Łukasz Jasina
Przed hrubieszowskim telewizorem i innymi monitorami
Podobno Polska prowincjonalna jest wykluczona. Coś w tym jest. Na szczęście mamy telewizję i hipermarkety. Telewizja umożliwia nam oglądanie „wielkiego świata”. W hipermarketach możemy go czasem spróbować. Nasze banany i pomarańcze są nie gorsze od warszawskich, a na półeczkach z prasą leżą ulubione lektury mieszkańców Ursynowa: „Fakt”, „Party” i wiele innych kolorowych źródeł radości.
W Hrubieszowie nie ma nic do roboty. Dzień więc spędzam w hipemarketach. Gdy nastaje noc muszę je opuszczać i udawać się do własnego domu. Tutaj „oglądam telewizor”. Za dnia byłoby to niemożliwe. Mieszkam w starym domu posadowionym na sześciopiętrowych piwnicach. Autobusy hrubieszowskiego PKS – pełne młodych ludzi uciekających do Lublina czy Warszawy, mijające mój dom – powodują drgania tychże piwnic. Na szczęście w nocy nie jeżdżą. Zabieram się więc do korzystania z kablówki.
Ze świata
Prezydent sąsiedniego kraju Christian Wulff podał się do dymisji. Złośliwcy twierdzą że skłoniła go do tego prokuratura. Kolega historyk podpowiedział, że to efekt klątwy hanowerskiej. Byłem skłonny przyznać mu rację. W końcu szalony król Jerzy II pochodził z Hanoweru, a i pamięć historyczna o poprzedniku Wulffa z Dolnej Saksonii – kanclerzu Schoederze pełna będzie gazów i rur. Na szczęście przez przypadek trafiłem na „Deutsche Velle”, dokładniej jego angielskojęzyczną wersję. Prezenterka opowiadała nam o tragedii Wulffa, a w tle leciały sobie obrazki (miała cudowny akcent – mam podobny – w Stanach zawsze pytano mnie: „Are you from Germany?”). Bundespresident stał otoczony młodymi gwiazdami ostatniego Berlinale. Nad uchem Wulffa stał Jakub Gierszał i coś mu klarował. Dzień po spotkaniu z Gierszałam Wulff podał się do dymisji. Pluję sobie w brodę, że nie dostrzegłem geniuszu aktora, który po „Sali Samobójców” odkrył prawie każdy nastolatek. To pierwszy Polak, który wpłynął na sytuację polityczną w Niemczech od czasów Bolesława Chrobrego.
W moim telewizorze istnieje wciąż „Oś Berlin-Rzym”. To znaczy „Rai Uno” jest tuż po „DW”. Znudzony Wullfem i Gierszałem przełączyłem. A tam… w San Remo festiwal. Ponieważ Mario Monti z Silvio Berlusconim nie dojechali, gwiazdą wieczoru został Adriano Celentano. Kiedyś go nie lubiłem, bo wykonał festiwalowi w Sopocie numer większy od śp. Whitney Houston. Ona zepsuła koncert, a on w ogóle nie dojechał. Nie podobała mu się perspektywa podróży automobilem z Wiednia do Gdańska. Zrozumiałem go, gdy zobaczyłem Tesco w Karwinie na rzeczonej trasie leżące. Wzrok odzyskiwałem trzy dni.
Festiwal był uroczy. Słuchałem piosenek wytrwale. „Amore” przestałem liczyć mniej więcej przy dziewięćsetnym. Swoją drogą prawie każda antyputinowska rosyjska inteligientka jaką poznałem miała w domu kasety z piosenkami Celentano. Może by ktoś napisał dysertację o wpływie piosenki włoskiej i „Amore” na niechęć do dyktatury w Rosji? A może Celentano wspólnie z Alem Bano i Drupim napisali jakiś kod dla tamtejszej opozycji? Drogie FSB jeśli mnie czytasz – weź to pod uwagę?
W Watykanie konsystorz. Dla niezorientowanych wyborców Ruchu Palikota wyjaśnienie: to nie jest jakieś nowe posiedzenie Komisji Majątkowej. Papież Benedykt XVI mianował nowych kardynałów. „Rai Uno” skupiło się na wywiadzie z arcybiskupem Florencji. Purpurat cały czas fotografował się z pewną ładna panią (Pólnocne Włochy to modna okolica, pewnie sięga to i do Toskanii) i z dwójką uroczych szkrabów. Czyżby Kościół włoski czekał „coming out”?
Z kraju
W TVN24 redaktor Lisicki pokłócił się z redaktorem Wrońskim. Była to kłótnia wysokiej jakości albowiem opierała się na niezrozumiałej dla nikogo poza uczestnikami i grupką fanów ironii. Redaktor Wroński zarzucił dziennikarzom „Uważam Rze”, braciom Karnowskim, czołobitność w wywiadzie z ojcem Rydzykiem. Red. Lisicki zarzucił „GW” – niejako w odpowiedzi – czołobitność w rozmowie z kanclerz Merkel. Nie żebym stał się salonowcem, ale podlizywanie się kanclerz Merkel jest jednak bardziej uzasadnione. Ojciec Rydzyk mieszkał w Niemczech przez siedem lat, a kanclerz od siedmiu tam panuje. Do tego jej helikopter jest większy od środka lokomocji Ojca Rydzyka. I ląduje na Urzędzie Kanclerskim przy porywistym wietrze. Sam widziałem.
Bez Niemców nie czytałbym zresztą redaktora Lisickiego. W Hrubieszowie jego tygodnik jest do kupienia tylko w niemieckim hipermarkecie.
Plakat Euro2012 się pojawił. Są na nim nasi piłkarze w ilości konkretnie całych trzech. Co mnie zaskoczyło to, że nie ma na nim Kuby Błaszczykowskiego wyłażącego ostatnio z każdego kąta. Ale plakat jest przerażający. Nasi mołojcy stoją na nim wprawdzie uśmiechnięci, ale z podniesionymi rękoma. Poddają się ABW aresztującemu ich za korupcję lub zaniedbania przy budowie Stadionu? A może witają drużyny z Rosji lub – co gorsza – z Niemiec? Gorsze to-to od orła z koszulek. Co na to Mucha?
W Telewizji Trwam konferencja prasowa „Solidarnej Polski” – rej wiedzie Ludwik Dorn. Konferencja trwa pół godziny. Nic tylko Ludwik Dorn i Ludwik Dorn. Mądre rzeczy mówi. O Polsce. O Ziobrze. Meczę się. Przełączam na Polsat. Tam leci „Pojutrze”. Nowy Jork zalewa właśnie morze. Boże – co za spokój.
Palikot, czyli Zbawca powiedział, że „polskość – tak”, „narkotyki – nie”. Nie będę się czepiał, ale rok temu spotkał mnie zaszczyt. Prowadziłem strasznie mądrą dyskusję, na której pewien profesor filozofii z Krakowa (obecnie „Uniwersytet Krytyczny” Krytyki Politycznej – pozdrawiamy kolegów, którzy walczą o prawa prostych ludzi i o pieniądze, podczas gdy my szerzymy liberalizm za darmo) przyrównywał Palikota do Gombrowicza – walczącego z odwiecznym dylematem „polskości”. Sam Zbawca narodu zaprosił nas potem do swojego domu. Luksus jak w gombrowiczowskiej Wsoli jeno sery zagraniczne, a gosposia bez liberii. Podawano również wódkę. Biłgoraj jest niedaleko od Hrubieszowa i jak mniemam tam – podobnie jak u nas – w ten sposób cieszą się z wizyty gości. Nie wiem jaki miałby Gombrowicz stosunek do narkotyków, ale poseł Palikot wciąż mi nie przypomina Witolda G. Posłowie Biedroń i Kabaciński absolutnie nie przypominają otoczenia Witoldo z argentyńskich doków.
„Super Expres” twierdzi że Anna Grodzka kopiuje styl Angeliny Jolie. Aha, a ja mam grzywkę emo…
Perwersja tygodnia
Podobno pornografia jest dziś głównie w internecie. Nieprawda. Można ją odnaleźć w poczytnych tygodnikach opinii. Idol KUL-owskiej młodzieży z przełomu mileniów – Waldemar Łysiak zabrał się w „Uważam Rze” (numer 6(53)/2012) za opisywanie życia erotycznego śp. założyciela FBI, J. Edgara Hoovera (notabene Eastwood kręci o nim film w którym zagra go Di Caprio – coś w tym jest, że ważne postacie grywają aktorzy znacznie od nich ładniejsi – może i mnie zagra kiedyś Maciej Zakościelny?). Cytując wspomnienia pewnej nobliwej damy – Łysiak dixit o Hooverze miedzy innymi: „Miał falbankową sukienkę, koronkowe pończochy, wysokie obcasy, perukę z loczkami, sztuczne rzęsy i damski makijaż, a pod sukienką wąziutki pas do pończoch. Kiepsko strugał kobietę, bo nie zgolił mocnego zarostu. (…) Kopulował z dwoma młodziutkimi blondaskami, to było straszne”. Jeśli wziąć pod uwagę, że z drugiej strony tej samej okładki jest podobizna Ojca Dyrektora – nie muszę chyba dodawać ze lektura tegoż numeru mojego kochanego tygodnika dała mi wiele radości.
Patrzę jeszcze na ministrów Cichockiego i Deskura, i zastanawiam się co drzemie w naszej wersji FBI.
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.
„Kultura Liberalna” nr 163 (8/2012) z 21 lutego 2012 r.