Iwo Zmyślony

 Cztery i pół rozmowy o Katarzynie Kobro

Kim była Katarzyna Kobro? Niezbyt ładną dziwaczką, oddaną sztuce artystką, kochającą matką? Spod rozproszonych opowieści, zebranych przez Marzenę Bomanowską przebija się obraz kobiety paradoksalnej.

Kobieta-enigma, kobieta-paradoks. Czyli kobieta. Nikomu jej geniuszu nie trzeba już udowadniać. Dzięki wysiłkom dwóch pokoleń badaczy Katarzyna Kobro zyskała zasłużoną pozycję w gronie najwybitniejszych twórców awangardy – jej prace są znane i podziwiane na całym świecie. Tym większa potrzeba kolejnych opracowań, które pozwolą zobaczyć jej twórczość w nowym świetle.

Muzeum Sztuki w Łodzi nie po raz pierwszy wychodzi naprzeciw tym oczekiwaniom. Książka Marzeny Bomanowskiej nie jest jednak kolejną biografią ani monografią dorobku, lecz zbiorem opowieści osób, które zetknęły się z Kobro osobiście lub mają na jej temat coś nowego do powiedzenia. Praca wpisuje się tym samym w modny ostatnio nurt historiografii mówionej (oral history) – autorka nie konstruuje linearnej narracji, ale notuje rozproszone świadectwa, które składają się na wielogłos „dostarczony” czytelnikowi do samodzielnej interpretacji. Na tym polega niewątpliwe novum tej publikacji.

Rozmowy czy rozmówki?

 Okazuje się jednak, że sam tytuł jest sformułowany na wyrost – najwyżej trzy z wywiadów kwalifikują się jako rozmowy. Pozostałe cztery składają się razem najwyżej na półtorej całości. Dominują wątki, które dobrze znamy: tragiczna miłość, materialna nędza, domowa przemoc, rozprawy cywilne i karne, a wszystko to na tle targających Europą wojen, rewolucji, ludzkiej wielkości i małostkowości oraz narodzin międzynarodowego ruchu awangardowego.

Najwięcej informacji znajdziemy w rozmowach z badaczami twórczości Kobro: Zenobią Karnicką – byłą kustoszką Muzeum Sztuki w Łodzi oraz Józefem Robakowskim – wybitnym artystą eksperymentalnym, teoretykiem i historykiem sztuki. Karnicka koncentruje się na porządkowaniu uprzednio znanych faktów oraz ich niuansowaniu i korygowaniu na podstawie dostępnych obecnie materiałów źródłowych. Nie unika przy tym osobistych opinii – „sądzę, że była silna i odważna, dość długo nawet bezwzględna i egoistyczna. Potrafiła przecież realizować własne ambicje i marzenia, bez tych cech nie mogłaby dokonać tego, co osiągnęła w sztuce. Miała szczęście, spotykając mężczyznę o podobnych ambicjach i marzeniach, być może bardziej bezwzględnego niż ona”. Robakowski omawia skalę współczesnej recepcji, rewolucyjność dorobku Kobro oraz jej idei na tle awangardowych tendencji w rzeźbie i myśli urbanistycznej, a także fakt, iż „dzisiaj dla specjalistów na całym świecie Kobro jest absolutną gwiazdą, najwybitniejszą artystką międzywojenną w dziedzinie rzeźby. Jej formy są na okładkach wielu podręczników o rzeźbie”. Merytorycznie ciekawym uzupełnieniem tych opowieści jest rozmowa z Georgiem von Kobro – siostrzeńcem artystki, badaczem genealogii jej rodu.

Okruchy pamięci

 Pozostali rozmówcy dostarczają anegdot – barwnych i ciekawych. Ich charakteru łatwo się domyśleć. Mamy tu wspomnienia: (a) protokolanta na rozprawie między Strzemińskimi o przyznanie praw rodzicielskich do opieki nad córką; (b) syna przyjaciółki, która wspierała Kobro finansowo i świadczyła na jej rzecz podczas procesów sądowych; (c) córki wieloletniego dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, którego Strzemińscy zdołali obrazić żartami oraz (d) emerytowanej bibliotekarki, którą artystka uczyła w szkole rysunków. Przy całej sympatii dla anegdot pamiętajmy, że to są ludzie, którzy Kobro spotkali w życiu najwyżej kilka razy, nigdy z nią nie rozmawiali, a wszystko działo się ponad pół wieku temu.

Zgodnie z przyjętą metodą Bomanowska „wystawia zwierzynę”, lecz za nią nie goni – zwraca uwagę na rozbieżności w przytaczanych relacjach, wskazuje na niejasności, nie sprawdza jednak swych źródeł i nie dokonuje syntez. Tą drogą dowiemy się między innymi, jakie dokumenty zostały odnalezione, a jakich brakuje; jakie hipotezy odrzucono, a jakie wciąż czekają na potwierdzenie; przeczytamy o zaginionym portrecie Kobro pędzla Witkacego; o jej szarym zeszycie, którego zawartość poznała wyłącznie córka, i o nieznanej powieści Strzemińskiego, której fragmenty mają się wkrótce ukazać.

Doskonałym pomysłem jest wielce skrupulatne zestawienie wypowiedzi rozmówców z cytowanymi in extenso fragmentami wcześniejszych opracowań. Najczęściej przywoływanym źródłem jest tutaj biografia Niki Strzemińskiej, ale znajdziemy też fragmenty dzienników Zofii Nałkowskiej, Marii Dąbrowskiej i Witkacego, a nawet obszerne wyciągi z dokumentów sądowych.

Książka skonstruowana

 Na uwagę zasługuje graficzno-edytorska strona publikacji, utrzymana w estetyce łódzkich konstruktywistów. Okładka z portretem Kobro na plaży niezawodnie zapowiada bogaty zbiór archiwaliów – reprodukcje fotografii i rozmaitych dokumentów stanowią niemal połowę objętości książki. Co znamienne, zdjęcie zostało zrobione w sierpniu 1939 roku na Półwyspie Helskim, podczas rodzinnych wakacji. To były w jej życiu ostatnie szczęśliwe chwile. Ale i tu jest sama. Rozleniwiona upałem mruży do nas oczy – opalony Strzemiński i roześmiana Nika zostali wykadrowani.

Skrzydełka okładki zaskakują formatem – rozwijają się w przestrzeń niczym rzeczywiste skrzydła. Zgodnie z konstruktywistycznym rozumieniem projektowania, pełnią praktyczną funkcję zakładek, a zarazem – po rozłożeniu – ukazują skrywaną przez długie lata prawdę o artystce: z tyłu książki jest to życiorys, z przodu zaś wielobarwna, eteryczna rzeźba. 

Historia pewnej miłości

 Spod rozproszonych opowieści przebija się obraz kobiety paradoksalnej: charyzmatycznej, egotycznej, bezkompromisowej, targanej namiętnościami, zdeterminowanej przez własne wybory, często nieprzemyślane. Ze względu na zastosowaną metodologię jest to obraz pęknięty – niektórzy pamiętają osobę „miłą, serdeczną”; „nieśmiałą i spokojną”; „oddaną sztuce i dziecku”, inni zaś „kobietę kanciastą”; „niezbyt uprzejmą” i „niezbyt ładną dziwaczkę”. Pomimo tych niezborności – a może właśnie dzięki nim – zaczynamy myśleć o Kobro prawie jak o znajomej. I bodaj właśnie na tym polega największa siła tej książki.

Wrażliwy czytelnik odnajdzie tu jednak nie tylko garść biograficznych informacji i anegdot, lecz także poruszające exemplum słynnego aforyzmu Witolda Gombrowicza – czyż miłość i nienawiść to nie są dwa oblicza jednej i tej samej rzeczy?

Władysław Strzemiński pojawił się w życiu Kobro krótko po jej maturze. Ona – ochotniczka w jednym z moskiewskich szpitali. On – ciężko ranny na froncie, bez ręki i bez nogi, za to pełen energii i werwy, snujący plany na przyszłość. Co w nim zobaczyła ta niesforna panienka z dobrego, mieszczańskiego domu? Czym ją oczarował błękitnooki kaleka? Tego się nie dowiemy. Nie dowiemy się nawet, czy była to miłość od pierwszego wejrzenia. Los jednak tak uporczywie splatał ich drogi, aż stali się dla siebie jedynym szczęściem i przekleństwem życia.

Czy byli sobie przeznaczeni? Kto jeszcze dzisiaj wierzy w takie rzeczy? A jednak dziesiątki faktów zdają się to potwierdzać. Przez cztery lata stykali się parokrotnie – najpierw w moskiewskich pracowniach Swomasu, potem w smoleńskim oddziale Narkomprosu. Ślub wzięli w roku 1920. Przez blisko dwie dekady tworzyli związek kompletny i harmonijny, razem formułując podstawy polskiego modernizmu w rzeźbie i architekturze. Swoje idee przypieczętowali w roku 1932, wspólnie publikując „Kompozycję przestrzeni”. Cztery lata później przyszła na świat Nika.

Kres tej miłości położyła wojna. Zapis na tzw. listę narodową gwarantował rozmaite przywileje – dostęp do leków, racji żywnościowych, przede wszystkim zaś chronił od wywozu na przymusowe roboty. Motywowana troską o zdrowie chorowitej córki, a może po prostu zdjęta panicznym lękiem, Kobro deklaruje się jako Rosjanka. Perfidia okupanta polegała na tym, że zapis taki przenosił obywatelstwo na współmałżonka. Dla Strzemińskiego oznaczało to utratę tożsamości. Nie umiał jej tego wybaczyć już do końca życia.

Lata powojenne to okres wzajemnych oskarżeń, procesów, skakania sobie do gardeł. Trudno to wszystko zrozumieć. Dlaczego związek, w którym „mąż przydawał blasku żonie, a żona – mężowi” – jak pod koniec życia gorzko wspominał Strzemiński – skończył się „samotnym, nienawistnym wobec siebie trwaniem” (Karnicka)? Także i tego się tutaj nie dowiemy. Ani z tej, ani z żadnej innej książki. Nikt bowiem jeszcze nie pojął tej kosmicznej siły, która bijące dla siebie serca zamienia w kamienie i pięści.

Książka:

 Marzena Bomanowska, „7 rozmów o Katarzynie Kobro”, Muzeum Sztuki w Łodzi, Łódź 2011.

* Iwo Zmyślony, doktorant w Instytucie Filozofii UW. Zajmuje się metodologią kultury wizualnej i historii sztuki.

 Kultura Liberalna” nr 165 (10/2012) z 6 marca 2012 r.