Krzysztof Świrek
Gra w „Rzeź” – o filmie Romana Polańskiego (II)
O „Rzezi” pisano do tej pory w zasadzie na dwa sposoby: jedną interpretację można określić jako antymieszczańską, drugą jako niby-antropologiczną. W pierwszej odczytuje się z komedii Romana Polańskiego przede wszystkim portret hipokryzji wielkomiejskiej klasy średniej, wedle drugiej natomiast, wykazującej inklinację do dużych słów, film ukazuje opadanie maski cywilizacyjnej i ujawnianie się mrocznych atawizmów.
Pierwszy sposób odczytywania w rzeczywistości zatrzymuje się przed postawieniem jakiejkolwiek tezy, zadowalając się ogólnym zamarkowaniem z góry znanego tematu. Hipokryzja mieszczan to przecież temat-rzeka europejskiej (i nie tylko) kultury od ponad stu lat – gdyby w filmie Polańskiego jedynie o to chodziło, niepotrzebna byłaby jakakolwiek interpretacja. Drugie odczytanie idzie z kolei za daleko, pośpiesznie dobierając się do „człowieka takiego, jakim jest”.
Tymczasem bohaterowie „Rzezi” nie zrzucają żadnych „cywilizacyjnych masek” i nie wychodzą poza społeczny kostium, w którym ich poznajemy (chyba że rozumieć ów kostium w sposób naiwnie wąski, jako sztywne ramy konwenansów). Wspominanie o wojennych traumach reżysera, pojawiające się w tej czy owej recenzji, także zdaje się zupełnie niepotrzebne. Obie interpretacje, mówiąc w skrócie, wykluczają to, od czego zależy cała siła oddziaływania tego filmu: jego społeczną treść. To znacznie więcej niż ogólniki sprowadzające całość do opozycji między fałszywym konwenansem a mroczną autentycznością. Jeśli zapomni się na chwilę o tych kategoriach, można wyciągnąć z „Rzezi” tezy znacznie bardziej konkretne i zapewne bardziej widzów obchodzące. Dopiero w detalicznym opisie relacji między bohaterami odsłania się wartość filmu Polańskiego, który na poziomie ogólnej anegdoty łatwo może wydać się banalny.
Zawiązanie gry
Rozpoczynająca film scena w parku ukazuje sprzeczkę dwóch chłopców, podczas której jeden bije drugiego po twarzy trzymanym w ręce kijem. Następna rozgrywa się już wewnątrz nowojorskiego mieszkania, w którym spotkali się rodzice obu chłopców: matka poszkodowanego spisuje oświadczenie o przebiegu zdarzenia, rzecz ma być załatwiona polubownie. Pary zgadzają się na wspólny tekst, jednak coś ciągle nie pozwala im się rozstać (czasem zbytek dobrych chęci, czasem przypadek, jak wścibskie spojrzenie sąsiada i niechęć do prowadzenia rozmowy na korytarzu). Wciąż od nowa rozpoczyna się zatem dyskusja na temat winy, poczucia odpowiedzialności, wychowania i społecznych norm.
Przez pierwsze pół godziny seansu rzeczywiście najciekawsze w „Rzezi” wydaje się napięcie między tym, co powiedzieć należy, i tym, co powiedzieć by się chciało. Sztuką dla postaci jest znalezienie korespondencji między tymi dwiema stronami, sztuką dla aktora – pokazanie bólu, w jakim rodzi się komunikacyjny kompromis. Jednak po pewnym czasie wszystko już wiemy: postaci odsłaniają się, otrzymujemy matrycę zajmowanych przez nie pozycji. Celem filmu przestaje być demaskowanie, karty są bowiem wyłożone na stole, staje się nim raczej śledzenie rozwoju zdarzeń i wyniku rozgrywki. Nie chodzi tu już więc o agresywne instynkty, ale o konsekwencje wyciągane w ramach nakreślonej między bohaterami sieci relacji: można by ją naszkicować jako pary opozycji opisane na dwu wymiarach, ideologicznym i społecznym. Dokąd doprowadzi nas rozgrywka tak rozmieszczonych graczy?
Matryca konfliktu
Zacznijmy od sporu na wymiarze ideologii: na tym planie zobaczymy starcie cynizmu i moralnego szantażu. Pierwszą pozycję zajmuje Alan (Christoph Waltz), czyli ojciec sprawcy, prawnik zajmujący się ochroną interesów dużej farmaceutycznej korporacji. Jest świadom swojego statusu i władzy, korzysta z nich jawnie i bez cienia poczucia winy czy zobowiązania wobec innych. Kieruje się filozofią zdroworozsądkową i „realistyczną”, postrzegając świat społeczny jako starcie sił, w którym zwycięzca bierze wszystko i zawsze ma rację. Dokłada do tego wygodne, konserwatywne przekonanie, że ludzie się nie zmieniają: próby wychowawczego oddziaływania na własnego syna nie mają więc sensu.
Po drugiej stronie spektrum znajduje się matka poszkodowanego chłopca, Penelope (Jodie Foster). Dorabia w artystyczno-naukowej księgarni, pracując nad drugą książką o Afryce – jest więc świadomą „obywatelką globu”. Jak skwapliwie podkreśla, przekonania stoją u niej wyżej niż korzyści czy interesy – ma więc dystans do społecznego statusu, choć nie traci okazji, by zaznaczyć, jak częsty kontakt z kulturą ma dzięki niej rodzina. Wierzy w cywilizacyjne standardy i w „zmianę na lepsze”, życzy sobie więcej szczerości w kontaktach międzyludzkich, ale szczerości dla niej bezpiecznej, to znaczy takiej, którą sama będzie w stanie zrozumieć i zaakceptować.
Na planie społecznym mamy z kolei drugą opozycję: Michaela, męża Penelope (w tej roli John C. Reily), i żonę Alana – Nancy (Kate Winslet). On sprzedaje artykuły żelazne do wystroju domu, podkreślając z dumą, że może się utrzymać wyłącznie dzięki ciężkiej pracy. Nancy jest brokerką; najlepiej opisuje ją wyczucie dystansu i elegancja osoby dobrze sytuowanej.
Dodajmy do tego trzeci poziom, opozycji genderowej pomiędzy żonami i mężami. To kobiety okazują się najbardziej angażować w spór, choćby o metody wychowawcze czy ocenę zdarzenia, o co w końcu w spotkaniu rodziców chodziło. Mężczyźni w całej sprawie biorą udział niejako z przymusu, obojętni na wszystko, co nie dotyczy ich bezpośrednio. Ten poziom wydaje się równie ważny jak dwa pozostałe, nie zmieniając jednak nic w charakterystykach przedstawianych w „Rzezi” typów.
Maska i / albo twarz
Po nakreśleniu tej matrycy, wyraźniejsze się stanie, co dokładnie autorzy scenariusza (Roman Polański i Yasmina Reza, autorka dramaturgicznego pierwowzoru) próbują powiedzieć o każdej z przedstawionych postaci. W wypadku cynika pewność siebie ulotni się, gdy pojawi się jakikolwiek wyłom w społecznej zbroi zajętego człowieka interesu . Pozycja Penelope, pozornie bezinteresowna, okaże się w rzeczywistości zorganizowana wokół moralnej presji i ciągłego nacisku na uznanie ze strony otoczenia. Co więcej, jej bezinteresowność jest jedynie przykrywką dla resentymentu i poczucia niższości, ujawniających się w relacjach z mężem. Ten ostatni z kolei – pozornie „zdrowy”, daleki od póz i ostentacji, hołdujący prostym zasadom mieszkaniec Main Street, serca Ameryki – okaże się w toku przedstawianej w „Rzezi” rozgrywki hołdować zbiorowi frazesów, służących jedynie przytakiwaniu w danej chwili rozmowy. Przyparty do muru odkrywa jedyną gruntowanie poznaną przez siebie postawę: pełną niechęć do wszystkich, którzy choć trochę różnią się od niego. Nie trzeba chyba dodawać, że elegancja brokerki okaże się równie pusta, jak jego „szczerość”: jest postawą „aż” i „zaledwie” estetyczną, a więc formą, która przyjmie wszystko i nie powinna być mylona z jakąkolwiek postacią wartości czy zalety.
Powyższy opis sportretowanych w „Rzezi” typów wbrew pozorom nie jest tylko uszczegółowieniem, ale stanowi sedno najnowszej opowieści Polańskiego. Przy tym: nie mówimy tu o konwenansach ani o cechach psychologicznych czy pseudoantropologicznych rozważaniach na temat agresywnych instynktów. Nie mówimy nawet o fasadach nałożonych na autentyczne uczucia. Fasada i uczucia okazują się bowiem ściśle ze sobą związane. Cynizm bohaterów Polańskiego jest warunkowany przez ich prawdziwą bezradność i niechęć do działania, na które został nałożony; nie ma moralnej wyższości bez skierowanej przeciwko sobie nienawiści; nie ma postawy „równego gościa” bez prawdziwą nienawiści do ludzi wokoło, wreszcie żaden elegancki dystans nie powstaje bez pewnej dozy estetyzowanego egoizmu. Nie chodzi tu o banalne stwierdzenie, że maska w końcu zrośnie się z twarzą, na którą została założona, bo pytanie o to, co było pierwsze – maska czy twarz – jest źle postawione. W „Rzezi” odnajdziemy nie tyle obraz skaz osobowościowych, ale społecznych figur, które rozpoznajemy w ludziach wokół nas: są to figury konkretne i związane z czasem, w którym żyjemy.
Reżyser umywa ręce
Konflikt bohaterów „Rzezi” można odczytać jako komentarz do dwóch istotnych konfliktów, zajmujących scenę publiczną nie tylko po drugiej stronie Atlantyku: Main Street (drobny przedsiębiorca, uczciwy i ciężko pracujący) kontra Wall Street (władza brokerów i prawników, ustalających reguły gry, dzięki którym tylko silni korzystają) oraz cynizm („realizm” postaci granej przez Chrostopha Waltza) kontra zaangażowanie (empatyczny liberał w postaci Penelope, celebrujący moralną wyższość, ale ostatecznie bezradny). Dopiero gdy zdefiniujemy te pola konfliktu, zobaczymy, jak wyraźnie „Rzeź” w rzeczywistości wykpiwa konflikty sceny publicznej, pokazując je jako spory rytualne, w których strony są ze sobą powiązane, a cynizm jednych potrzebuje naiwności drugich. „Czarne charaktery” (brokera i prawnika) okazują się tu niezbędne, by mógł zabłysnąć ideał amerykańskiego common man.
Co charakterystyczne, sami twórcy patrzą na portretowane konflikty niejako z góry, z pozycji dystansu, który skutecznie chroni przed opowiedzeniem się po jednej ze stron. Można by twierdzić, że „Rzeź” trafnie opisuje wrażenie, które obserwatorzy sceny publicznej mają już od dawna: że dominujące na niej konflikty są rodzajem odtwarzanego w nieskończoność teatru, z którym wszyscy się już oswoili. Odnajdziemy taką perspektywę choćby u Slavoja Žižka, który bliźniacze ideologie odnajduje zarówno w łatwym cynizmie rozmaitych Alanów, jak i w faktycznej bezradności liberalnej empatii (bodaj ulubionym obiektem jego żartów jest kilka centów na szczytne cele wliczone w cenę kubka kawy w Starbucksie).
Z drugiej jednak strony samo stwierdzenie, że wszystkie przedstawione w „Rzezi” stanowiska ideologiczne są fałszywe, to za mało. Dla Žižka opis ideologicznego klinczu jest jedynie punktem wyjścia; w „Rzezi” okazuje się jednak punktem dojścia. Czy właśnie pozycja niezaangażowanego obserwatora, jaką zajmuje Polański, rozdzielając ironię po równo we wszystkich portretach uczestników sporu, nie jest wyrazem największej bezradności i cynizmu? Wydaje się, że pozycja zajmowana przez twórców „Rzezi” jest zwyczajnie zbyt wygodna, obliczona na to, by autor rozprawił się z całym światem, a potem tryumfalnie zaprezentował czyste ręce. Jeśli coś ostatecznie uwierało mnie w „Rzezi” to właśnie ta postawa kogoś, kto żadnego istniejącego sporu nie chce traktować poważnie, ale też sam nie proponuje w jego miejsce nic innego.
Film:
„Rzeź” (Carnage)
reż. Roman Polański,
Francja, Hiszpania, Niemcy, Polska 2011
* Krzysztof Świrek, doktorant w Instytucie Socjologii UW, krytyk filmowy. Publikuje w „Kinie” (od 2007 roku), „dwutygodniku” i portalach internetowych. Laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka (2009). Od zeszłego roku prowadzi aprile, blog z tekstami krytycznymi.
„Kultura Liberalna” nr 160 (5/2012) z 31 stycznia 2012 r.