Magdalena Małecka, Dominika Michalak
Otwarta nauka w Polsce?
O wolny dostęp do publikacji naukowych od wielu lat zabiega bezskutecznie wiele organizacji pozarządowych i wielu przedstawicieli środowiska naukowego. Stawką jest rozwój polskiej nauki.
Ile kosztuje wiedza? Według blisko ośmiu tysięcy naukowców z całego świata ta rozpowszechniana przez wydawnictwo Elsevier jest stanowczo za droga. Ceny za artykuł naukowy w czasopismach wydawcy sięgają nierzadko 40 dolarów, a oferta wydawnictwa skierowana do bibliotek wymusza na nich kupowanie czasopism w pakietach. Ponadto Elsevier popiera zmiany prawa, które ograniczają swobodną wymianę informacji (w tym projekt amerykańskiego Research Works Act, który zakłada zniesienie wymogu bezpłatnego publikowania wyników badań finansowanych ze środków publicznych). Oto trzy główne powody, dla których uczeni zadeklarowali, iż nie zamierzają recenzować dla Elseviera, publikować w czasopismach wydawcy ani cytować pochodzących z nich artykułów.
Elsevier wydaje blisko dwa i pół tysiąca książek rocznie oraz tysiąc osiemset czasopism z dziedziny nauk ścisłych, przyrodniczych i medycznych. To również właściciel bazy ScienceDirect, z której jak dotychczas korzysta 11 milionów zarejestrowanych użytkowników. W 2010 roku przychody firmy sięgnęły ponad 2 miliardów funtów.
Bojkot rozpoczął Timothy Gowers, matematyk z Cambridge, ogłaszając na swoim blogu zawieszenie współpracy z Elsevierem. Wkrótce potem Tyler Neylon z Uniwersytetu Stanowego Ohio, również matematyk, sformułował list otwarty, dzięki któremu bojkot nabrał globalnego rozmachu. „Środowisko akademickie od lat protestuje przeciwko praktykom biznesowym Elsevier”, głosi pierwsza linijka listu, zaś główny problem sprowadza się do tego, że holenderski wydawca, zamiast jak najszerzej rozpowszechniać wiedzę, co – jak sądzą bojkotujący – powinno być głównym zadaniem firm działających na rynku czasopism naukowych, dba przede wszystkim o własne zyski i w konsekwencji dostęp ten ogranicza.
Zanim pojawi się polski Elsevier
Bojkot Elseviera wydaje się odległy od polskich dyskusji wokół czasopism naukowych, których głównym przedmiotem jest język publikacji oraz punktowa wycena czasopism. W myśl reformy nauki i szkolnictwa wyższego z października zeszłego roku finansowanie badań i placówek naukowych ma bowiem w znacznej mierze zależeć od punktowanych osiągnięć naukowych, a zwłaszcza publikacji w recenzowanych czasopismach. Jeśli zmiana ta okaże się skutecznym bodźcem do pisania artykułów w dużych ilościach i nadsyłania ich do najwyżej punktowanych periodyków, popyt na usługi wydawnicze się zwiększy. Trudno oczekiwać od obrotnego wydawcy, by w takich warunkach nie podniósł ceny swoich usług. Innymi słowy, także polskim naukowcom może przyjść zmagać się z polityką wydawniczą spod znaku Elseviera. Może więc warto zawczasu zainwestować w system open access, w którym dostęp do treści jest bezpłatny?
Open access i przyszłość rodzimej nauki
Wolny dostęp oznacza możliwość zapoznania się z publikacjami naukowymi przez każdego użytkownika Internetu bez wnoszenia opłat. Z perspektywy uczonych podstawową zaletą tego rozwiązania jest bardziej swobodny i szybszy przepływ fachowej wiedzy, większe szanse na znalezienie informacji, a także uważnego czytelnika czy krytyka własnej pracy. Taka wymiana wiedzy może sprzyjać jej rozwojowi, a tym samym nowym odkryciom, ideom i ich zastosowaniom. Znany jest również inny argument, formułowany także przez życzliwych otwartej nauce przedstawicieli administracji państwowej: dzięki systemowi open access małe i średnie przedsiębiorstwa miałyby zyskać „dostęp do wiedzy i innowacji”. Stwierdzenie to wydaje się jednak nieco na wyrost: małe i średnie przedsiębiorstwa, jak wszyscy inni użytkownicy Internetu, będą miały dostęp po prostu do artykułów, a nie do gotowych rozwiązań dla biznesu, odpowiadających potrzebom polskiego rynku. Czy rozwój nauki nie jest dostatecznym powodem dla wprowadzenia open access?
Co być może najważniejsze, wolny dostęp pomaga czynić wyniki badań finansowanych z budżetu dobrem ogółu. Badania finansowane z budżetu państwowego, powiadają zwolennicy otwartej nauki, powinny być łatwo dostępne dla wszystkich podatników. Według ekonomistów dobro publiczne charakteryzuje m.in. to, że trudno wykluczyć innych z jego konsumpcji. Wiedza czy informacja są takimi dobrami, jeśli można łatwo i tanio je rozpowszechniać (np. za pomocą technologii internetowych). Szeroki dostęp kłóci się jednak z interesami wydawców, którzy zarabiają na prywatyzowaniu wiedzy – wykluczaniu z jej „konsumpcji” wszystkich tych, którzy za dostęp nie zapłacili. Open access oznacza, że wydawnictwa przestają być wyłącznym dysponentem treści, które mogą stać się dobrem publicznym.
Wreszcie, wolny dostęp do treści naukowych prowadzić może do podniesienia poziomu czasopism, ponieważ czyni prace uczonych bardziej widocznymi, prezentuje je przed szerszą publicznością. Powszechność publikacji jest szansą dla polskich periodyków na zaistnienie w obiegu międzynarodowym, przyciągnięcie autorów i czytelników z zagranicy, mówiąc krótko – na przeniesienie fragmentu „światowej sceny” do Polski. Najbardziej oryginalni polscy naukowcy będą na tej scenie obecni bez względu na dalsze losy rodzimego czasopiśmiennictwa. Jego dobra kondycja i powszechna dostępność są ważne przede wszystkim ze względu na poziom polskiej nauki en globe. Jest to również sprawa o pierwszorzędnym znaczeniu, jeśli polskie tradycje naukowe mają znaleźć kontynuatorów i inspirować uczonych spoza kraju.
Ekspertyza to wciąż za mało
Polska zrobiła już kilka małych kroków w kierunku systemu wolnego dostępu. Ponad 70 czasopism znalazło się w bazach DOAJ i Versita Open działających na zasadach open access. Ponadto, dzięki umowie pomiędzy MNiSW a wydawnictwem naukowym Springer, od maja zeszłego roku pracownicy polskich placówek naukowych mogą bezpłatnie publikować w jego wolno dostępnych międzynarodowych periodykach z bazy Springer Open Choice. (W systemach wolnego dostępu wprowadzanych dziś przez dużych wydawców wprawdzie zwalnia się czytelników od opłat, ale kosztem publikacji obciąża się autora. Dzięki umowie opłaty za publikację artykułów polskich naukowców w Springer Open Choice ponosi państwo.) Dla polskich czasopism przejście na open access jest jednak wciąż ryzykownym, poniekąd filantropijnym posunięciem, bo ani prawo, ani system finansowania periodyków nie zachęcają do upowszechniania treści naukowych w systemie wolnego dostępu.
Nieco ponad rok temu MNiSW wyraziło się przychylnie wobec idei otwartego dostępu do treści naukowych, ogłaszając początek prac nad ustawą regulującą tę kwestię. Na stronach rządowych pojawiła się obszerna broszura, a niedawno uzupełniła ją ekspertyza dotycząca open access. Przygotowane przez Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW dokumenty jasno wskazują zalety wolnego dostępu i pokazują, jak ten system wprowadzić i sfinansować. Najwyraźniej jednak nie znalazły w ministerstwie uważnych czytelników – za oficjalnymi deklaracjami poparcia dla idei open access nie poszły jak dotąd konkretne rozwiązania prawne i instytucjonalne.
O wolną naukę od wielu lat zabiega bezskutecznie wiele organizacji pozarządowych i wielu przedstawicieli środowiska naukowego, nie brak uchwał i petycji w tej sprawie. Pod najnowszym apelem o otwarty dostęp do treści naukowych, zamieszczonym na stronie otwartymandat.pl, podpisało się już ponad cztery tysiące osób. Lista wydłuża się bez większego rozgłosu, choć sprawa z pewnością nie jest mniej ważna od sporów wokół punktacji czasopism i języka publikacji.
Wynagrodzenie redaktorów i recenzentów oraz utrzymanie platform informatycznych to podstawowe koszty wolnego dostępu do treści naukowych. Jak wskazuje zamówiona przez ministerstwo ekspertyza, nie są to koszty, które zrujnowałyby jego budżet. I może warto, by ponosiło je państwo – zrzucenie ich na niezbyt zasobne wydziałowe kasy i domowe budżety uczonych wydaje się rozwiązaniem mało obiecującym z punktu widzenia rozwoju nauki, a przede wszystkim nieuczciwym w państwie, które pragnie uczynić naukę dźwignią swojego rozwoju.
* Magdalena Małecka, absolwentka filozofii i prawa, doktorantka w Szkole Nauk Społecznych PAN.
** Dominika Michalak, absolwentka socjologii, doktorantka w Instytucie Socjologii UW.
„Kultura Liberalna” nr 169 (14/2012) z 3 kwietnia 2012 r.