Katarzyna Czajka
Artysta musi milczeć. O filmie Michela Hazanaviciusa
Aktor kina niemego George Valentin wychodzi z biura producenta filmowego trzaskając drzwiami. „Nie będę grał w filmach dźwiękowych. Jestem artystą!” krzyczy na odchodne. Widz może tę scenę przegapić, tymczasem to najprawdopodobniej najważniejszy moment w powszechnie chwalonym filmie Hazanaviciusa. Bowiem w tej jednej krótkiej sekwencji reżyser zawarł sedno jednego z największych sporów w historii kinematografii: czy kino z dźwiękiem to jeszcze sztuka?
Terror głośników
Rok 1929, w którym rozgrywa się ta dramatyczna scena filmu, był dla kinematografii niezwykle ważny. Po pierwszych próbach z dźwiękiem i entuzjastycznych reakcjach widowni wielkie studia filmowe podjęły decyzję – kino nieme nie ma już przyszłości, trzeba postawić na produkcje mówione. Następny sezon 1929/1930 miał być już sezonem wyłącznie filmów dźwiękowych. Entuzjazmu właścicieli wielkich studiów filmowych nie podzielali jednak ani właściciele kin, ani aktorzy – zacznijmy od przyjrzenia się argumentacji tych pierwszych.
Właściciele sal kinowych nie chcieli przede wszystkim ponosić olbrzymich kosztów zainstalowania specjalnych systemów nagłaśniających. Dostosowanie kina do wyświetlania filmów dźwiękowych nie ograniczało się jednak wyłącznie do zamontowania na sali głośników i zainstalowania skomplikowanej aparatury. Po raz pierwszy w historii kinematografii ważny stał się nie tylko wygląd sali, ale też jej akustyka. Tymczasem wielkie kinowe pałace budowane były przede wszystkim z myślą o tym, by pomieścić na sali jak najwięcej widzów. Po pierwszych pokazach często zatem okazywało się, że film słyszą tylko ci z pierwszych rzędów – wyjściem z tego problemu było albo kompletne przebudowanie sali, albo na przykład zamontowanie specjalnych sufitów wzmacniających akustykę widowni. Niemniej jednak wszystkie te działania wiązały się z olbrzymimi kosztami i nie zawsze kończyły się powodzeniem.
W Polsce, gdzie sytuacja kin i tak była trudna, część z nich musiała zawiesić działalność, gdyż nie stać ich było na pokazywanie filmów dźwiękowych. W Łodzi niemal wszystkie kina ogłosiły strajk, sprzeciwiając się decyzjom amerykańskich dystrybutorów. Zresztą, jak się niedługo przekonano, nie wszyscy widzowie byli równie entuzjastycznie nastawieni do pojawienia się dźwięku – światowa prasa rozpisywała się o przypadku australijskich widzów, którzy w proteście przeciwko wprowadzeniu dźwięku zdemolowali aparaturę nagłaśniającą.
Chaplina wojna z dźwiękiem
Jednak z punktu widzenia sztuki filmowej zdecydowanie ważniejsza była postawa jaką wobec dźwięku zajęła znaczna grupa aktorów. W filmie Hazanaviciusa bohater, który oświadcza, że jest artystą, zostaje bezlitośnie wyśmiany. Młodziutka Pepe Miller, gwiazdka filmów mówionych, w wywiadzie krytykuje pantomimę kina niemego wskazując, że nie ma dla niej miejsca w nowej kinematografii: ludzie chcą dźwięku i dialogu, a nie przesadnego gestu. Na ekranie spór między bohaterami „Artysty” sprowadzony zostaje zatem do klasycznej rozgrywki między starym i nowym, między lękiem przed zmianą a umiejętnością dostosowania się do nowej sytuacji. Valentin jest tu przy tym przede wszystkim bohaterem zadufanym w sobie, którego duma zostaje odpowiednio (choć niezbyt drastycznie) ukarana. Choć kino nieme jest przedstawione jako absolutnie urocze, to przecież trzeba jednak iść z duchem czasu i nauczyć się mówić przed kamerą.
Tymczasem spór pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami dźwięku w filmie wcale nie był jedynie dowodem na niechęć do innowacji. Charlie Chaplin, jeden z najgorliwszych krytyków kina mówionego, słusznie wskazywał, że pojawienie się dźwięku nie jest tylko początkiem czegoś nowego, ale także końcem wytworzonego już języka filmu. W 1929 roku jego wypowiedź cytowało popularne polskie czasopismo „Kino dla Wszystkich”: ,,Film mówiony burzy całą technikę przez nas ustaloną. Artyści wiedzą, że obiektyw nie notuje słów, tylko myśli. Myśli i uczucia. Dzięki temu przyswoili sobie alfabet ruchu, poezję gestu. W filmach swoich nie mówię nigdy. Nie sądzę, aby głos mój mógł cokolwiek dodać do mego dzieła. Przeciwnie, rozwiałby złudzenia (…)”.
Zresztą nie tylko Chaplin był przeciwnikiem wprowadzenia dźwięku do kina. Wielu krytyków dostrzegało w tym przede wszystkim koniec nowej sztuki, za jaką już wtedy uznawano kino. Wprowadzenie dźwięku zdaniem krytyków kończyło bowiem z językiem gry kina niemego. To, co w „Artyście” nazywa się pantomimą, uznawano wówczas za nowatorski, specyficzny sposób gry oparty na przekazaniu emocji gestem, wykorzystanie mimiki tam, gdzie nie można użyć słów. Nie dziwi zatem sposób, w jaki najsłynniejszy polski krytyk filmowy podsumował pomysł wprowadzenia dźwięku: „Kino będzie gadało, śpiewało, śmiało się, grało, piszczało i wyło, ale nie będzie to już kino”, pisał w dramatycznie zatytułowanym eseju „Śmierć kinematografu” Karol Irzykowski. Co więcej, wprowadzenie dźwięku uważano dość powszechnie za sprowadzenie sztuki kinowej do roli ruchomego teatru. Kino od teatru wyróżniał właśnie brak głosu – jego wprowadzenie wydawało się zatem logicznym zawróceniem na drogę aktorstwa teatralnego.
Głos w sprawie śmierci artysty
Pesymistyczne przeczucia krytyków i aktorów sprawdziły się, choć tylko po części. Kino nigdy nie stało się wprawdzie po prostu nagranym na taśmę teatrem, ale ów język gestów, o którym mówił Chaplin, bezpowrotnie poszedł w zapomnienie. Dziś sposób gry, jaki prezentowali aktorzy kina niemego, uważa się do tego stopnia za anachroniczny, że nie odwołują się do niego nawet autorzy „Artysty”. Choć Jean Dujardin i partnerująca mu Bérénice Bejo grają oczywiście zdecydowanie bardziej ekspresyjnie niż aktorzy filmów mówionych, to oglądając „Artystę” nie dostaniemy porcji typowej gry z czasów, gdy kino było nieme. Choć film pozbawiony został dźwięku, to jednak np. aktorzy cały czas do siebie mówią i nawet drobna znajomość języka angielskiego wystarczy, by odnieść wrażenie, że jesteśmy jednak na filmie dźwiękowym. Nie znajdziemy też na ekranie tak ekspresyjnych, sztucznych wręcz gestów, z jakich korzystało kino nieme. Podobnie mimika bohaterów, mimo że ekspresyjna, daleka jest od tej z lat dwudziestych. Nietrudno dostrzec tu zatem potwierdzenie obaw przedwojennych krytyków. Wprowadzenie dźwięku do filmu nieodwracalnie zmieniło oblicze najmłodszej z muz.
Nim skończy się film, George Valentin wróci do gabinetu producenta. Pogodzony ze zmierzchem kina niemego oraz z koniecznością odbudowania własnej sławy, pokaże mu, że zrozumiał swój błąd. Między nim a młodą aktorką nie będzie już sporu, tylko współpraca i nadzieja na wspólnie prowadzoną wielką karierę. Nasz bohater nie podzieli więc losu tak wielu gwiazd kina niemego, które nie chciały przystosować się do nowych dźwiękowych czasów, dla których gra słowem, a nie gestem była krokiem wstecz, a nie w przód. Wielu, śladem bohatera Hazanaviciusa, porzuciło swój dawny styl gry, przykładając się do stworzenia nowej sztuki filmowej, posługującej się już zupełnie innym językiem. Podobnie jak bohater przyznali oni, że kino nieme musi odejść do przeszłości, gdyż to sama widownia domaga się dźwięku. Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że określenie „Artysta” brzmi w tym kontekście nieco ironicznie.
Film:
„Artysta”
prod. Belgia, Francja 2011
reż. Michel Hazanavicius
dystr. Forum Film Poland Sp. z o.o.
*Katarzyna Czajka, historyk, socjolog, doktorantka w ISNS UW. Współpracuje z działem dokumentacji tygodnika „Polityka”. Bloguje o kulturze na stronie http://www.zpopk.blox.pl/.
„Kultura Liberalna” nr 163 (8/2012) z 21 lutego 2012 r.