Wojciech Kacperski
Kilka uwag na temat konfliktu wokół „Chłodnej 25”
Gdy niespełna miesiąc temu w stołecznych mediach pojawiła się informacja, że popularna klubokawiarnia Chłodna 25 utraci koncesję na sprzedaż alkoholu – co może doprowadzić do jej zamknięcia – w Internecie po raz kolejny zawrzało. W mgnieniu oka posypały się komentarze. Obok wyrazów niedowierzania (lokal istniał w tym miejscu od ponad 7 lat, co jak na Warszawę jest okresem niebywale długim) pojawiły się także oskarżenia, zrzucające odpowiedzialność na miasto, na władze dzielnicy lub mieszkańców, ale i na wszystkich po kolei. Mając w pamięci niedawne wydarzenia z baru Prasowego, czy nawet wcześniejsze z obrony Le Madame, każdy, kto czytał te komentarze, czuł obawę, że w tym wypadku może dojść do czegoś podobnego.
Kontekstem, w którym często lokuje się konflikt z Chłodnej, jest kwestia „ciszy nocnej”. Pisano o niej dość szeroko w zeszłym roku przy okazji problemów klubu Huśtawka. Teraz ten argument znowu powrócił, jednak zdaje się, że nie do końca adekwatnie. Przestrzeń miejska jest sferą, w której istnieją różne interesy i nie należy liczyć na zgodę między ludźmi, którzy chcą spać, a tymi, którzy chcą się bawić. Hałas można próbować neutralizować, jeśli jednak wciąż przeszkadza, należy szukać innych sposobów rozwiązania problemu. W konflikcie między chcącymi spać i bawiącymi się w Śródmieściu nie powinno się ponad tym szukać podziału na dobrych i złych. (Choć w dyskursie medialnym ci źli to zazwyczaj nudni mieszkańcy, którzy starają się zabić rozwój warszawskiej kultury niezależnej swoim bezczelnym spaniem). Takie stawianie sprawy niestety spłyca całą kwestię i z pewnością nie prowadzi do jej satysfakcjonującego rozwiązania (które powinno objąć możliwie obie strony).
W gruncie rzeczy warto zastanowić się, dlaczego tak się w ogóle mówi; dlaczego w tym kontekście lokuje się te kwestie? Moim zdaniem, problemem jest tu brak odpowiedniego języka, jakim można byłoby posługiwać się w odniesieniu do tego rodzaju kwestii. Lokal, w którym są kawa i alkohol, najczęściej nazywa się barem. Od „baru” niebezpiecznie blisko jest do „speluny”. Dla większości osób to mało interesujące, że w danym miejscu może się dziać coś więcej niż tylko zwykła libacja alkoholowa. Równie mało istotne dla większości jest zapewne to, że takie miejsce potrafi zbliżać do siebie ludzi, aktywować ich w różnym zakresie, a nawet być może tworzyć coś, czego w wielu miejscach Warszawy po prostu nie ma, czyli wspólnotę sąsiedzką. Większości zapewne mało istotne wydawać się może, że to właśnie tego rodzaju miejsca tworzą historię i tożsamość miasta. Czy ktoś je nazwie „klubokawiarniami”, czy (jak osobiście preferuję) „kawiarniami obywatelskimi”, dla większości osób niewielkie ma znaczenie, bo nazwy te dla wielu niewiele znaczą. Tworzenie takich kategorii postrzegane jest przez nich jako dzielenie włosa na czworo. Jednak pamiętajmy, że nie chodzi tutaj o zabarwianie czy oszukiwanie rzeczywistości, lecz o uwrażliwianie na jej wieloaspektowość i próbę uchwycenia jej. Kultura jest z natury czymś subtelnym i nieuchwytnym. Być może dlatego tak trudno jest nazwać i skategoryzować miejsca, w których jest ona tworzona w swojej najczystszej, bo niezinstytucjonalizowanej postaci. Nie powinno to nas jednak zatrzymywać.
Ktoś może zapytać: „Ale po co robić coś takiego (nazywać i kategoryzować), skoro wszyscy i tak wiedzą, o co chodzi?”. Czy aby na pewno? Zdaje się, że nie do końca. Gdyby mieszkańcy kamienicy przy Chłodnej 25 zrozumieli, jakie miejsce znajduje się pod tym samym adresem, być może inaczej spojrzeliby na całą sprawę. Może zmieniliby swój stosunek, gdyby wiedzieli, że istnienie kawiarni wzbogaca nie tylko całą Warszawę (to akurat pewnie ma dla mieszkańców samej kamienicy małe znaczenie), ale że mogłoby także przysłużyć się w jakiś sposób im (funkcjonowanie takiego miejsca z pewnością byłoby w stanie zrobić coś dla swoich sąsiadów, np. wesprzeć remont kamienicy). Żeby jednak tego dokonać, potrzebny jest język, który byłby dla nich zrozumiały i za pomocą którego moglibyśmy im to przekazać.
Tym, co niewątpliwie cieszy w kontekście sprawy Chłodnej25, jest fakt, że uaktywnili się także urzędnicy dzielnicy, wyrażając swoje wsparcie dla kawiarni. To znaczący ruch, dotychczas niespotykany. Widać, że urzędnicy dostrzegają, że rewitalizacja przestrzeni miejskiej nie oznacza tylko remontu ulicy, ale wymaga wzbogacenia oferty danej przestrzeni. Dostrzegli to oczywiście post factum, w momencie gdy okazało się, że z oddanej niedawno „zrewitalizowanej” ulicy Chłodnej, wizytówki dzielnicy Wola, zniknąć może jedno z najważniejszych miejsc. Zdumiewa fakt, że „rewitalizacja” tej przestrzeni nie stworzyła warunków, w których lokal ten mógłby pozostać w swoim miejscu. To lekcja dla nich na przyszłość.
Podsumowując: to dobrze, że urzędnicy zwrócili się w kierunku Chłodnej 25. Byłoby jednak równie dobrze, gdyby ich wstawiennictwo nie wpłynęło negatywnie na cały konflikt. Potrzebne są współpraca i wspólnie wypracowane rozwiązanie – takie, które będzie mogło zostać zaakceptowane przez każdą ze stron. Do tego potrzeba nie tylko uporu, ale też odrobiny dobrej woli. Tylko na tej drodze będziemy mogli się uczyć, jak rozwiązywać konflikty oraz jak tworzyć nowoczesne miasto. Rozmowy trwają. Bardzo chciałbym, żeby to się udało.
* Wojciech Kacperski, rocznik 1986, student filozofii i socjologii UW. Miejski przewodnik po Warszawie.
„Kultura Liberalna” nr 169 (14/2012) z 3 kwietnia 2012 r.