Magdalena M. Baran

Prezydent „na ostro”

Już od dłuższego czasu mówiło się, że węgierski prezydent balansuje nieraz na ostrzu szpady. Nic w tym dziwnego, wszak ten były sportowiec, mistrz olimpijski z Meksyku (1968) i Monachium (1972), posługiwanie się tego rodzaju bronią ma niejako we krwi. Inna jednak rzecz, gdy trzeba bronić się już nie szpadą, ale… w pewnym sensie szpady, zaś ostrze politycznej i naukowej krytyki okazuje się bezlitosne. Przypuszczenia dotyczące samodzielności pracy naukowej, jaką Schmidt miał wykonać przygotowując, obroniony w roku 1992, doktorat dotyczący nowożytnych igrzysk olimpijskich, dało się słyszeć już w roku 2010. Wówczas to namaszczony przez Victora Orbána Pál Schmidt robił dobra minę do złej gry. Oficjalnie nikt go o nic nie oskarżał, był więc kandydatem idealnym – elokwentny, uśmiechnięty, pamiętny bohater sportowy z tytułem naukowym. Słowem: idealny kandydat na bronowską marionetkę (do takiej bowiem roli sprowadza urząd prezydenta Węgier nowa konstytucja tego kraju).

Sprawa nabrała pikanterii w styczniu tego roku, kiedy tygodnik Heti Világgazdaság (HVG) oskarżył Schmidta o plagiat. Publicyści rozpisywali się wówczas, że znaczną część prezydenckiego doktoratu stanowi przetłumaczony na węgierski francuskojęzyczny tekst bułgarskiego historyka sportu Nikołaja Georgiewa. Na Węgrzech zawrzało, zaś opozycja szybko podniosła głos, krzycząc o konieczności wyjaśnienia całej sprawy. Zaczęto się również domagać odwołania Schmidta. Młyny węgierskie mielą jednak znacznie wolniej, niż chcieliby opozycjoniści (choć jednocześnie są o niebo szybsze od naszych polskich). Na uniwersytecie powołano specjalną, pięcioosobową komisję, która zbadać miała prezydencki „przypadek”. Jednak gdy 27 marca ogłoszono wyniki tego delikatnego „dochodzenia” wielu skrzywiło się z niesmakiem. Mimo że w oświadczeniu wydanym przez komisje czytamy: „ponad 200-stronicowa praca Schmitta jest od strony 34 do 50 całkowicie identyczna z publikacją niemieckiego socjologa sportu Klausa Heinemanna, a jej inne 180 stron jest częściowo tożsame z dysertacją Georgiewa”, plagiatu nie ma. W prawdzie poza wspomnianymi „przypisaniami” komisja podkreśliła brak stosownych przypisów, błędy w bibliografii, błędne cytowania, a także masę pomniejszych wpadek. Jednak zachowawczy węgierscy profesorowie (jakby mało mieli problemów) nie uznali dysertacji Pála Schmidta za plagiat (jak powinno się uczynić w każdym cywilizowanym kraju), a tylko odmówili temu „dziełu” walorów „pracy naukowej”. Mówiąc, iż doktorat prezydenta nie spełnia kryteriów jakie stawia się tej ostatniej, odebrano mu tytuł naukowy. Orbán uśmiechnął się tylko podkreślając, iż taki werdykt zamyka dlań całą sprawę. Jednak ostatnie słowo miał w tej kwestii sam Schmidt, który kilka dni później podjął decyzję o rezygnacji z urzędu prezydenckiego i podał się do dymisji.

Nikt nie miał problemów z zaakceptowaniem takiego działania skompromitowanego wszak prezydenta i jeszcze tego samego dnia (2 kwietnia) a atmosferze ogólnego zadowolenia (koalicji i opozycji) zaczęto poszukiwania jego następcy. Pytanie jednak czy łatwo będzie znaleźć kogoś reprezentatywnego, a jednocześnie praktycznie nieposiadającego żadnych prywatnych ambicji politycznych (takowe z pewnością nie zostałyby powitane radośnie przez urzędującego premiera). Bo choć prezydent Węgier w sferze faktycznej polityki może niewiele, to jednak w świadomości obywateli nie jest jeszcze bez znaczenia. Ktokolwiek zatem zostanie namaszczony przez Orbána, będzie musiał mieć się na baczności. Na razie prezydenckie funkcje przeszły na marszałka Zgromadzenia Narodowego, László Kövéra, jego również uważa się za jednego z kandydatów do zajęcia fotela „po Schmidcie”. Premier obiecał, iż swego kandydata wskaże do 16 kwietnia, choć na wybór nowego prezydenta węgierski parlament ma (zgodnie z konstytucją) 30 dni. Kandydaci mogą być zgłaszani przez grupy posłów, stanowiące nie mniej niż 1/5 spośród 386 obecnych deputowanych. Co ciekawe, samo głosowanie jest tajne, wielu ma zatem szansę (przynajmniej oficjalnie) nie narazić się premierowi. Należy jednak przypuszczać, iż Orbán nie wskaże nikogo kontrowersyjnego, nikogo silnego, nie będzie wielkiej, charyzmatycznej osobowości. Węgry zdają się już zmęczone swą „niezbyt dobrą prasą” i potrzebują choćby odrobiny spokoju.

* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.

„Kultura Liberalna” nr 170 (15/2012) z 10 kwietnia 2012 r.