Tomasz Kozłowski

Bezlitosny Bildungs-Roman. O „Rzezi” (I)

Zdecydowana większość recenzji z najnowszego filmu Romana Polańskiego relacjonuje taką oto opowiastkę: jeden chłopiec (nomen omen grany przez syna Polańskiego) drugiemu chłopcu wybił parę zębów kijem. Z tego powodu dwie pary małżeńskie spotykają się w domu jednej z nich, by w cywilizowany sposób rozwiązać powstały problem – jednak powoli z pozorów ogłady czy nawet kultury wydobywa się zło. Chwaleni są przy tym znakomici aktorzy i praca Pawła Edelmana, utrzymująca dynamizm narracji mimo teatralnej jedności czasu i miejsca. Koniec filmu jest zaklasyfikowany jako nietypowy dla Polańskiego happy end.

Czyli w sumie: nie jest źle, miejscami za to – jest wybitnie, głównie dzięki dobrej sztuce tak znanej teraz w globalnej wiosce Yasminy Rezy, dzięki aktorom, operatorowi oraz rzemiośle reżysera i jego scenariuszowym zdolnościom. Czasami dodaje się, że jest to przy tym może Polański naszych marzeń, a całość okazuje się do bólu przewidywalna, żeby nie powiedzieć nudna. Co poniektórzy pocieszają się wtedy, że Polański, piszący scenariusz do „Rzezi” w swoim słynnym areszcie domowym w Szwajcarii, jednak dał łupnia dumie z american way of life. Inni – i ci są najciekawsi, jak u nas Tadeusz Sobolewski z GW – rozpatrują „Rzeź” jako kolejny, akurat wyjątkowo formalnie oszczędny, odcinek serialu Made by Roman.

A jeśli jest zupełnie inaczej? A jeśli happy end to tylko diabelskie imprimatur, zaledwie podpis Polańskiego, podczas gdy reszta stanowi najbardziej wstrząsające w jego karierze dzieło? Spróbujmy spojrzeć na „Rzeź” jako na najdojrzalszy film Polańskiego – jego swoisty traktat o naturze ludzkiej.

Polański dojrzewa

Na pierwszy rzut oka „Rzeź” to przede wszystkim najmniej „filmowy” obraz Polańskiego, ale jednocześnie jest to dzieło najbardziej przemyślane. W czasie kręcenia „Tess” miał on proroczo stwierdzić, że nadchodzi kres filmów dla dorosłych. A jednak, po wstępnej przymiarce i zmierzeniu się w „Pianiście” z wojną, w tym swoistym dla siebie czasie ścigania go przez wielką cywilizację, zdecydował się na nakręcenie kolejnego filmu naprawdę dojrzałego.

Dzieło to łączy w sobie zatem wszystko, co w nim dojrzewało: grę aktorską, film, teatr, szukanie filozofii twórczości i filozofii życia (choć oczywiście pamiętamy o jego zawadiackim i skądinąd generalnie słusznym stwierdzeniu, że film to tylko ten płaski prostokąt, na którym przewijają się obrazki). Sztuka Rezy ma wyjątkowo modelową i systemową konstrukcję, wymarzoną z punktu widzenia klasycznego teatru. Każda z czterech postaci to pewien ważny typ współczesnych ról społecznych, co samo składa się na reprezentacyjną całość. Z kolei postacie te tworzą dwa, typowo odmienne małżeństwa. Rzecz dzieje się w Nowym Jorku, obecnym pępku świata, który stał się takim po Atenach, Jerozolimie, Rzymie, Wiedniu, Paryżu i Londynie. Z tak precyzyjnej konstrukcji Polański wzorcowo wycina kawałek swojego tortu (do czego, jak wiadomo, potrzebny jest „nóź” maczany „w wodzie” – tamta precyzja z lat 60. tu jest jeszcze dokładniejsza). Wszystko tu okazuje się ważne.

Szczególnie istotny jest punkt startu. Dziecięce gry wojenne z pierwszych scen filmu okazują się preludium do wojennych gier dorosłych. Nie tylko dlatego, że dzieci biorą z nich tak zwany przykład – głównie dlatego, że już dziećmi rządzi bóg mordu. Dzieci są tu jednym z elementów wpychania człowieka na poziom przedkulturowy. Na nic się zdają jakiekolwiek normy, jeśli w grę wchodzą ambicje, odruchy, skojarzenia związane z czysto naturalnym podziałem świata na moje dziecko – obce dziecko, moja rodzina – obca rodzina. I nie chodzi tu o żadne górnolotne uczucia rodzinne, ale o samą krew (nazywaną też narodem czy religią). Opowieść Polańskiego dotyczy czegoś znacznie większego niż zawiłości rodzinnych relacji.

Rzeź jako sposób na ludzkie istnienie

Według większości dotychczasowych recenzji „Rzezi” jej przesłanie da się sprowadzić do stwierdzenia: OK, większość ludzi jest właśnie taka, jak na filmie, tylko udają zainteresowanie głodem w Afryce, malarstwem, żonami czy obowiązkami rodzinnymi. Skoro u „nich” to jest powierzchowne, to tylko dowód na to, że u „nas” jest głębokie. Dobro i zło w rzeczywistości jednak istnieją, nawet jeśli powierzchnia dobra jest bardzo cienka i krucha. Podobnie odczytywano wiele poprzednich filmów Polańskiego.

Ale z tym może być inaczej. Została w nim bowiem zawarta teza, że i jako ludzkość, i indywidualnie istniejemy jako zło, czyli nic – ani pokojowa polityka, ani religia, ani tradycja – nie są wobec niego nadrzędne. Co więcej, te różne normy zachowania to nasze mniej lub bardziej świadome parawany, za którymi nagie zło się ukrywa, i nawet jeśli wygląda ono na pierwszy rzut oka niewinnie, nie zmienia to jego sensu. Parawany te, dzięki naszej inteligencji, stają się coraz bardziej wyrafinowane, ale też i coraz bardziej wyrafinowane jest zło. Oto człowiek, oto nasza ludzka kondycja wedle Polańskiego. Możemy pozazdrościć zwierzętom, które – choć nie stuprocentowo – jeśli zabijają, to po to, żeby zjeść. Człowiek może odnosić skromne zwycięstwa nad samym sobą tylko wtedy, kiedy zmieni tor myślenia.
To nie w jakichkolwiek postulatach dobra zawiera się zatem dla człowieka według Polańskiego szansa, ale w spojrzeniu w lustro i ujrzeniu rzezi jako sposobu na ludzkie istnienie. Spójrzmy tym chłodnym okiem reżysera, po raz pierwszy tak bardzo obnażonego i obnażającego, na historię ludzkości. Od pierwszych kroków, jeszcze jako tako trzymających się w stylistyce zwierzęcej, historia naszego umysłu to historia udoskonalania rzezi. Z tego punktu widzenia wiek XX to najgorszy wiek w tejże historii z punktu widzenia losu zgotowanego ludziom przez ludzi, a ostatni rok może się pochwalić kolejnym rekordem w wydawaniu pieniędzy na rzeź – to już grubo ponad 2100 mld dolarów – itd.

Przesłanie takie tłumaczyć może specyfikę wybranych przez reżysera środków. Postaci „Rzezi” od pierwszych sekund ich obecności na ekranie ukazują ów bezmiar zła, które nimi bezlitośnie dyryguje. Szczególnie wielki ukłon należy się aktorkom, które i na plakacie filmowym, ale i na planie zdecydowały się być brzydkie (zapewne w pełni zgodnie z zamysłem Polańskiego, zasadnie słynącego ze swoich zdolności do prowadzenia aktorów). Za ograniczenie do naturalistycznej narracji, pozbawionej oryginalnych filmowych smaczków bywa przedmiotem krytyki większości recenzentów, ale może właśnie dzięki temu można w całe zagadnienie dosłownie wejść. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w wypadku filmu Agnieszki Holland „W ciemności” – to dowód dość podobnych formalnych poszukiwań. I jej co poniektórzy czynią zarzuty, że nie ma tam bohaterów czarno-białych. Być może takie jest właśnie przesłanie i ciekawe zarazem zgranie Holland i Polańskiego w tym tak ważnym dla Zachodu etapie reinterpretacji stworzonej przez siebie cywilizacji. Może dopiero pełne wejście w ludzką ciemność może dać szansę na wychodzenie ku światłości?

Film:

„Rzeź” (Carnage)
reż. Roman Polański,
Francja, Hiszpania, Niemcy, Polska 2011

* Tomasz Kozłowski, doktor nauk prawnych.

„Kultura Liberalna” nr 160 (5/2012) z 31 stycznia 2012 r.