odróżnialne jak dzień i noc, stały się rozmytą mgłą. Lecz ta mgła jest sztuczna. Bóg nie milczy. Został zagłuszony”.[2]

Człowiek był pierwszym, który ukrył się przed Bogiem (Rdz 3,8)- tak było w Bibli, tak jest i do dnia dzisiejszego, zjadłszy zakazany owoc, i wciąż się ukrywa (Hi 13, 20-24). Wolą Boga jest być tutaj, jawnie i blisko; jednak gdy drzwi do tego świata zostały przed Nim zatrzaśnięte, zdradzono Jego prawdę, zbuntowano się przeciw Jego woli, On wycofał się, zostawiając człowieka samemu sobie. „Bóg nie odszedł z własnej woli; On został wypędzony. B ó g  j e s t   n a w y g n a n i u.” [3].

Prorocy nie mówią o Bogu ukrytym, lecz o Bogu ukrywającym się. Jego ukrywanie się jest działaniem, a nie istotą; aktem, a nie trwałym stanem. Gdy ludzie wypierają się Go, zrywając Przymierze, które z nimi zawarł, On porzuca ich i ukrywa przed nimi swoje oblicze – robi tak bo szanuje wolność człowieka . (Pwt 31, 16-17). To nie Bóg jest tym, który tonie w ciemnościach. Jest nim człowiek, który zataja Go. Jego ukrywanie nie tkwi w Jego istocie („Doprawdy Tyś Bogiem ukrywającym się, Boże Izraela, Zbawco !” – Iz 45, 15;TB). To Bóg ukrywający się, a nie Bóg ukryty. On czeka, by Go odkryć , by Go dopuścić do życia każdego z nas.

Jak zauważa rabin Heschel, bezpośrednim efektem Jego ukrycia się jest zatwardziałość sumienia: człowiek słyszy, ale nie rozumie, widzi, ale postrzega – jego serce zatwardziałe, jego uszy nieczułe (Iz 6). „Naszym zadaniem jest otworzyć nasze dusze na Niego, pozwolić Mu ponownie wkroczyć w nasze czyny .(…) Baal Szem nauczył nas, że Jego oddalenie jest iluzją, którą nasza wiara jest w stanie rozwiać. (…) Tak jak kryjówka człowieka jest znana Bogu i przeniknięta przez Niego, tak też przeniknięta jest kryjówka Boga. Wyczuwając, że On się ukrywa, odsłoniliśmy Go. Życie jest kryjówką Boga. Nigdy nie jesteśmy oddaleni od Tego, który nas potrzebuje”. [4]

Można zastanowić się, czy Bóg w historii Pani Chigerowej nie był Bogiem ukrywającym się w sercu Sochy? Kanalarza z Lwowa, który w pewnym sensie zrealizował zarówno zalecenie rabina z Kocka jak i Jezusa z Nazaretu – szedł w ciemnościach i karmił się wiarą, która pozwoliła mu podczas spotkania z Żydem odnaleźć w nim człowieka, odnaleźć człowieka w sobie i spotkać Boga.

W swych wspomnieniach Pani Chigerowa opowiada, jak będąc małą dziewczynką wymyśliła sobie przyjaciela, z którym się bawiła, rozmawiała. Ten wyobrażony przyjaciel został przez nią nazwany Melek. Kto wie, czy we lwowskich kanałach Pani Chigerowa nie spotkała prawdziwego Mal’aka , מַלְאָךְ, który po hebrajsku oznacza anioła?

Może to takie były dziwne czasy, że Bóg przychodził w zwykłym goju, a goj spotykał Boga w Żydzie?

Przypisy:

[1] Heschel Abraham, “Człowiek nie jest sam”, Kraków 2008, s. 129
[2] Ibid.
[3] Ibid, s.130
[4] Ibid, s. 131

Film:

W ciemności
reż. Agnieszka Holland
Prod. Polska 2011

 

Marcin Nowak – doktorant w Instytucie Socjologii UW, pracuje w Centrum Myśli JP2.

 

„Kultura Liberalna” nr 157 (2/2012) z 10 stycznia 2012 r.