Paweł Marczewski

Raport z frontu wewnętrznego  

Napisany przez Neclę Kelek „raport z serca Turcji” (taki podtytuł nosi jej „Słodko-gorzka ojczyzna”, wydana niedawno w Polsce przez Czarne) to przede wszystkim doniesienia z „frontu wewnętrznego”. Na tę linię odesłał kobiety Atatürk, świadomy, że „bez kobiet modernizacja jest niemożliwa”. Miały być nie tylko matkami i żonami, jak w czasach osmańskich, ale przede wszystkim „świadomymi swojej narodowości obywatelkami”. Wprawdzie z oporami, ale przyznano im pierwsze prawa (czynne prawo wyborcze w 1930, bierne w 1934). Mimo że zmienił się sposób mówienia o roli kobiet w państwie, a nawet pojawiły się formalne możliwości ich uczestnictwa w życiu politycznym, kobieta miała realizować swoją obywatelską powinność przede wszystkim przez „skuteczne macierzyństwo”. W ten sposób kemalizm zdołał pogodzić usankcjonowaną tradycją podległość kobiet z wymogami nowoczesnego państwa narodowego.

Kobiety na froncie wewnętrznym

Kelek przekonuje czytelników, że tureckie kobiety pozostają do dziś w okopach frontu wewnętrznego. Co więcej, linia frontu przesunęła się jeszcze głębiej w sferę prywatną. Po pierwsze dlatego, że mieszczańska sfera publiczna, do której kobiety mogły starać się przebić dzięki formalnej równości zagwarantowanej im przez turecką konstytucję, została zniszczona przez „męskie konflikty”. „Lewicowcy zaczęli zwalczać społeczeństwo mieszczańskie jako «kapitalistyczne», prawicowcy zapowiedzieli walkę z «komunizmem», Kurdowie postanowili storpedować jedność republiki, irańska rewolucja islamska ajatollaha Chomeiniego wzmocniła tureckich islamistów, a wojsko kolejny raz dokonało zamachu stanu” – wylicza Kelek.

Po drugie, wobec rozczarowania rządami kemalistów do władzy doszła Adalet ve Kalkınma Partisi (AKP – Partia Sprawiedliwości i Rozwoju) deklarująca wierność zasadom islamu. A islam, nawet w wersji uznawanej na Zachodzie za otwartą i sprzyjającą modernizacji, zdaniem Kelek sankcjonuje podległość kobiet. Komentując turecką odsłonę sporu o prawo do noszenia chusty, autorka pisze: „Chusta – wyśmiewana przez oświecone miasta jako chłopska i zacofana, przez islamistów promowana jako świadectwo bojaźni bożej – ma wejść na salony. Zachodni intelektualiści lubią w takich sytuacjach namawiać do opanowania. Z powodu chusty nie upadnie przecież ani turecka, ani europejska demokracja. Nie podzielam tego poglądu. Chusta jest flagowym elementem określonej ideologii, świadczy o tym, że społeczeństwo tureckie jest kolektywistyczne i patriarchalne”.

Front wewnętrzny, który opisuje Kelek, nie jest zatem frontem walki o przeistoczenie tradycyjnego społeczeństwa osmańskiego w nowoczesny naród turecki. To front walki o prawa jednostki. W toczącym się od dłuższego czasu sporze o to, czy prawo do kultywowania swojej tożsamości grupowej powinno mieć, przynajmniej w pewnych sytuacjach, pierwszeństwo przed jednostkową autonomią, Kelek wykrzykuje swój zdecydowany sprzeciw.

Osobisty, słodko-gorzki islam

W 2006 roku grupa niemieckich badaczy zajmujących się migracjami oskarżyła Neclę Kelek o brak naukowej obiektywności i uprzedzenia wobec islamu. Ostra dyskusja, którą sprowokowała petycja podpisana przez 60 naukowców i opublikowana przez tygodnik „Die Zeit”, pozwala dość dobrze uchwycić stanowisko Kelek. Rzuca też światło na jej metodę pisarską.

Szczegółowe zarzuty były następujące: chociaż Kelek w swojej pracy doktorskiej trafnie opisała islam wyznawany przez młodych Turków jako narzędzie identyfikacji społecznej, a nie niekwestionowane posłuszeństwo autorytetowi religii, później zinterpretowała te same wywiady zupełnie inaczej; błędnie uznała przymusowe małżeństwa za dowód na autorytarny, patriarchalny charakter islamu – w rzeczywistości są to desperackie środki podejmowane wobec restrykcyjnego prawa migracyjnego, które przyczynia się do powstawania matrymonialnego czarnego rynku; wreszcie zarzucano Kelek, że miesza osobiste wtręty z wywiadami i danymi statystycznymi.

Pisarka replikowała, że jeśli uznać przymusowe małżeństwo za próbę obejścia opresyjnej polityki migracyjnej Niemiec, która uniemożliwia wielu ludziom cieszenie się tym samym dobrobytem, który jest udziałem ich krewnych, to jak wytłumaczyć fakt, że przymusowe zamążpójście jest udziałem wielu kobiet w Anatolii, których rodziny ani myślą wyjeżdżać za granicę. Jeśli uznalibyśmy, że główną przyczyną wymuszonego ożenku jest „brak przejrzystej polityki migracyjnej”, oznaczałoby to obarczenie Europejczyków odpowiedzialnością za „przymus małżeństwa w islamie”, pisała Kelek. Oskarżyła swoich oponentów o obronę ciepłych posadek finansowanych z grantów i odmowę przyjęcia odpowiedzialności za chybioną niemiecką politykę multikulturalizmu.

Jej tekst z 2006 roku nie zawierał odpowiedzi na oskarżenia o brak obiektywności i mieszanie osobistych doświadczeń z danymi, ale wydana w Niemczech dwa lata później „Słodko-gorzka ojczyzna” może posłużyć za najlepszą replikę. Kelek swobodnie przechodzi od opowieści rodzinnych, opisu pogrzebu ukochanego wuja, relacji ze swobodnych rozmów z gorliwymi wyznawcami islamu i AKP prowadzonych w hali odlotów na lotnisku Atatürka w Stambule, do danych zebranych przez broniącą praw kobiet organizację KAMER, z których wynika, że blisko 40 proc. ankietowanych mężczyzn byłoby gotowych zabić żonę, gdyby splamiła honor rodziny. Autorka miesza perspektywę osobistą i urzędową, wrażenia i wyniki ankiet, historię oficjalną i swoje wspomnienia.

Takie przeskakiwanie między różnymi planami i różnymi sposobami argumentowania może być dyskwalifikujące dla pracy naukowej (chociaż wielu współczesnych antropologów byłoby tu zapewne dużo mniej rygorystycznych niż badacze atakujący Kelek), ale dla reporterki, albo może lepiej – pisarki społecznej, nie ma lepszego sposobu, by dochować wierności swoim doświadczeniom i temperamentowi, a jednocześnie pozostać przekonującą. Mało który specjalista od relacji między islamem a nowoczesnością mógłby pozwolić sobie na taki fragment: „Lotnisko imienia Atatürka w Stambule przeszło całkowicie w ręce muzułmanów. Jak w 2006 roku donosiła gazeta «Hürriyet», nie tylko liczni pielgrzymi, którzy codziennie odlatują stąd do Mekki i Medyny i dla których stworzono sale modlitewne i łaźnie, lecz także personel naziemny Turkish Airlines kieruje się przykazaniami islamu. By zmotywować pracowników technicznych, szef obiecał, że gdy tylko zostaną zakończone prace konserwacyjne przy jedenastu mniejszych maszynach, złoży w ofierze wielbłąda. Kiedy maszyny były gotowe, zwierzę wyprowadzono na płytę lotniska i zaszlachtowano”.

Ojczyzna jako zbiór wrażeń

Przywoływanie własnych wspomnień, czy cytowanie anegdot takich jak wielbłąd zaszlachtowany na płycie lotniska, to jednak nie tylko reporterskie chwyty, które mają uwiarygodnić i uatrakcyjnić opowieść o Turcji. Kelek nie tylko wybiera punkt widzenia jednostki, ale jest na niego w pewnym sensie skazana.

Nie odnajduje się po żadnej stronie sporu między kemalistami a islamistami. Pochodzi z rodziny czerkieskiej. Jej matka „korzystała wprawdzie w Stambule ze swobód, jakie dawała kobietom republika, ale nigdy nie wybaczyła jej ojcom zdrady” – wywabienia zbuntowanych Czerkiesów z górskich kryjówek obietnicą amnestii, a potem rozstrzelania wielu z nich. Kelek została przez matkę nauczona nieufności wobec kemalistów, a później sama się w tej nieufności utwierdziła, widząc, jak instrumentalnie traktowali kobiety i jak flirtowali z islamem. Opresyjnemu obliczu islamu mogła się przyjrzeć w domu, kiedy jej ojciec po emigracji do Niemiec wraz z rodziną uznał, że jego bliscy zdołają zachować kulturową tożsamość w laickim otoczeniu wyłącznie dzięki twardej ręce i posłuszeństwu nakazom Koranu. Jej rodzina opuściła Anatolię, potem Stambuł, wreszcie Kelek sama opuściła rodzinę, nie godząc się na podległość. „Kto odchodzi, na zawsze traci miejsce, które było ojczyzną” – pisze we wstępie do „Słodko-gorzkiej ojczyzny”.

Jedyną ojczyzną, jaką posiada jednostka, jest zbiór wrażeń, osobistych przeżyć, wspomnień o bliskich, zapamiętanych smaków i zapachów. Skoro Kelek nie ma swojego miejsca, pieczołowicie zbiera wrażenia, buduje swoją własną wyobrażoną Turcję. „Tyle w Turcji wszystkiego, co wciąż wydaje mi się tak nieskończenie swojskie” – pisze. Na wieść o bardzo złym stanie zdrowia ukochanego wuja od razu wskakuje w samolot i leci do Stambułu. Przeplata statystyki doświadczeniami kulinarnymi, pieczołowicie wylicza nazwy potraw, studiuje zmiany obyczajów kulinarnych w pałacu sułtana. Można oczywiście postawić Kelek zarzut, że jedyne, co ją w Turcji zachwyca, to potrawy, kilka sentymentalnych wierszy i listy od wuja. Ale w tych osobistych wyliczankach, które sąsiadują z ostrymi uwagami o opresyjnym islamie i przerażającymi danymi o samobójstwach kobiet, jest zarazem coś szalenie smutnego. Można odnieść wrażenie, że zapamiętale broniąca swojej niezależności indywidualistka tęskni jednak za ojczyzną. Choćby słodko-gorzką.

Książka:

Necla Kelek, „Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji”, przeł. Elżbieta Kalinowska, Czarne, Wołowiec 2011.

* Paweł Marczewski, doktor socjologii, pracuje jako adiunkt w Instytucie Socjologii UW. Członek redakcji „Przeglądu Politycznego” i „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 162 (7/2012) z 14 lutego 2012 r.