Józef Pinior

Ubu Król, czyli Polacy

Jest coś groteskowego w polskiej polityce, szczególnie u publicystów prawicowych i polityków powołujących się na swoje konserwatywne wyznanie wiary w ich wypowiedziach w ostatnich tygodniach na temat tajnych ośrodków śledczych CIA na terytorium państwa polskiego. Polska jawi się w rysowanym przez nich obrazie jako kraj imperialny, będący w stanie wojny przeciwko fundamentalizmowi islamskiemu, jako państwo, które niesie obok Ameryki brzemię białego człowieka w dzisiejszej cywilizacji globalnej. Niestety ten tromtadracki ton pobrzmiewa także w artykułach niektórych dziennikarzy i polityków liberalnych.

Polityka neokonserwatywna, oryginalny amerykański produkt ideowy w Polsce, stała się kolejną odmianą rodzimej ksenofobii i tutejszego zadęcia. Każdy, kto choć w minimalnym stopniu zna amerykańskie realia, wie, że Polska z perspektywy amerykańskiej nie jest strategicznie szczególnie ważna. Dla ochłody warto przypomnieć, jak wygląda sojusz polsko-amerykański we wspomnieniach Paula Bremera, byłego szefa władz okupacyjnych w Iraku od maja 2003 r. do czerwca 2004 r., w jego książce opisującej roczny okres przed ukonstytuowaniem się rządu tymczasowego „My Year in Iraq: The Struggle to Build a Future of Hope” z 2006 r. Kolejne polskie rządy wysyłały żołnierzy do Azji Centralnej w imię aliansu strategicznego z Ameryką, a nie potrafiły sobie poradzić z wizami do USA, ze sprawą zupełnie przyziemną, ale akurat ważną z punktu widzenia obywateli. Nie piszę tego z pozycji antyamerykańskich, nie krytykuję sojuszu politycznego i wojskowego z USA. Chodzi mi raczej o polską nieumiejętność poruszania się w polityce międzynarodowej, o rozdźwięk pomiędzy misyjnością polityki narodowej a realiami, środkami, którymi dysponuje państwo polskie, np. w dziedzinie wojskowej.

W dyskusji na temat więzień CIA operuje się często argumentem stanu wyższej konieczności, nadzwyczajną sytuacją zagrożenia akcjami terrorystycznymi po ataku na World Trade Center czy słynnym z debat na seminariach prawniczych argumentem ticking time bombs. Tymczasem Polska w okresie rządów SLD nigdy nie znalazła się w tego typu sytuacji, nie stało się nic, co by uzasadniało nadzwyczajne działania państwa w sferze bezpieczeństwa, poza wzmożeniem działań rutynowych przewidzianych w takich wypadkach przez przepisy prawa i procedury służb specjalnych oraz policji. Zauważmy, że państwa, które zostały zaatakowane przez terrorystów – Hiszpania po serii zamachów bombowych na pociągi w Madrycie w marcu 2004 r. i Wielka Brytania po zamachach w Londynie w lipcu w 2005 r. – nie odwołały się w obronie obywateli do tajnych więzień i tortur, a potrafiły poradzić sobie z zagrożeniem na gruncie rządów prawa, udowadniając, że demokracje liberalne wcale nie muszą być bezbronne w walce z barbarzyńskimi metodami, do których sięgają terroryści.

Nieprawdziwe jest także twierdzenie, że po raz pierwszy w historii mamy do czynienia z terrorystami atakującymi ludność cywilną. Granica pomiędzy atakami na „ludzi w mundurach” i obiekty wojskowe a atakami na osoby i obiekty cywilne nigdy nie była jasno wyznaczona w akcjach terrorystycznych – przecież na ten temat istnieje cała literatura historyczna, polityczna i prawnicza, choćby dotycząca metod walki partyzanckiej w różnych częściach świata. Państwa prawa na ogół inaczej traktowały – piszę o tendencji generalnej – terrorystów atakujących żołnierzy i obiekty militarne, przyznając im status więźniów politycznych czy w niektórych sytuacjach jeńców wojennych, a inaczej terrorystów atakujących cele cywilne, przyznając im status więźniów kryminalnych. Rzecz jasna globalizacja, współczesne technologie, łatwość dostępu do broni masowej zagłady, polityka XXI stulecia tworzy zupełnie nowego rodzaju zagrożenia ze strony działań terrorystycznych. W tym sensie terroryzm staje się prawdopodobnie wojną nowej epoki i tym samym jednym z głównych wyzwań dla rządów liberalno-demokratycznych i tradycyjnego państwa prawa. Istnieje więc pilna potrzeba nowych uregulowań na gruncie międzynarodowego prawa humanitarnego. Czas na powstanie – między innymi po doświadczeniach tajnych ośrodków CIA, praktyk amerykańskiego extraordinary rendition oraz obozu Guantánamo – nowych konwencji genewskich, które próbowałyby ująć w ramy rządów prawa tę nową rzeczywistość międzynarodową. Akurat aktywność w tej sferze, doprowadzenie do konferencji międzynarodowych na miarę konwencji genewskich sprzed stu lat, jest właściwym zadaniem dla polskiej inicjatywy politycznej, dla wielkiej akcji naszej dyplomacji na arenie transatlantyckiej, na Wschodzie oraz w ONZ.

W Polsce problem więzień CIA nie polega, jak w innych krajach demokratycznych, jedynie na uwikłaniu w praktyki przechwytywania przez amerykańskie służby specjalne osób podejrzanych o terroryzm. Rząd SLD wydając zgodę na funkcjonowanie tajnego ośrodka śledczego CIA na terytorium państwa polskiego, pogodził się z naruszeniem habeas corpus, fundamentu rządów prawa, czyli zasady mówiącej, że nikogo nie można zatrzymać bez podstawy prawnej. Bezwolnie pogodzono się także z ograniczeniem suwerenności. Osoby więzione w Polsce przez CIA nie miały statusu jeńców wojennych, jak piszą o nich polscy dziennikarze. Państwo polskie pogwałciło własne zasady ustrojowe, konstytucję i prawa człowieka, tolerując praktykę pozbawiania wolności ludzi, którym nie postawiono formalnie, na gruncie prawa, zarzutów kryminalnych ani nie nadano im statusu jeńców wojennych. Tych ludzi pozbawiono wolności na podstawie arbitralnej decyzji służb specjalnych, niepodlegających kontroli ze strony wymiaru sprawiedliwości – ani polskiego, ani amerykańskiego, ani międzynarodowego. Na tym polega istota sprawy. Dodajmy, że o tych praktykach wiedział rząd PiS, który zatuszował sprawę przed komisją Parlamentu Europejskiego w listopadzie w 2006 r. Ten sojusz pomiędzy SLD i PiS, odgrażający się Leszek Miller – przywódca partii socjaldemokratycznej przemawiający językiem Le Pena – dopełniają wrażenia złowrogiej groteski w tej historii.

* Józef Pinior, polityk, prawnik, filozof. W PRL działacz Solidarności, aresztowany w 1983 roku i skazany na cztery lata więzienia. Od 1987 roku uczestniczył w próbach reaktywowania PPS. Od 2004 do 2009 poseł do Parlamentu Europejskiego.

„Kultura Liberalna” nr 170 (15/2012) z 10 kwietnia 2012 r.