Grzegorz Brzozowski
Wszystkie uczucia Korei Północnej. O reportażu Barbary Demick
Korea Północna sprawia wrażenie, jakby zatrzymała się w zaułku historii, który większość krajów szczęśliwie ominęła albo dawno zostawiła za sobą. Z zachodniej perspektywy jawi się jako kraj przypominający połączenie skansenu z teatrem absurdu. Demick pokazuje jednak, że mówiąc o Korei, zbyt łatwo używamy zgrabnych kalamburów.
Zbyt często w swoich wyobrażeniach o Korei grzęźniemy gdzieś między biernym, obezwładniającym przerażeniem a śmiechem. Z jednej strony mamy więc „Yodok stories” Andrzeja Fidyka, z drugiej – blog „Kim Dzong Il looking at things” (lider na kolejnych zdjęciach czuwa nad reżimem nawet po śmierci!) czy skecz Sachy Barona Cohena, który rozsypuje na oscarowym dywanie proch z urny ozdobionej twarzą Kim Dzong Ila. Przyjmujemy przy tym, że samym Koreańczykom śmiać się ni płakać z reżimu nie wolno, bo nie mają już prawa do żadnych prywatnych uczuć. Barbarze Demick, dziennikarce „Los Angeles Post”, udało się uniknąć obu tych mielizn. Jej rozbudowana relacja z kilku wizyt w Korei Północnej, wzbogacona świadectwami ponad stu uciekinierów, zdołała odsłonić świat nieoczywistych, subtelnych emocji ukrytych za oficjalną maską reżimu.
Uśmiech Kim Dzong Ila
Czy w totalitarnym reżimie można się bawić? Korea Północna od czasu zawalenia się bloku komunistycznego jawi się jako kraj podupadłych sanatoriów, spustoszonych zoo, zamkniętych wesołych miasteczek. Nawet najstarszy syn Kim Dzong Ila, jego niedoszły sukcesor, szukał zabawy gdzie indziej. Przyłapano go podczas nielegalnej wyprawy do Disneylandu w demonizowanej przez reżim Japonii. Jego syn z kolei, wnuk Kim Ir Sena i stryjeczny brat obecnego wodza, został rozpoznany na portalu społecznościowym jako ufarbowany nastolatek pobierający nauki w Bośni. Czy ktoś jeszcze bawi się dziś w Korei?
Na pierwszy rzut oka wszyscy. Oficjalna twarz reżimu północnokoreańskiego jest zawsze pogodna. Oczywiście tak długo, jak pozostaje otoczona czułą opieką wodza. Taki komunikat przekazywała przerażająco optymistyczna „Defilada” Andrzeja Fidyka; tak prezentowała się też Korea podczas zorganizowanej przed dwoma laty w wiedeńskim Österreichisches Museum für angewandte Kunst (MAK) pierwszej oficjalnej wystawy obrazów z Korei Północnej „Kwiaty dla Kim Il Sunga”. Socrealistyczne arcydzieła (najświeższe pochodziły z 2010 roku) przedstawiały Koreę jako kraj, w którym jest miejsce tylko na jedną emocję, obecną jednak powszechnie i w wielu odcieniach pasteli – ekstatyczną radość. To kraj, w którym obowiązki znosi się lekko. Weseli są uczniowie z obrazu „Jesteśmy najszczęśliwszymi dziećmi na świecie”, weseli są kucharze z odwiedzanej przez wodza żołnierskiej stołówki. Nawet sprzątaczki o poranku wędrują z uśmiechem przez bezludne ulice. Cieszą się także sami artyści. Na jednym z obrazów, pochyleni nad notatnikami, otaczają wodza, który uśmiecha się najbardziej ze wszystkich.
Koreański homo ludens
Dzieło Demick rzuca dodatkowe światło na to pogodne oblicze reżimu. Ulice odwiedzonego przez nią kilkakrotnie Phenianu chronione są przed psującymi humor widokami. Rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi nie mają prawa tam mieszkać. Za niewłaściwy żart czeka los gorszy niż w powieści Kundery. Wyłączne wódz ma prawo śmiać się ostatni. Pozostali bawią się według jego reguł. Rozrywką bezpieki jest wyłapywanie mieszkańców z łacińskimi napisami na koszulkach, a zawody chłopców polegają na zbieraniu łusek po publicznej egzekucji (216). Spontaniczna zabawa – najbardziej twórczy element kultury według Johana Huizingi – nie ma tu racji bytu; żywiołowość homo ludens została wyparta przez oficjalne instrukcje usiłujące wywołać w ludziach określone emocje.
Te ostatnie dotyczą oczywiście nie tylko radości. Bawiący się z wodzem muszą też płakać za nim, kiedy odchodzi. Niedawne relacje z wydarzeń po śmierci Kim Dzong Ila nie odbiegają znacznie od przywołanych przez Demick opisów żałoby po jego ojcu: „Ludzie prześcigali się w okazywaniu rozpaczy. Kto się zaniesie najgłośniejszym płaczem? Czyje łzy będą najgorętsze?”. Oczekiwany przez władze optymizm szybko jednak powraca, nie tracąc swej mocy nawet w momentach klęski głodu. Nauczycielki potrafiły wówczas ze zobojętnieniem patrzeć na śmierć własnych uczniów. Według rozmówców Demick, ostatnia umierała wówczas ufność w opiekę ze strony systemu. „Optymizm – pisze autorka – jest naturalną postawą ułatwiającą przetrwanie. Podobnie jak Żydzi niemieccy, którzy w pierwszych latach rządów Hitlera chcieli wierzyć, że gorzej być nie może, Koreańczycy oszukiwali samych siebie. Sądzili, że kryzys jest przejściowy. Że sytuacja zmieni się na lepsze.” (86)
W ujęciu Demick właściwie wszyscy mieszkańcy Korei Północnej wydają się trzymani na siłę w stanie dziecięcości. Dzieje się to wbrew oficjalnym hasłom ideologii dżucze, wzywającym do „samodzielności”. Mieszanka tradycyjnej obyczajowości i komunistycznego purytanizmu sprawia, że dwudziestolatkowie nie wiedzą, skąd się biorą dzieci. W czasach głodu Korea zmienia się dosłownie w kraj młodych: pozostawionych na dworcach kolejowych „zbłąkanych jaskółek” – osieroconych lub porzuconych przez rodziny dzieci oraz trzydziestoletnich kobiet, które z głodu przestają miesiączkować, upodabniając się do nastolatek. Wiecznych dzieci nie można pozostawić bez opieki. Nawet jeśli na ich czele ma stanąć dwudziestokilkuletni lider. Jeśli jakakolwiek kategoria zabawy wyszczególniona przez Huizingę, odpowiada atmosferze Korei, jest nią „puerylizm” – zbiorowe działanie według norm okresu dojrzewania. To rezygnacja z własnej duchowej dojrzałości na rzecz trwania w świecie brutalnych, masowych zabaw, podszytych rzeczywistym brakiem poczucia humoru i tolerancji dla innych. W Korei Północnej zobowiązania wobec reżimu traktowane są bowiem śmiertelnie poważnie. Studenci muszą własną krwią podpisać przysięgę, że zgłoszą się na ochotnika do Koreańskiej Armii Ludowej w wypadku wojny. Jest to świat, w którym zabawić się można na śmierć.
Gorzkie przebudzenia
Wielka zaletą reportażu Demick jest jednak przeniknięcie poza oficjalną fasadę reżimu w świat prywatnych uczuć jego mieszkańców. Oddając im głos, odsłania, jak bardzo świadomi są dominujących konwencji oraz ceny za bunt przeciwko nim. Demick tak opisuje stan jednego ze swoich bohaterów podczas żałoby po Kim Ir Senie: „Czuł się jak na zawodach w niemruganiu. Nie mrugaj, płacz. Nie mrugaj, płacz, Powtarzał to sobie jak automat. I kiedy wyłączyło się myślenie, zwyciężyła fizjologia: nagle zaczął naprawdę płakać. Mechanicznie rzucił się na kolana i kołysząc się w przód i w tył, łkał jak wszyscy dokoła. Nikt nie zdoła go rozgryźć” (118). W krainie, gdzie śmiech i płacz są na rozkaz, nawet dzieci uczą się sztuki udawania emocji – plują na rączki i moczą nimi policzki.
Rozmówcy Demick czasami podejmują świadomą grę z ograniczeniami narzucanymi przez reżim. Dla przykładu wszechogarniająca ciemność, spowodowana niedoborami prądu, staje się nagle doskonałą przykrywką dla tajemnych schadzek kochanków. „Nabieranie rodziców w gruncie rzeczy sprawiało im przyjemność. Swój romans utrzymywali w sekrecie nie tylko z konieczności, lecz także trochę dla zabawy. Tajemnica budziła miły dreszczyk, tworzenie wbrew obowiązującym konwencjom wspólnej sfery prywatności umacniało związek. Poza tym, ich bunt przeciwko obowiązującym regułom był stosunkowo niegroźny. Zaczęli częściej się śmiać i jeszcze więcej rozmawiać. Po latach, gdy zapewnią sobie wygodną i bezpieczną egzystencję, będą wspominać ten okres jako najszczęśliwszy w życiu” (109).
Nawet w najbardziej krytycznych momentach, gdy reżim triumfował, siejąc emocjonalne spustoszenie, Demick zauważa przykłady radykalnej, irracjonalnej wręcz przemiany jednostek; jak w wypadku pani Song, która po śmierci trzech najbliższych krewnych i ogołoceniu jej mieszkania, „nie mogła pojąć, dlaczego jeszcze żyje. Postanowiła iść przed siebie, aż padnie gdzieś w trawie. Chciała się położyć i umrzeć, ale z jakichś powodów nie umarła. Zabrała się do kolejnego biznesu”.
Tę zdolność do emocjonalnej przemiany Demick śledzi u wielu uciekinierów z Korei Północnej. Daleka jest przy tym jednak od sprowadzenia swojej opowieści do schematu zerwania kajdan reżimu na rzecz południowego królestwa wolności. Przyznając Koreańczykom prawo do własnych uczuć, Demick wsłuchuje się także w ich nieoczywistą tęsknotę za Północą. Spotyka ich na różnych etapach aklimatyzacji do nowego ustroju. Czasem noszą zapuszczone włosy, zakazane na Północy, niekiedy są po operacji plastycznej podnoszenia powiek – zawsze jednak już po pierwszych rozczarowaniach, gdy okazuje się na przykład, że ich wiedza jest na południu zupełnie nieprzydatna. Spotykając się, nie mówią, jak bardzo widzą, że się zmienili, żeby nie sprawić sobie przykrości. Boją się rozmawiać o swoich rodzinach, które prawdopodobnie zginęły w wyniku ich ucieczki. Z czasem zaczynają wspominać dawne relacje z sąsiadami czy darmową opiekę zdrowotną. Ich przebudzeniu towarzyszy świadomość utraty lat spędzonych na służbie niewydolnemu reżimowi, ale też młodzieńczych miłości, które przeżywali mimo niego.
Zapytana przeze mnie opiekunka wystawy z MAK-u przyznała, że trudno jej stwierdzić z pewnością, czy na wystawę przychodzili też Koreańczycy z Północy. Ekspozycja budziła wśród ogółu widzów bardzo zróżnicowane emocje. Co chwila musiała kogoś uciszać, przekonywać, że obrazy nie mają celów propagandowych. Co jakiś czas na wystawę przychodzili jednak Azjaci; Japończycy najczęściej się śmiali, Koreańczycy z Południa pokazywali coś palcami, a Chińczycy byli najspokojniejsi. Za to czasami pojawiały się starsze kobiety z Azji, które zatrzymywały się przy obrazach, by płakać. Kuratorka nie wiedziała dlaczego, ale tylko one tam płakały.
Korea Północna z opisu Demick nie jest więc tylko igrzyskiem rozszalałej polityki. Jej mieszkańcy mają też prawo do dostrzegania piękna i tęsknoty za nim. Mimowolny zachwyt udzielił się samej Demick, gdy z południowokoreańskiego Suwonu, pełnego komunikacyjnego chaosu, neonów i podróbek zachodnich restauracji, trafia na Północ, do Chongjinu, jednego z najbardziej zanieczyszczonych przemysłowych miast Północy, które po zapaści gospodarczej „nabierało surowego, majestatycznego piękna” – bez śmieci i siarki z zakładów metalurgicznych nareszcie można było poczuć w nim zapach morza.
Kto zazdrości Korei Północnej?
Dzięki Demick mieszkańcy Korei nie jawią się ani jako beztroskie twarze z propagandowych obrazów, ani jako bezwolne narzędzia reżimu. Stają się ludźmi przeżywającymi osobiste tragedie: tracą najlepsze lata swego życia i pierwsze miłości w reżimie, który nie daje szczęścia. To także tragedie mimowolnej tęsknoty za domem – złym, ale jedynym. Autorce udała się sztuka wyjątkowa: pokazała, że wrzucani w ogólne kategorie, zarówno przez reżim, jak i zachodnie media, północni Koreańczycy mają prawo do własnych, indywidualnych uczuć – nawet jeśli sprowadzają się one do bezpowrotnie utraconej nadziei.
Który z komunikatów o Korei jest jednak dla nas bardziej czytelny? Z którym rodzajem uczuć łatwiej jest się utożsamiać mieszkańcom reszty świata? Czy rzeczywiście łatwiej przychodzi nam zrozumieć nieoczywiste uczucia jednostek odkrywane przez Demick? Czy zupełnie obca jest zachodnim obserwatorom tęsknota za oficjalną twarzą reżimu, kiczem ustroju, który pierwotnie miał zerwać z burżuazyjnym sentymentalizmem, by ostatecznie przyjąć własną jego odmianę?
Wychodząc z wiedeńskiej wystawy w MAK-u, zapytałem o wrażenia trzydziestokilkuletniego muzyka, który przyjechał na nią z żoną aż spod Linzu. Wyraźnie poruszony zaczął opowiadać o tym, jak obojętny jest na sztukę współczesną: gdy widzi czarną kropkę na białym tle, nic nie czuje. A tu udzieliło się mu to dziwne odczucie wewnętrznego piękna. Oto stoi przed czymś autentycznym, poruszającym do głębi jak piękny okaz natury. Chciałby, kontynuował, żeby austriacka młodzież potrafiła szanować swoich przywódców jak uśmiechnięta i czysta dziewczyna z jednego z obrazów, odśnieżająca podwórko przed domem, w którym wódz miał złożyć nocną wizytę. Wspólnota, naród, wartości – to coś, co warto według niego szanować, a co obce jest obywatelskim instytucjom zarządzanym w sposób wyrachowany, zorientowany na finansowy sukces. Wiedeń, według niego, pozostał stolicą niemieckiej kultury, którą obecnie zniewala Ameryka. Do Korei Północnej chciałby się kiedyś wybrać, przynajmniej na kilka tygodni.
Książka:
Barbara Demick, „Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej”, przeł. Agnieszka Nowakowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.
* Grzegorz Brzozowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Doktorant w Instytucie Socjologii UW, student kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy.
„Kultura Liberalna” nr 165 (10/2012) z 6 marca 2012 r.