Paweł Marczewski

Polityka kamienia i zerwanej kłódki

Podczas gdy w Polsce trwa ostry spór o squaty, w Wielkiej Brytanii opublikowano właśnie raport na temat przyczyn zeszłorocznych zamieszek w Londynie przygotowany przez Riots, Communities and Victims Panel na polecenie Davida Camerona i Nicka Clegga. Starcie mieszkańców stołecznego squatu Elba z ochroniarzami i policją jest, rzecz jasna, zupełnie inną sytuacją niż plądrowanie sklepów i podpalanie samochodów przez skrzykiwane za pośrednictwem internetu grupy młodych ludzi. Jedna rzecz jest podobna: brak języka, za pomocą którego można byłoby opisać konfliktową sytuację, zanim dojdzie do wybuchu, zanalizować jej przyczyny, kiedy już się skończy, i wyciągnąć konstruktywne wnioski na przyszłość.

Kiedy w sierpniu zeszłego roku Wielką Brytanię dotknęła fala podpaleń i grabieży, która rozlała się z Londynu na cały kraj, mówiono początkowo albo o bandach złodziei, albo o biednych, dyskryminowanych, zagubionych nastolatkach. Opublikowany właśnie raport przynosi bardziej skomplikowany obraz. Wśród przyczyn zamieszek wskazano między innymi agresywny marketing skierowany do młodych i rozbudzający ich konsumpcyjne aspiracje (por. guardian.co.uk,  25 marca 2012).

Nie oznacza to oczywiście, że winne grabieży są reklamy, a nie złodzieje. Odsłania jednak mechanizm opisany już lata temu przez klasyka socjologii Roberta Mertona: przy rozbudzonych aspiracjach i braku możliwości zrealizowania ich uznanymi sposobami (z uwagi na biedę, brak dostępności edukacji, dyskryminację etc.) muszą powstać „alternatywne”, przestępcze sposoby realizowania celów, których osiąganie społeczeństwo przedstawia jednostce jako wzorzec sukcesu. Przestępstwo popełnia przestępca, nie społeczeństwo, ale ignorowanie tego prostego mechanizmu jest ze strony władz, większości uczciwych obywateli oraz firm dokładających starań, by rozbudzić konsumpcyjne aspiracje, naiwnością lub działaniem w złej wierze.

Podobny brak gotowości do uczciwego opisania problemu widzę w niektórych komentarzach na temat konfliktu o squaty. Niezbyt chlubnym przykładem są głosy Michała Wojtczuka i Piotra Machajskiego na portalu Gazeta.pl. Ochoczo wklejane na Facebooka, z adnotacją „Wreszcie głos rozsądku w morzu bredni”, w moim przekonaniu raczej zaciemniają dyskusję i cofają ją do momentu, zanim miasto i korporacja Stora Enso rozpoczęły negocjacje z mieszkańcami squatów.

„Mogę jeszcze zrozumieć protesty przeciwko wyrzuceniu ze squatu Elba – ludzie się tam zadomowili, mieli swoje rzeczy, których natychmiastowe przeniesienie mogło być problemem logistycznym. Uzasadnione było oczekiwanie, że właściciel uprzedzi o zamiarze opróżnienia budynku”, pisze Wojtczuk. W całej swojej wyrozumiałości nie dostrzega, że protest i ostra reakcja mieszkańców Elby dotyczyły przede wszystkim tego, jak próbowano ich usunąć z zajmowanego przez nich terenu, a nie tego, że nagle zaczęli przeszkadzać właścicielowi terenu. Brutalności i nadużyć policji podczas usuwania squatersów dotyczył też raport Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Nasuwa się tu znowu skojarzenie z zamieszkami w Wielkiej Brytanii. Jak pokazała seria wywiadów i sondaży, zarówno ze wspomnianego już raportu Riots, Communities and Victims Panel, jak i raportu Reading the Riots przygotowanego przez naukowców z LSE i dziennikarzy „Guardiana”, do eskalacji przemocy przyczyniły się narastająca wrogość między nadużywającą uprawnień policją a coraz mniej respektującymi porządek społeczny młodymi. Jeśli pytania Helsińskiej Fundacji pozostaną bez odpowiedzi, przy kolejnych sporach o squaty przemoc może się nasilić po obu stronach.

Kompletnie nie dostrzega tego Piotr Machajski, pisząc: „Szkoda, że urzędnikom zabrakło w poniedziałek konsekwencji. Najpierw poprosili policję o interwencję, potem z niej zrezygnowali. Policjanci odstąpili i, chcąc nie chcąc, wyszli na głupków. Ale gdy urząd za jakiś czas nie dogada się ze squatersami, znów wezwie policję, a ta przyjedzie”. Jeśli chodzi o to, żeby policja nie wyszła na durniów, a nie o konstruktywne rozwiązanie sporu, to dla mnie jest to prosta droga do eskalacji konfliktu. Całe szczęście, że squatersi są, w przeciwieństwie do niektórych londyńskich chuliganów, mało podatni na reklamy. W przeciwnym razie zamiast zwoływać konferencje prasowe i negocjować z miastem pewnie okradliby okoliczne banki i sklepy.

* Paweł Marczewski, doktor socjologii, członek redakcji „Kultury Liberalnej” i „Przeglądu Politycznego”.

„Kultura Liberalna” nr 168 (13/2012) z 27 marca 2012 r.