Aleksander Laskowski

 Opery Starobinskiego

„Czarodziejki” nie są książka dla operowych nowicjuszy. To zaproszenie do rozmowy o dziełach, które już znamy. Ton w niej jednak nadaje Starobinski. 

„Czarodziejki” Jeana Starobinskiego najlepiej czyta się fragmentami. Warto pamiętać, że zebrane w tym tomie teksty nie były pisane z myślą o publikacji książkowej, lecz na potrzeby periodyku operowego „La Grange”, wydawanego przez Le Grand Théâtre w Genewie, dlatego też książka ta nie jest jednorodna i nie ma w niej prowadzonego konsekwentnie wywodu.

Nie jest to książka dla operowych nowicjuszy. To tom dla tych, którzy lubią przygotowywać się do ponownych spotkań ze znanymi już tytułami, takimi jak „Cosi fan tutte”, „Manon Lescaut” czy „Elektra”. Albo dla tych, którzy chcą pobudzić umysł do prowadzonej w głębi duszy rozmowy, której ton i piękny – znakomicie zresztą przez tłumaczy oddany – styl nadaje Jean Starobinski.

Jego sposób czytania oper niech zilustrują cytaty z rozdziałów poświęconych Mozartowi i jego współpracy z Lorenzem da Ponte, które stanowią centralny punkt „Czarodziejek”. Przedstawiając bohaterów napisanego przez nich arcydzieła – „Wesela Figara”, Starobinski pisze o Marcelinie, cudownie odnalezionej po wielu perypetiach matce tytułowego bohatera: „Jest to jakby Jokasta w komicznym wydaniu, a Figaro bez trudu uniknie losu Edypa”. Dalej, gdy mowa o chórze, czytamy zaś: „Jedynym szlachcicem jest Hrabia, ma on przed sobą lud, którego głosy są dobrze słyszalne, od basu po sopran. Trzeci stan, kler, szlachta – aktorzy Stanów Generalnych 1789 roku z radosną beztroską próbują grać role, które grać będą serio, o całkiem inną stawkę, gdy podniesie się kurtyna Rewolucji”.

Czarodziejek u Mozarta – przynajmniej w operach pisanych wspólnie z da Pontem – nie ma. Są w tytule książki, z którego autor tłumaczy się w pierwszym rozdziale, odnajdując wspólny rdzeń francuskich słów chant (śpiew) i enchantement (oczarowanie, zachwyt). Enchantement miało niegdyś bardzo mocny sens, pisze Starobinski, „oznaczało bowiem to, co dzieje się, kiedy zostanie rzucony urok. Według Akademii […] w sensie dosłownym oznacza «efekt rzuconych czarów»”. Stąd niedaleko już do definicji opery La Bruyère’a z 1691 roku: „Istotą tego typu widowiska jest to, że powinno w równym stopniu zachwycać [enchanter] umysł, oczy i uszy”. Starobinski stymuluje umysł, zaś nasze oczy i uszy swoich czarów poszukać muszą w operze. Gdy ta zawiedzie, można też próbować z ersatzem – spektaklem zahibernowanym w nagraniu.

Nadia Boulanger powiedziała kiedyś o Igorze Strawińskim: „Nigdy nie widać przedmiotu przez niego trzymanego, widoczna jest tylko ręka, która przedmiot ów trzyma”. W „Czarodziejkach” ręka autora nie pcha się na plan pierwszy, choć przesadą byłoby powiedzieć, że jest niewidoczna. Dzięki Starobinskiemu czytelnik zyskuje poczucie, że autor prowadzi go w swój świat, nie narzucając, lecz proponując spojrzenie ze swojej perspektywy, o które warto się wzbogacić. Niekoniecznie trzeba się jednak z nim zgadzać.

 Książka:

Jean Starobinski, „Czarodziejki”, przeł. Maryna Ochab i Tomasz Swoboda, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2011.

* Aleksander Laskowski, prowadzi autorskie audycje w Programie II Polskiego Radia, należy do stowarzyszenia „De Musica”. Na co dzień pracuje w Instytucie Adama Mickiewicza. Przełożył na polski „Reszta jest hałasem” Alexa Rossa. Członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 166 (11/2012) z 13 marca 2012 r.