Piotr Kieżun
Tintin na cenzurowanym
– Ile jest dowcipów o Belgach?
– Dwa. Reszta to prawdziwe historie.
To jeden z licznych kawałów o „kuzynach z północy”, które we Francji stały się już częścią narodowego dziedzictwa. Bo z kogóż się tu nie śmiać – myśli Francuz – jak nie z tego dość pociesznego sąsiada? Belg to dobroduszny opój napychający brzuch frytkami i piwem, tradycjonalista i instynktowny fan bezrozumności. Posługuje się przy tym przezabawnym akcentem. Jednym słowem, prezentuje się jak naturalny Masztalski, który sam wystawia się pod obstrzał niewybrednych żartów. Jeśli dodamy do tego fakt, że Belgia jest sama w sobie krajem dość cudacznym, silnie podzielonym wewnętrznie i w gruncie rzeczy „wymyślonym” dopiero na początku XIX wieku, oczywistym wyda się francuskie poczucie wyższości.
Belgia jednak broni się dzielnie i choć politycznie trzeszczy w szwach, pod względem kulturalnym nie ustępuje Francji przynajmniej na jednym polu – nadal pozostaje ojczyzną komiksu. To tam powstał Lucky Luke, Smerfy i z polskim udziałem – Thorgal. Wreszcie to „płaski kraj”, jak śpiewał Jacques Brel, jest kolebką Tintina, który w Belgii ma status bohatera narodowego.
Tintin, perła w koronie belgijskiej sztuki komiksowej, przynosi też Belgom najwięcej kłopotów. Ostatnio szerokim echem odbiły się negocjacje pomiędzy szacownym domem wydawniczym Casterman, a Radą Przedstawicieli Stowarzyszeń Czarnych we Francji (Le Conseil représentatif des associations noires de France, CRAN). Poszło o album „Tintin w Kongu”, który nie pierwszy raz wzbudził kontrowersje. Komiks opowiada o podróży Tintina i jego psa Milusia do afrykańskiego interioru. Problem w tym, że po raz pierwszy został opublikowany w roku 1931 i powiela wszystkie ówczesne opinie na temat czarnoskórych mieszkańców Afryki. Na kartach komiksu są oni niezbyt rozgarniętymi, zabobonnymi, leniwymi i kłótliwymi dzikusami. I choć wzbudzają raczej sympatię niż niechęć, czytelnik automatycznie zaczyna o nich myśleć z nutą pobłażliwości, podobnie jak rodzice myślą o swoich niesfornych, często okrutnych i nie do końca rozumiejących rzeczywistość dzieciach.
To wszystko nie spodobało się Bienvenu Mbutu Mondondo, mieszkającemu w Belgii Kongijczykowi, który stwierdził, że „Tintin w Kongo” to „komiks rasistowski, który stanowi apologię kolonializmu i wyższości rasy białej nad czarną” (Le Figaro, 10 lutego 2012). Przez cztery lata bezskutecznie starał się on o sądowy zakaz sprzedaży albumu, a przynajmniej o opatrzenie go stosowną opaską lub przedmową, wyjaśniającą kontekst historyczny. W staraniach wspierał go CRAN, którego adwokaci argumentowali w ten sposób: „Proszę się postawić w miejscu czarnej siedmioletniej dziewczynki, która odkrywa «Tintina w Kongo» razem ze swoimi kolegami z klasy…”. W lutym tego roku belgijski sąd odrzucił wniosek Mondondo. Pomimo to szef CRAN, Louis-Georges Tin postanowił podjąć negocjacje bezpośrednio z dyrektorem naczelnym Castermana, Louisem Delasem. W zeszłym tygodniu zakończyły się one jednak fiaskiem. „Pan Delas okazał się być szczerym rasistą – napisała w komunikacie CRAN – w co naprawdę nie chcę się wierzyć. A jednak kiedy Louis-Georges Tin zapytał go: «Czy jest pan dumny z posiadania w państwa katalogu „Tintina w Kongo”?», odpowiedział bez wahania: «Tak», co wprawia w głębokie zdumienie” (Le Monde, 1 marca 2012).
Kto ma rację? Według belgijskiego sądu prawo przeciwko rasizmowi może być stosowane tylko w przypadkach, gdy konkretnemu działaniu towarzyszy zamiar dyskryminacji. Biorąc pod uwagę kontekst historyczny, Hergé, twórca Tintina nie mógł mieć takich intencji. W grę wchodzi więc ocena przeszłości, a ta w przypadku autora słynnej komiksowej serii jest o tyle ciekawa, że stanowi przykład XX-wiecznych losów dużej części Belgów.
Georges Remi (Hergé to akronim imienia i nazwiska) zaczynał jako młody dwudziestoparoletni ilustrator w katolickim piśmie „Le Vingtième Siècle”, gdzie publikował pierwsze historie o Tintinie. Jego debiutancki album ukazał się w 1930 roku i opowiadał o pobycie Tintina w Sowietach, co było autorskim pomysłem wydawcy czasopisma, ojca Norberta Walleza. Oczywiście nie było mowy o zachwytach w stylu George’a Bernarda Shawa. Komiks stanowił raczej rysunkową wersję „Myśli w obcęgach” Mackiewicza. W czasie okupacji Hergé nadal rysował, tym razem w „Le Soir”, przejętym przez belgijskich collabos.
To, oprócz komiksu z Kongiem w tle, chyba najbardziej kontrowersyjny punkt w życiorysie artysty. Tym bardziej, że Hergé dobrze znał i przez jakiś czas przyjaźnił się na niwie zawodowej z Léonem Degrelle’em, korespondentem „Le Vingtième Siècle”, później szefem ultraprawicowego ruchu reksistów i członkiem 28. Ochotniczej Dywizji SS „Wallonien” – pierwowzorem głównego bohatera powieści „Łaskawe” Johnattana Littella. I choć w czasie wojny Hergé odmówił z nim współpracy, nigdy nie przestał być podejrzewany o sprzyjanie, a przynajmniej o przyjazną neutralność wobec radykalnej prawicy w czasie niemieckiej okupacji.
Album „Tintin w Kongu” oraz wyżej wspomniane fakty nie świadczą jednak o jakiejś wyjątkowej na tle innych Belgów nietolerancji czy radykalizmie autora (w drugim powojennym kolorowym wydaniu złagodził on zresztą wymowę albumu). Są one raczej odbiciem nastrojów dużej części belgijskiego społeczeństwa w tamtym okresie. W rozmowie z Numą Sadoulem Hergé wspominał à propos Konga: „Znałem ten kraj wyłącznie z ówczesnych opowieści: «Murzyni to duże dzieci… Mają szczęście, że my tam jesteśmy! itd.». No więc narysowałem tych Afrykańczyków, według tych właśnie kryteriów, w najczystszym duchu panującej wówczas w Belgii epoki”. Niewiele się to zresztą różni od wyobrażeń, które w kilkanaście lat po wojnie miał o Kongu belgijski pisarz Patrick Roegiers. „Nigdy nie byłem w Czarnej Afryce i z Konga Belgijskiego mam jedynie sztampowe obrazy poznane w dzieciństwie”, napisze. I wymieni między innymi obrazy kolportowane na opakowaniach od czekolady albo na dołączanych do niej obrazkach z misjonarzami, czarnymi chłopami wegetującymi w swoich chatach i odzywkami „Tak, bwana, tak, bwana” („Literatura na Świecie”, nr 9-10/2011, s. 332).
Był zatem czy nie był Hergé rasistą? W tym kontekście należałoby odpowiedzieć: tak samo wielkim jak Kornel Makuszyński ze swoim Koziołkiem Matołkiem, schwytanym i uwięzionym przez czarnych ludożerców. Wyrok belgijskiego sądu jest więc słuszny. Pytanie zasadnicze brzmi jednak nie czy i jak egzorcyzmować Hergé, tylko czy i jak egzorcyzmować Tintina? Co robić z treściami, które w wielu miejscach mijają się z historyczną prawdą i które Kongijczyków przedstawiają w sposób stereotypowy? W Wielkiej Brytanii po wezwaniach Commission for Racial Equality część sprzedawców usunęła album z półek dla dzieci i przeniosła je do działów dla dorosłych. Dodatkowo komiks został opatrzony przedmową. O tym co i jak czyta się dzieciom decydują zatem rodzice, a nie jednorazowo sąd. To znacznie lepszy pomysł niż prawny zakaz publikacji.
* Piotr Kieżun, kieruje działem „Czytając” w „Kulturze Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 165 (10/2012) z 6 marca 2012 r.