Szanowni Państwo,

pięć tysięcy złotych grzywny – na taką karę sąd rejonowy w Warszawie skazał w styczniu Dorotę Rabczewską za obrazę uczuć religijnych. Przedmiotem rozprawy była wypowiedź piosenkarki w wywiadzie z 2009 roku udzielonym „Dziennikowi. Gazecie Prawnej”. Rabczewska powiedziała, że „bardziej wierzy w dinozaury niż w Biblię”, bo – jej zdaniem – „ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła”. Czy należało w ogóle traktować te słowa na serio? Sąd uznał, że tak.

Historia ta dostarcza – obok przypadków wcześniejszych, jak sprawa Nergala, muzyka deathmetalowego, który podczas koncertu podarł Biblię, i jak sprawa Doroty Nieznalskiej, która w przygotowanej przez siebie instalacji na temat współczesnego kultu dla ćwiczeń fizycznych umieściła na krzyżu męskie genitalia – kolejnego przykładu hard case w rozmowach na temat związków między religią, prawem oraz zasadami państwa liberalnej demokracji. Prawo gwarantuje nam z jednej strony wolność słowa, zakłada jednak – z drugiej strony – że karalne jest obrażanie uczuć religijnych. Te dwie normy muszą pozostawać ze sobą w nieustannej kolizji.

Jak należy oceniać sprawę Doroty Rabczewskiej i decyzję sądu? Czy w demokracji w ogóle wypada ograniczać wolność słowa względami związanymi z uczuciami religijnymi? Na te pytania odpowiadają dziś nasi autorzy.

„Nie mogłem uwierzyć, że prokurator potraktował słowa Dody poważnie” – przyznaje Adam Bodnar. Jeśli wyrok sądu w sprawie Rabczewskiej jest słuszny, to znaczy, że uczucia religijne chrześcijan obraża większość z nas – argumentuje Łukasz Pawłowski, zaś Ireneusz C. Kamiński przyznaje, że chociaż skazanie Dody lokuje się w granicach polskiego i strasburskiego standardu prawnego, prawu czasami lepiej służyć może zignorowanie pewnych wypowiedzi. Dominika Kozłowska wymienia dodatkowe pytania. „Jaką miarą mierzyć uczucia religijne? Czy za wzór brać reakcje przeciętnego członka danej grupy wyznaniowej? A może tego najbardziej wrażliwego lub radykalnego? A może najlepiej wykształconego?”. Z kolei Katarzyna Hołda w szczególnie zdecydowany sposób twierdzi, że w Polsce mamy do czynienia ze stosowaną wobec artystów zorganizowaną cenzurą.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja


1. BODNAR: Doda a elity
2. PAWŁOWSKI: Uczucia chrześcijan obraża większość z nas
3. KOZŁOWSKA: Prawo do krytyki miarą praw człowieka
4. HOŁDA: „Słabi artyści”, czy po prostu cenzura?
5. KAMIŃSKI: Doda: słuszny wyrok czy zwykła nadgorliwość?


Adam Bodnar

Doda a elity

Kiedy przeczytałem o oskarżeniu Doroty „Dody” Rabczewskiej z art. 196 kodeksu karnego z powodu udzielonego przez nią wywiadu, nie mogłem uwierzyć, że prokurator potraktował jej słowa poważnie. Wywiad nie należał do najmądrzejszych, być może był jakąś nieudolną próbą prowokacji czy zwrócenia na siebie uwagi szerokiej publiczności i lokował się w kalendarzu Dody gdzieś między kolejnym koncertem a wspomnieniami ze związku z Radkiem Majdanem. W każdym bądź razie działania prokuratury mocno mnie zdziwiły.

Skoro już jednak sprawa się toczyła w sądzie, to z obowiązku zawodowego (ale też i dla przyjemności) czytałem krótkie reportaże sądowe autorstwa redaktora Bogdana Wróblewskiego, publikowane w „Gazecie Wyborczej”. Słynie on z ciętego języka i inteligentnego spojrzenia na rzeczywistość, więc możliwe było poznanie z pewnego dystansu przebiegu tej sprawy: o tym, jak sąd analizował, czy naprawdę autorzy Biblii mogli być napruci winem i czy palili zioła, a także jak Doda próbowała pojednać się z oskarżycielami posiłkowymi w procesie – w tym ze znanym tropicielem sekt Ryszardem Nowakiem. Czytając te teksty, miałem wrażenie obcowania z farsą, która wkrótce skończy się uniewinnieniem.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się o wyroku skazującym Dodę na karę 5 tysięcy złotych grzywny. O wyroku powiedział mi dziennikarz polskiego oddziału BBC. Jeżeli BBC interesuje się polskimi sprawami sądowymi, to znaczy, że zdarzyło się coś niecodziennego. Dziennikarz ów nie mógł ukryć swojego zdziwienia i dawał do zrozumienia, że taki wyrok nie mógłby zapaść przed sądami brytyjskimi. Siłą rzeczy mój komentarz był także krytyczny.

Co ciekawe, następnego dnia komentatorzy naszego życia publicznego nie rzucili się do krytykowania wyroku w sprawie Dody. Pojawiło się raptem kilka artykułów, a komentarze były nad wyraz oszczędne. Z kolei w rozmowach ze znajomymi z „branży” praw człowieka pojawiały się zarówno głosy krytykujące wyrok, jak i bardziej wstrzemięźliwe – starające się doszukać racji w skazaniu jej za obrazę uczuć religijnych.

Zastanowiło mnie, skąd bierze się takie podejście. Dlaczego Doda nie jest traktowana w ten sam sposób, co inne osoby skazane na podstawie art. 196 kodeksu karnego. Jak osoby, które stały się wręcz modelowymi przykładami walki o wolność słowa (jak np. Dorota Nieznalska). Czy nie bierze się to czasami stąd, że trudno jest bronić wypowiedzi niemądrych, które nie stanowią o głębi umysłu osoby komentującej rzeczywistość? Czy nie jest to wynikiem tego, że elity nie lubią się zadawać (a co gorsza identyfikować) z przedstawicielami kultury masowej, którzy wykorzystują każdą okazję do prowokacji? Przecież niezależnie od oceny jej osoby została ona skazana za popełnienie przestępstwa. Oczywiście 5 tysięcy złotych to nie jakaś poważna kwota dla Dody. Liczy się jednak samo skazanie, a więc uznanie jej słów za przestępstwo oraz że nie mieściły się one w granicach wolności słowa.

W tym kontekście przypomniała mi się postać Larry’ego Flynta, słynnego amerykańskiego skandalisty, wydawcy „Hustlera”. Jego działalność, a szczególnie wyjątkowo niesmaczne rysunki satyryczne obrażające wszelkie świętości i autorytety, stawała się wielokrotnie podstawą procesów sądowych. Najsłynniejszy proces dotyczył zniesławienia pastora Jerry’ego Falwella i został przedstawiony w filmie Miloša Formana „Skandalista Larry Flynt” (The People vs. Larry Flynt). Sprawa dotarła aż do Sądu Najwyższego, który uznał, że rysunek satyryczny nie powinien być traktowany nadmiernie poważnie i korzysta z ochrony konstytucyjnej. Larry Flynt przekonując sędziów, wypowiedział zdanie, które przeszło do annałów wolności słowa: „Jeżeli Pierwsza Poprawka chronić będzie takiego śmiecia jak ja, to będzie ona chroniła nas wszystkich. Bo ja to ten najgorszy” (If the First Amendment will protect a scumbag like me, then it will protect all of you. Because I’m the worst).

Możemy nie lubić Dody, możemy zżymać się z powodu jej scenicznych strojów i środków ekspresji; możemy nie lubić jej wynurzeń na temat seksu, możemy uważać jej zachowania za tanią prowokację; możemy uważać, że nie powinna nam zajmować czasu swoimi przemyśleniami na temat Biblii i dinozaurów. Ale to nie oznacza, że w świetle prawa udzielony przez nią wywiad ma być traktowany jak obraza uczuć religijnych, a sąd ma się w jej słowach doszukiwać jakiejś racjonalności. Wolność słowa odnosi się nie tylko do wypowiedzi osób należących do elit, uprawiających sztukę, naukę czy dziennikarstwo. Wolność słowa nie dotyczy tylko wypowiedzi poważnych i przemyślanych. Dotyczy także satyry, głupiego komentarza czy nawet obscenicznych rysunków drukowanych w pismach dla dorosłych.

Jeżeli Doda postanowiła podzielić się ze społeczeństwem swoimi teologicznymi wnioskami, a media chciały to drukować, dajmy im szansę. A następnie albo tego nie czytajmy, albo wzruszmy ramionami. Bo wolność słowa oznaczać może także obojętność państwa i społeczeństwa na niektóre wypowiedzi. Jeśli na scenę wkraczają jednak prokuratura i sąd, wtedy należy się niepokoić. Jeżeli sąd skazuje, to należy bronić także Dody, choć może być ona całkowicie „nie z naszej bajki”. Od jej wolności zależy bowiem nasza wolność – tak jak mówił Larry Flynt.

* Adam Bodnar, wiceprezes zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz adiunkt w Zakładzie Praw Człowieka WPiA UW.

Do góry

***

Łukasz Pawłowski

Uczucia chrześcijan obraża większość z nas

Wyroku, jaki warszawski sąd wydał w procesie Doroty Rabczewskiej, nie sposób uzasadnić w jakikolwiek przekonujący sposób. Publiczny charakter wypowiedzi, jak również popularność piosenkarki i jej rzekomy (a być może i autentyczny) autorytet wśród wielu odbiorców, nie mają w tym wypadku żadnego znaczenia. Czy bowiem publiczne zakwestionowanie nieomylności Biblii oraz podważanie autorytetu chrześcijańskich świętych można uznać za obrazę chrześcijaństwa? Jeśli tak, na wyrok skazujący doprawdy zasługują miliony Polaków.

Zdanie wypowiedziane przez Rabczewską, że „bardziej wierzy w dinozaury niż w Biblię” – co prawda prostacko sformułowane – to wyłącznie wyrażenie przekonania o prawdziwości teorii ewolucji. Jeśli to ona miałaby być podstawą orzeczenia, wówczas wyroki skazujące należałoby wydać na wszystkich innych polskich obywateli, którzy także zgadzają się z Darwinem, a swoją opinię kiedykolwiek wyrazili publicznie. W pierwszym rzędzie grzywnę zapłacić powinni wykładowcy i nauczyciele biologii oraz autorzy wszystkich pism naukowych i popularnonaukowych, którzy na forum publicznym podają dowody na prawdziwość ewolucjonizmu, kwestionując tym samym autorytet Pisma Świętego.

Wyrażanie opinii odmiennych od wyznawanych przez przedstawicieli danych religii nie może być uznawane za obrazę uczuć religijnych tych osób. Gdyby tak było, musielibyśmy uznać, że uczucia chrześcijan obrażają wyznawcy wszystkich innych religii świata, jawnie przecież twierdzący, że Biblia, a przynajmniej wiele jej fragmentów, mija się z prawdą. To oczywiście absurd, ale takie wnioski wypływają z uzasadnienia wyroku sądu, w którym stwierdza się, że choć nikt nie może zmusić nikogo do wiary w przekaz religijny, to jednak wypowiedzi takie jak ta piosenkarki są „pośrednią obrazą” Biblii „w znaczeniu niematerialnym”, która – jak dodała sędzia – „cieszy się kultem także w judaizmie”. To nieistotne, w jak wielu kręgach kulturowych Biblia objęta jest kultem. Choćby skazana piosenkarka była jedyną na świecie osobą podważającą prawdziwość Pisma, powinna mieć do tego prawo.

Podobne argumenty można wysunąć w odniesieniu do drugiej części wypowiedzi, dotyczącej biblijnych autorów „naprutych winem i palących jakieś zioła”. W uzasadnieniu wyroku sędzia uznała, że „autorzy Biblii cieszyli się autorytetem świętych Kościoła”, a sugerowanie, że „pisali Biblię w upojeniu narkotykowym i alkoholowym obraża chrześcijan”. Raz jeszcze powstaje pytanie, jak taki wyrok pogodzić chociażby z wolnością twórczości literackiej lub ustaleniami naukowymi. Czy każdą powieść lub książkę historyczną, w której kwestionuje się prawdomówność chrześcijańskich świętych lub dowodzi na przykład łamania przez nich nakazów życia chrześcijańskiego, należy uznać za ubliżanie chrześcijanom? Czy świętość nadana przez Kościół katolicki pewnym osobom jest równoznaczna z zakazem ich krytyki? Jeśli jednozdaniowe podważenie tezy o prawdomówności i alkoholowej wstrzemięźliwości biblijnych autorów obraża rzekomo „miliony chrześcijan”, jak w takim wypadku powinniśmy postąpić wobec autorów, którzy czynią to na setkach stron i w dziesiątkach wypowiedzi? Co zrobić z taki książkami, jak „Kod da Vinci” Dana Browna? A jeśli Brown i jemu podobni nie stanowią problemu ze względu na fikcyjny charakter ich opowieści, co zrobić z tysiącami książek historycznych, których autorzy wywlekają na wierzch mniejsze i większe słabostki najważniejszych postaci chrześcijańskiej tradycji, podpierając się przy tym historycznymi faktami? Czy oni także ranią uczucia chrześcijan?

Wypowiedź Rabczewskiej, jak zresztą wiele padających z jej ust, była prymitywna pod względem językowym i, nie wątpię, miała na celu wywołanie kontrowersji. Prostactwo języka nie jest jednak wystarczającym powodem do wydania wyroku skazującego, dlatego – mimo, mówiąc delikatnie, „niejakiej ambiwalencji” w stosunku do twórczości tej piosenkarki – mam nadzieję, że wyrok sądu apelacyjnego będzie dla niej korzystny.

* Łukasz Pawłowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do góry

***

Dominika Kozłowska

Prawo do krytyki miarą praw człowieka

Jaką miarą mierzyć uczucia religijne? Czy za wzór brać reakcje przeciętnego członka danej grupy wyznaniowej? A może tego najbardziej wrażliwego lub radykalnego? A może najlepiej wykształconego?

Artykuł 196 kodeksu karnego dotyczący obrazy uczuć religijnych – podobnie jak poprzedzające go artykuły 195 (mówiący o złośliwym przeszkadzaniu aktom religijnym) oraz 194 (dotyczący dyskryminacji wyznaniowej) – wchodzi w skład rozdziału XXIV KK, określającego przestępstwa przeciwko wolności sumienia i wyznania. Rozdział ten stanowi część szczegółową KK, regulującą również wiele innych sfer życia indywidualnego i społecznego, takich chociażby jak rodzina, nietykalność cielesna czy wolność seksualna i obyczajowa.

Patrząc na przypadki procesów dotyczących obrazy uczuć religijnych szerzej, trzeba mieć na uwadze, że prawo do ochrony tych uczuć wynika wprost z gwarantowanych konstytucyjnie wolności sumienia i wyznania oraz wolności religii, o których mowa w art. 53 Konstytucji RP. Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu z 7 czerwca 1994 roku (sygn. akt K 17/93) potwierdził, że „uczucia religijne, ze względu na ich charakter, podlegają szczególnej ochronie prawa. Bezpośrednio powiązane są bowiem z wolnością sumienia i wyznania, stanowiącą wartość konstytucyjną”.

Jak się mają wspomniane wolności do wolności słowa – jednego z podstawowych ludzkich praw gwarantowanych nie tylko przez Konstytucję RP, ale i przez wszystkie najważniejsze dokumenty międzynarodowe, takie jak Europejska Konwencja Praw Człowieka czy Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych? W ubiegłym roku Komitet Praw Człowieka działający przy ONZ orzekł, że wolność słowa i wyznania są „metaprawem każdego człowieka”. Eksperci Komitetu podkreślili, że: „nie wolno odbierać prawa do wolności wypowiedzi osobom, które manifestują brak poszanowania dla jakiejkolwiek religii lub systemu wartości. Wolność słowa to konieczny warunek do realizowania zasad przejrzystości i odpowiedzialności, które są niezbędne dla promowania i ochrony praw człowieka”. Wypowiedź ta nie ma wprawdzie wiążącej mocy prawnej, jest jednak zaleceniem, w jaki sposób ONZ powinna rozpatrywać skargi dotyczące przekraczania lub łamania wolności słowa.

Wolność słowa zazwyczaj rozumiana jest dość szeroko, obejmuje bowiem zarówno wypowiedzi w debacie publicznej, prasowej, jak i te artystyczne. Sądy rozpatrując przypadki obrazy uczuć religijnych, biorą zazwyczaj pod uwagę wynikające z tego różnice. Nie można bowiem przy ocenie tak różnych zdarzeń jak podarcie przez Nergala Biblii podczas koncertu, wypowiedź Dody dla prasy czy publiczne prezentowanie krzyża oklejonego puszkami po piwie podczas manifestacji przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie w 2010 roku stosować jednej miary.

Problem wolności słowa, sumienia i wyznania wpisuje się w znacznie szerszy kontekst pytań o miejsce religii w sferze publicznej, o relacje pomiędzy tym, co publiczne, a tym, co prywatne; o zasady, na jakich powinna się opierać pluralistyczna wspólnota. Objęcie uczuć religijnych odrębną ochroną prawną jest najczęściej uzasadnianie gwarancją pokoju religijnego i społecznego. Ochrona ta ma szczególne znaczenie w społeczeństwach pluralistycznych pod względem wyznaniowych i kulturowym, w których mogłoby dochodzić do otwartych konfliktów pomiędzy wyznawcami różnych religii.

Większość osób pamięta zapewne sprawę publikacji karykatur Mahometa w 2005 roku przez największy duński dziennik „Morgenavisen Jyllands-Posten”. Grzegorz Gauden, ówczesny redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, która przedrukowała dwa spośród jedenastu rysunków, uzasadniał decyzję następująco: „Media europejskie są pluralistyczne. Niektóre z nich prowokują, obrażają, nie przejmują się przekonaniami, wiarą, inne stają zdecydowanie w obronie wartości, religii, Boga. Dzieje się tak, bo dla Europy, dla cywilizacji zachodniej wolność słowa jest wartością fundamentalną. Ci, którzy czują się dotknięci, uważają, że wolność słowa jest nadużywana, mogą dochodzić swoich racji także w sądzie. I jest to jedyna akceptowana w świecie demokracji droga. W tym przypadku obrażeni poczuli się muzułmanie na całym świecie. Nie można tego ignorować, trzeba o tym pamiętać w przyszłości. (…) Wolności wypowiedzi trzeba bronić. Także wtedy, kiedy nie zgadzamy się z ich treścią”. Trzeba jednak liczyć się z tym, że dając sobie prawo do krytykowania innych religii, a także osób niewierzących, przyznajemy to prawo także tym osobom. Dajemy więc tym samym muzułmanom prawo do krytykowania chrześcijaństwa i kultury zachodniej, ateistom – do zwalczania szkodliwych ich zdaniem zabobonów, artystom – do manifestowania swojego krytycznego nastawienia do tradycji, również katolickiej.

Przytoczona powyżej argumentacja odsłania dość istotny, moim zdaniem, aspekt sprawy. Chętnie powołujemy się na wolność słowa jako na metaprawo wobec innych sfer życia społecznego wówczas, gdy chcemy uzasadnić prawo do krytyki innych religii, kultur czy światopoglądów. Zgadzamy się wówczas, że przyznając każdemu swobodę w wyborze wyznawanego światopoglądu czy religii, gwarantujemy także swobodę krytyki światopoglądu cudzego.

Powołując się na prawo do krytyki, polskie i zachodnie media w większości krytykowały „siłowe” i „emocjonalne” reakcje, takie jak palenie flag, nawoływanie do zamachów czy wysuwanie gróźb, do których w reakcji na publikację karykatur Mahometa uciekali się wówczas niektórzy muzułmanie. Potępienie tych zachowań w większości wynikało z obawy, że prowadzą one w prostej linii do otwartego nawoływania do nienawiści na tle religijnym, niszczenia miejsc i przedmiotów kultu.

„Trzeba zastanowić się, kiedy protestować przeciw obrażaniu uczuć religijnych” – powiedział ks. Boniecki przy okazji dyskusji na temat Nergala. Jaką miarą mierzyć uczucia religijne? Czy za wzór brać reakcje przeciętnego członka danej grupy wyznaniowej? A może tego najbardziej wrażliwego lub radykalnego? A może najlepiej wykształconego? W każdej z tych sytuacji, zanim powierzymy rozstrzygnięcie sprawy sądowi, warto wspólnie podyskutować, czy dany czyn rzeczywiście znieważał publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, czy też mieścił się w granicach wolności wypowiedzi.

* Dominika Kozłowska, doktor filozofii, redaktor naczelna miesięcznika „Znak”.

Do góry

***

Katarzyna Hołda

„Słabi artyści”, czy po prostu cenzura?

Obszar zakazany to kwestia umowna. 30 lat temu byłby to Katyń, dziś religia, a w przyszłości cokolwiek innego

Na początek pragnę zadedykować wymiarowi sprawiedliwości i oskarżycielom Doroty Rabczewskiej należący do kanonu dzieł katolickich obraz Caravaggia „Powołanie św. Mateusza”. Tak, oczy państwa nie mylą, Mateusz chwieje się pijany nad stołem.

Ale tak naprawdę nie o to tutaj chodzi. Obszar zakazany to kwestia umowna. 30 lat temu byłby to Katyń, dziś religia, a w przyszłości cokolwiek innego. Chodzi o to, że sąd skazał obywatelkę za poglądy sprzeczne z poglądami silnej formacji światopoglądowej, bo zażądali tego przedstawiciele tejże formacji. Dla mnie, jako obywatelki demokratycznego państwa, kluczowa jest tutaj skandaliczna postawa sędziego. Trudno szanować tak tchórzliwych sędziów.

Sam proces Rabczewskiej nie zmienia sytuacji ogólnej. Przypadki cenzurowania artystów przez środowiska prawicowe zdarzają się przecież w Polsce co najmniej od procesu Nieznalskiej (czyli od około 10 lat); myślę, że sprawa Rabczewskiej nic tu nie zmienia – ani na plus, ani na minus. Może to oczywiste, ale i tak warto przypomnieć, że oprócz wytaczania procesów, PiS i środowiska okołopisowskie stosują też na przykład sankcje finansowe. W moim rodzinnym Lublinie ulubioną cenzorską metodą radnych miejskich z PiS jest szantażowanie miejskich instytucji kultury czy Wydziału Kultury UM, że im „obetną budżet”. W zeszłym roku radni z PiS co najmniej kilka razy próbowali tam cenzurować wydarzenia kulturalne (projekcję filmów w Niezależnym Ośrodku Inicjatyw Twórczych Tektura, rysunek Piotra Nazaruka „Miasto Miłości” wystawiony w ramach festiwalu Transeuropa czy też, jak się wyrażano, „nagość i seks w spektaklach” na festiwalu teatralnym Konfrontacje).

Sfera kultury bywa też poddawana brutalniejszej prawicowej „cenzurze”. Na przykład w Lublinie Tomaszowi Pietrasiewiczowi, który zajmuje się historią Żydów, w tym Holokaustu, anonimowi sprawcy wrzucili przez okno do mieszkania cegłę z narysowaną swastyką. W jakiś czas od tego zdarzenia podrzucili mu na parapet mieszkania atrapę bomby. Dariuszowi Libionce, również zajmującemu się Żydami i Holokaustem, anonimowi sprawcy namalowali na samochodzie swastykę. Prokuratura nie zdołała ich znaleźć.

Oczywiście łatwiej znaleźć, postawić przed sądem i przykładnie skazać znaną piosenkarkę za poglądy niż anonimowego faszystę za akty agresji. Na pewno bezpieczniej. Sporo pisała o tym lubelska „Gazeta Wyborcza” [1]. (Jako ciekawostkę dodam, że jakby dla podsumowania całorocznej działalności lubelskich środowisk prawicowo-narodowościowych, na ostatniej sesji Rady Miasta w 2011 roku radni miejscy z inicjatywy PiS, ale jednogłośnie, również głosami PO, przyjęli „Stanowisko w sprawie roli krzyża w dziejach Polski i jego obecności w życiu publicznym”).

Niepokojące są reakcje obywateli na procesy przeciwko obrazie uczuć religijnych czy w ogóle na cenzurę, na ograniczanie wolności słowa. Najczęściej jest to chyba obojętność albo nawet brak świadomości, że coś takiego ma miejsce. Ale także typowe są komentarze: „Ale jaki problem z Dodą? Jest bogata, stać ją na adwokata, poradzi sobie”. „Ale o co chodzi z tą artystką? Specjalnie prowokuje, żeby zaistnieć, żadna krzywda się jej nie dzieje”. „Facet ma samą korzyść, ten proces tylko mu pomaga zdobyć rozgłos za darmo”. Generalnie – „nie ma problemu, bo procesy są w interesie artystów”.

Niestety, jeśli chodzi o środowiska artystyczne, prawicowa cenzura jest skuteczna. Środowisko od procesu Nieznalskiej nie tylko zaczęło łatwo poddawać się cenzurze z zewnątrz, ale też niektórzy sami stali się całkiem sprawnymi cenzorami – vide cenzurowanie sztuki przez kuratorów, autocenzura itp. Mam wrażenie, że wewnętrznymi cenzorami art worldu zostają nie tyle sami artyści, ile etatowi pracownicy samorządowych czy państwowych instytucji (galerii, muzeów) – kuratorzy, dyrektorzy i tak dalej, czyli ci, którzy tak naprawdę decydują o tym, co się wystawia. Z tego samego względu, dla którego sąd skazał Rabczewską na grzywnę. Tak jest bezpieczniej.

Oczywiście są odważni ludzie sztuki, jak na przykład Paweł Leszkowicz i Piotr Piotrowski, którzy zorganizowali wystawę Ars Homoerotica w 2010 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie. Dla przypomnienia: Leszkowicz był kuratorem wystawy, a Piotrowski wówczas dyrektorem Muzeum. Zresztą niedługo potem odwołano go z tej funkcji. Ze strony PiS były próby ocenzurowania wystawy, ale obaj się im sprzeciwili. To niestety nie jest norma.

Kiedyś usłyszałam od kuratorki: „Podobają mi się pani prace i chciałabym je pokazać, ale nie zrobię tego, bo u nas w mieście jest cenzura i nasza galeria miałaby nieprzyjemności”. Jednak autorka czy autor niewygodnych prac rzadziej ma okazję usłyszeć aż tak otwarty tekst. Już prędzej asekuracyjne: „Nam się osobiście podoba, ale na najbliższe dwa lata mamy wypełniony grafik, nie mamy ich do czego włączyć, prac za mało/za dużo, formaty za małe/za duże, a w ogóle to chętnie wystawimy pani/pana prace, ale jakieś inne”. Coś podobnego miało miejsce podczas kilkuletniego procesu Nieznalskiej, kiedy to nagle polscy kuratorzy postanowili, że nie będą jej wystawiać, „bo jest po prostu słabą artystką”.

Zresztą, środowisko potrafi dodawać własne punkty do katalogu tematów zakazanych przez narodowców. Na przykład w 2009 roku „Obieg” (magazyn artystyczny wydawany przez CSW w Warszawie) odmówił publikacji tekstu Ewy Majewskiej „Ponowoczesna kontrola w społeczeństwie obrazu. Na marginesie wystawy Jacqueline Livingston” (http://obieg.pl/artmix/14370). Majewska dotykała w tekście między innymi kwestii pokazywania nagości dzieci w sztuce w kontekście dyskusji o pedofilii, kwestii represji, jakim poddawany jest artysta za naruszenie tabu i tak dalej. Temat okazał się zbyt ryzykowny dla pisma. Ostatecznie tekst ukazał się w „Artmixie”, ale Majewską usunięto z redakcji „Obiegu”. Cała sprawa była relacjonowana na portalu Indeksu 73.

Żeby było jasne – ja absolutnie nie usprawiedliwiam cenzorów ani tym bardziej skandalicznych, tchórzliwych sędziów. W sztuce jest więcej wolności niż gdzie indziej (lub tak się przynajmniej wydaje), więc – jak uczy historia sztuki choćby XX wieku – siły polityczne o zapędach totalitarnych zawsze będą zaczynać od niej. Ale środowiska artystyczne są ofiarą łatwiejszą, kiedy ulegają.

Przypisy:

[1]
http://wyborcza.pl/1,76842,10649355,Neofaszystowski_atak_w_Lublinie__Kolejny_raz_.html

http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,10656807,Po_ataku_na_Pietrasiewicza__Zuk_mobilizuje_policjantow.html

http://wyborcza.pl/1,76842,10324262,Czas_patriotow.html

http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,9806631,Czy_nie_bedzie_kary_za_cegly_ze_swastykami_.html

http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,9099801,Zaatakowali_cegla_ze_swastyka__To_nie_antysemityzm_.html

http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,35640,8847417,Po_napasci_na_szefa_Teatru_NN__Szok_i_wspolczucie.html

http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,35640,8843899,Dwie_cegly_ze_swastyka_w_okno_Tomasza_Pietrasiewicza.html

* Katarzyna Hołda, artystka, tworzy w dziedzinach sztuk wizualnych i rękodzieła. Jej najważniejsze tematy to religia i archetypy w kontekście feministycznym

Do góry

***

Ireneusz Kamiński

Doda: słuszny wyrok czy zwykła nadgorliwość?

Chociaż skazanie Dody lokuje się w granicach polskiego i strasburskiego standardu prawnego, daleki jestem od entuzjazmu, gdy czytam wyrok

Skazanie Dody wywołało krytyczne komentarze. Podobnie choć krytyka miała wtedy odmienny wektor ideowy nieskazanie Nergala. Porównując te dwie sprawy pytano, dlaczego sądy nie dopatrzyły się urażenia uczuć osób wierzących, gdy muzyk podarł na scenie Pismo Święte, a skazały artystkę, która powiedziała, że ta sama święta księga musiała zapewne powstać pod wpływem pijacko-narkotycznych majaków. Publiczne zniszczenie księgi drogiej licznym wyznawcom zarówno chrześcijaństwa, jak i judaizmu musi być przecież odczuwane jako dużo boleśniejsze niż werbalne enuncjacje Dody.

Uważam jednak, że te dwa wyroki dają się pogodzić zarówno z polskim ustawodawstwem, jak i Europejską Konwencją Praw Człowieka.

Zachowanie Nergala na scenie stanowiło część artystycznej konwencji. Jakkolwiek ocenialibyśmy – w kategoriach estetycznych bądź intelektualnych satanistyczne fascynacje artysty, były one znane i podzielane przez jego fanów. Przychodząc na koncert, który nie został zorganizowany w publicznym, ogólnodostępnym miejscu, gdzie mogły się pojawić przygodne osoby, lecz w zamkniętej przestrzeni, widzowie muzycznego spektaklu godzili się na pewną stylistykę, nawet gdy mogła się ona okazać szokująca dla innych osób. Nie sądzę, by na koncert Nergala wybrał się jakikolwiek bogobojny chrześcijanin. Nie może się on więc czuć urażony działaniami, których nie był świadkiem i które akceptowali uczestnicy koncertu. Wyrażając tę myśl inaczej: aby dało się postawić zarzut obrazy uczuć pewnej kategorii osób, do aktu urażenia musi dojść w przestrzeni wspólnej. Nie można natomiast twierdzić, że zostało się urażonym, gdy obraźliwe dla danej osoby środki ekspresji bądź treści były akceptowane w szczególnym miejscu przez innych ludzi, którzy tym samym zachowaniem urażeni się nie czuli.

Z Dodą było inaczej. Jej wypowiedź padła nie podczas zamkniętego koncertu czy w niszowym piśmie dla zadeklarowanych entuzjastów, lecz w ogólnodostępnej, wysokonakładowej codziennej prasie. W takim przypadku piosenkarka musiała zdawać sobie sprawę, że jej słowa dotrą do „zwykłego” czytelnika. Ocena wypowiedzi nie jest więc relatywizowana do akceptującego określoną konwencję szczególnego kręgu odbiorców, lecz odwołuje się do przeciętnych kryteriów społecznych.

Oczywiście szokująca i prowokująca publiczna wypowiedź może się bronić i podlega ochronie, jeśli posiada ogólne znaczenie, czyli służy demokratycznej i pluralistycznej zbiorowości. W dywagacjach Dody trudno dopatrzyć mi się jednak takiego sensu i wymiaru. Po zdziwieniu, że Biblia nie opowiada niczego o dinozaurach co przy pewnym wysiłku można by jeszcze uznać za naiwną i prostoduszną krytykę następuje przeskok do słów o naprutych winem i ziołami autorach księgi.

Jedyna szansa na wybronienie takiej wypowiedzi polegałaby na uznaniu jej za satyrę bądź karykaturę. Jednakże, chociaż Doda przyzwyczaiła nas, by nie traktować jej wypowiedzi poważnie, trudno przyjąć, że wszystko, co robi i mówi, winniśmy uważać za satyryczne lub karykaturalne zniekształcanie rzeczywistości…

Gdyby Doda została skazana na karę więzienia (w jakiejkolwiek postaci), sankcję tę należałoby uznać za nieproporcjonalną. Grzywna w wysokości pięciu tysięcy złotych nie stanowi jednak ekscesywnej dolegliwości, nawet jeśli do jej wymierzenia dochodzi w procesie karnym i z osobą skazywaną łączy się kwalifikacja przestępcy (skutkująca, po uprawomocnieniu się wyroku, wpisem do rejestru skazanych).

Na koniec muszę przyznać, że chociaż skazanie Dody lokuje się w granicach polskiego i strasburskiego standardu prawnego, daleki jestem od entuzjazmu, gdy czytam wyrok. Uważam, że tak jak dzieje się podczas zwykłego dyskursu, również prawu czasami lepiej służyć może zignorowanie pewnych wypowiedzi.

* Ireneusz C. Kamiński, profesor prawa, pracownik INP PAN.

***

Autor koncepcji tematu tygodnia: Adam Bodnar

Autor ilustracji: Wojciech Tubaja

„Kultura Liberalna” nr 162 (7/2012) z 14 lutego 2012 r.