Helena Jędrzejczak

Być niemieckim emerytem

Niemiecki emeryt żyje szczęśliwie.

Niemiecki emeryt żyje dostatnio.

Niemiecki emeryt dostaje 130% ostatniej pensji.

Niemiecki emeryt wyjeżdża dwa razy do roku na ciepłe wyspy i bawi się świetnie.

Dobrze jest być niemieckim emerytem. Jest tylko jeden feler. Niemiecki emeryt, zanim zostanie wylegującym się na słonecznej plaży niemieckim emerytem, pracuje długo i w pocie czoła. Szwedzki i norweski też. I w dodatku przechodzą na tę emeryturę zazwyczaj (średnio) po osiągnięciu wieku emerytalnego, a nie długie lata przed nim.

Towarzystwa emerytalne (OFE), reklamując swoje usługi, pokazują szczęśliwych, wypoczętych emerytów, leżących pod palmą i sączących drinki. Starych, siwych, pomarszczonych, ale zadowolonych z życia. Widocznie dokonali dobrego wyboru.

To ważne – dokonali wyboru. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Nie da się pracować tylko przez 40 procent życia i po tym krótkim okresie pracy latami leżeć pod palmą. A właśnie taka wizja zdaje się odpowiadać większości polskiego społeczeństwa, gremialnie sprzeciwiającego się podwyższeniu wieku emerytalnego, zwłaszcza w przypadku kobiet.

By leżeć pod palmą albo chociaż nad jeziorem, albo nawet zajmować się wnukami i nie martwić się tym, jak związać koniec z końcem, nie można pracować ledwie 36 lat – a tyle dziś pracuje przeciętna Polka. To tylko 45 procent życia. O całe 10 punktów procentowych mniej niż Dunka, Łotyszka czy Holenderka. W dodatku za dziesięć lat ten wskaźnik będzie jeszcze niższy – przeciętna Polka będzie żyć aż 84 lata. Nie może więc przechodzić na emeryturę ćwierć wieku wcześniej! Zwłaszcza, że te ćwierć wieku (60 lat jako moment przejścia kobiet na emeryturę) jest tylko nominalny. Średnio Polki robią to bowiem już w wieku niecałych 58 lat.

Niemieccy emeryci – ci spoglądający spod palmy w folderach firm turystycznych i towarzystw emerytalnych – pracują tak samo długo, niezależnie od płci. Norwescy przyszli emeryci, w tej chwili pracujący do 67. roku życia, nie odnoszą się negatywnie do pomysłów podniesienia wieku emerytalnego (acz nieprzymusowo) do 70., a nawet 75. roku życia. Wiedzą, że warunkiem dostatniego życia na emeryturze jest – mówiąc wprost – krótkie prognozowane trwanie życia. Jeżeli z tabel demograficznych wynika, że od momentu przejścia na emeryturę (w Polsce, dla kobiet to obecnie 60 lat) do przewidywanej śmierci (w Polsce to obecnie dla kobiet aż 82 lata) mają minąć 22 lata, a pracowało się 36, to nie ma możliwości, by świadczenie emerytalne było, jak lubią mówić politycy, „godne”. Wystarczy tu kilka prostych obliczeń. Załóżmy, że nie ma inflacji, że zarabiamy średnią krajową i że ile „włożymy” do systemu ubezpieczeń, tyle otrzymamy. Mamy więc 3600zł brutto, przez 12 miesięcy i 36 lat pracy. Z tych 3600 na składkę emerytalną odprowadzamy co miesiąc 493 złote i 56 groszy. W sumie mamy uzbierane 213 217,92 zł. Na emeryturze mamy być 22 lata, więc powyższą sumę dzielimy przez 22 i potem przez 12 (bo tyle jest miesięcy w roku). Wychodzi niecałe 808zł. To niezbyt zachęcająca perspektywa, prawda? Podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat, rzeczywiste przechodzenie na emeryturę w tym wieku (a więc ponad 9 lat później niż obecnie przeciętna Polka!) podniesie tę kwotę do niemal 1500zł. Różnica jest porażająca.

Przeciwnicy podniesienia i zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn lubią mówić o tym, że kobiety są potrzebne na emeryturach, by opiekować się wnukami. To argument bez pokrycia – wnukami zajmuje się ledwie 10-15% emerytek. I bardzo dyskryminujący – bo dlaczego pomocą miałyby służyć tylko babcie, a dziadkowie już nie?

Inni z kolei mówią o tym, że kobiety nie mają siły pracować tak długo, bo rodzą dzieci, bo pracują na dwóch etatach i w dodatku są schorowane. Jednak pomimo tego żyją przeciętnie aż o 8 lat dłużej niż mężczyźni. Tak zwana praca na dwóch etatach nie jest niemożliwą do zmienienia rzeczywistością. A w przypadku rodzenia dzieci argument jest taki sam, jak w przypadku zdrowia – kobiety pomimo tego żyją średnio aż 82 lata i mają żyć jeszcze dłużej! Oczywiście zdrowie społeczeństwa jest ważnym zagadnieniem – jednak tu rozwiązaniem jest edukowanie społeczeństwa, rozwinięta profilaktyka, a nie wysyłanie na emeryturę rzesz mogących pracować ludzi.

Niemieccy emeryci żyją. Nie są bajką, fantasmagorią, rzeczywistością wyobrażoną. Mają się dobrze. Przed przejściem na emeryturę – jeśli są kobietami – także rodzą i wychowują dzieci. A niemiecka Hausfrau, przez dziesięciolecia realizująca się w trójkącie trzech „K” (Kinder, Kirche, Kuche) nie jest tak bardzo inna od polskiej pani domu. Może więc warto wziąć z niej przykład i czekać na te katalogowe palmy, wypracowując PKB i swoją przyszłą emeryturę, a nie siedząc w domu i narzekając na niesprawiedliwość systemu?

* Helena Anna Jędrzejczak – doktorantka w Katedrze Historii Idei i Antropologii Kulturowej ISNS UW, współpracuje z Kulturą Liberalną.

„Kultura Liberalna” nr 163 (8/2012) z 21 lutego 2012 r.