Komentarz do Tematu Tygodnia „ACTA. Wojna e-pokoleń” [link]
Mamy w Polsce długą tradycję mówienia o politykach w kategoriach oszustów i złodziei. System polityczny stał się przedłużeniem sektora rozrywki. Tak zwane społeczeństwo obywatelsko-telewizyjne (!) tego się domaga i taką właśnie rolę wyznaczyło naszym politykom. Przerzucanie całej odpowiedzialności za zamieszanie wokół ACTA wyłącznie na rządzących jest daleko idącym nadużyciem. Zapominamy chyba, że w Polsce wciąż brakuje instytucji społecznych, które skutecznie czuwałyby nad swoimi interesami.
Problemem nie jest nasza klasa polityczna, jest nim raczej intelektualny i obywatelski stan aktywności Polaków. Nie chodzimy do polityków z żadnymi sprawami, jakie przychodzą nam do głowy, bo na ogół nam one do głowy nie przychodzą. W tej sytuacji polski polityk musiałby okazać się świętym, podjąwszy się organizacyjnie i intelektualnie trudnego zadania, jakim jest konsultacja społeczna w sprawie ACTA. To możliwe na papierze, ale praktyka życia politycznego w Polsce wskazuje, że jest to całkiem nieprawdopodobne. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby na przykład grupa przejętych ideałami wolnościowymi sympatyków Platformy Obywatelskiej przeczytała zawieszony w Internecie projekt ACTA i pomyślała sobie – to nas bardzo ubodło, a w dodatku ogranicza naszą wolność – i poszła z tym do jakiegoś posła PO, uświadomić mu czyhające zagrożenie wolności. Nikt tego jednak nie zrobił i nikt nie chciał.
W działaniach PO w sprawie ACTA nie widzę żadnej głębszej aksjologii. Politycy Platformy nie są ani za skutecznym rządzeniem, ani za wolnością. Są za tym, co powie premier. Minister Boni za bardzo kreuje się na Winkelrieda próbującego brać całą winę na siebie. Jego mea culpa interpretuję jako zagrożenie dla naszej wiedzy o tym, co się stało – gest Boniego rozgrzesza rząd, zamazuje obraz sytuacji. Polityków partii rządzącej bardziej od wolności obywatelskich interesuje rozmowa o mitycznych reformach lub o własnych posadach. Przymiotnik „obywatelska” w nazwie PO powinien zobowiązywać posłów tej partii do większej czujności wobec choćby domniemanych zagrożeń wolności i do budowania nie tylko struktur partyjnych, ale również struktur obywatelskich.
Jeśli chodzi o treść ACTA, mamy tutaj niewątpliwie do czynienia z dylematem moralnym. Myślę, że wolności obywatelskie mogą być ograniczane, jeśli są ku temu dobre powody. Ograniczenie skali piractwa, podobnie jak ograniczenie skali pijaństwa albo jeżdżenia na gapę może wymagać większych uprawnień dla odpowiednich kontrolerów – dam się przekonać, jeżeli zobaczę bilans strat i zysków takiej operacji oraz mechanizm późniejszej ewaluacji. Może dobrym powodem dla umocnienia ACTA jest prawo twórców, aby to, w co włożyli talent i pieniądze, nie zostało przez kogoś za darmo i bezprawnie zawłaszczone? Potrzeba przejrzystych reguł korzystania z cudzej własności w Internecie. Należy doprowadzić do sytuacji, w której za tej samej jakości film będzie można zapłacić taką samą cenę – ustaloną przez rynek: w Hrubieszowie i w Warszawie. Alternatywą dla oglądania filmów w kinie nie może być oglądanie filmów pirackich.
Internet jest świetnym dystrybutorem dóbr, demokratyzującym kulturę, i powinien być w tym aspekcie wspierany. Nie będzie on jednak nigdy dystrybutorem legalnych dóbr kultury, jeśli – jak dotąd – z niezwykłą łatwością będzie funkcjonował obieg nielegalny i nieodpłatny. Możemy łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której Hollywood powołuje do życia portal internetowy, w którym za opłatą, np. jednego dolara miesięcznie, będzie można mieć dostęp do tysięcy filmów, ale może się to udać tylko wtedy, gdy piractwo przestanie być legalne. Wszystkim nam będzie się opłacało wykupić sobie wolność w Internecie za owego dolara.