Grzegorz Brzozowski
Między Syberią a Rublowką: Rosje nie do pogodzenia
Dwa wyraziste spojrzenia na Rosję, które pojawiły się w ostatnich tygodniach na naszych ekranach, to obrazy do tego stopnia odmienne, że gdyby z jednego z nich wpaść na drugi, można by odnieść wrażenie, że mówią o dwóch różnych krajach. Różnice między nimi po części tylko można wyjaśniać odmiennymi formami opowieści: staranną i długotrwałą obserwację dokumentalną „Szczęśliwi ludzie: rok w tajdze” Herzoga i Wasiukowa oczywiście trudno zestawić z dopieszczoną wizualnie fabułą „Eleny” Zwiagincewa. Również pod względem definicji rosyjskiej więzi społecznej opowieść o trudnym, lecz kojącym trybie życia wioski nad Jenisejem zdaje się leżeć na antypodach dramatu rozgrywającego się w moskiewskim penthousie Eleny.
Jaką Rosję potrafią stworzyć bohaterowie obu opowieści? Czy zdolni są wykroczyć poza rolę stąpających po gruzach imperium barbarzyńców, u Herzoga i Wasiukowa: czułych, u Zwiagincewa: dzikich mimo pozorów ucywilizowania?
Herzog/Wasiukow: Jack London znad Jeniseju
Film Herzoga i Wasiukowa rozpoczyna się niczym poradnik do survivalu, choć zamiast połykania larw przez Beara Grillsa przyglądamy się tu wykonywanym z pieczołowitością archaicznym pułapkom na sobole, zasadom strugania nart czy czółen. To czynności banalne, ale podejmowane własnoręcznie. Ich wykonawcy dalecy są od herosów, do których mógł nas przyzwyczaić Herzog. Nie znajdziemy tu szaleńców próbujących założyć operę nad Amazonką, konstruktorów utopijnych maszyn latających, eksploratorów Antarktydy czy zapomnianych jaskiń. Zamiast tego przyjrzymy się rytmowi rocznych zmagań grupy traperów z wyzwaniami życia w tajdze; to mieszkańcy Bakhtii nad środkowym Jenisejem. Z powolnej, cierpliwej obserwacji (wersja Herzoga jest i tak skrótem z ponad 4 godzinnego telewizyjnego pierwowzoru Wasiukowa!) dowiemy się znacznie więcej niż tylko jak bronić się przed komarami przy użyciu smoły z brzozy czy upolować szczupaka z dubeltówki.
Jak wygląda wspólnota stworzona przez tego typu bohaterów? Nie znajdziemy tu scen z dokumentów Siergieja Dworcewoja: upodlenia rosyjskiej prowincji ustawiającej się w kolejki po chleb czy mieszkańców wioski spotykających się tylko po to, by skakać sobie do gardeł. Zważywszy na trudności z dostawami, Bakhtia musi być samowystarczalna – jest w stanie przetrwać dzięki rybom z Jeniseju i dostawom traperów. Mieszkańcy żyją niejako na obrzeżach wielkiej polityki. Ta dociera tu tylko raz na cztery lata pod postacią rozmiłowanego w śpiewie lokalnego kandydata na gubernatora, któremu na przedwyborczym rejsie wzdłuż Jeniseju towarzyszy chór wdzięcznych hostess. Nie znajdziemy tu jasnej odpowiedzi nawet na bliski mieszkańcom problem zdziesiątkowania rdzennego ludu Ketów. Jego przyczyny oddane zostały niejednoznacznie – jak przyznaje jeden z Ketów, o ile to przez Rosjan dotarła do nich wódka, to wśród Ketów znaleźli się jednak tacy, którzy potrafili się jej oprzeć.
Bakhtia to swoiste rosyjskie Walden, którego sportretowanie łatwo mogłoby stać się okazją do tworzenia współczesnej wersji mitu szlachetnego dzikusa. Spojrzenie Wasiukowa i Herzoga na syberyjską przyrodę pozbawione jest jednak naiwności; jest ona przede wszystkim polem walki – o tyle szczególnej, że niezakamuflowanej i uderzająco pięknej. To jej surowość sprawia, że jeden z traperów rzuca na rzecz myślistwa hodowlę bydła: nie może znieść uśmiercania zwierząt, które oszukał budząc ich zaufanie. Pod ekstazą, w jaką wprawia traperów wyczekiwany moment zimowego powrotu do porozrzucanych w lasach leśniczówek, kryje się jednak coś więcej niż radość ze wznowionych polowań. Herzog wkłada w ich usta raczej zachwyt nad chwilą odzyskanej poza cywilizacją wolności. „Nikt mi nie mówi co mam robić, mogę polować i odpoczywać kiedy zechcę; jestem panem samego siebie”. Ich wolność nie jest przy tym pozbawiona jakichkolwiek uregulowań – myśliwi znad Jeniseju mają własny kodeks, według którego potępiają chociażby kłusowników. Do tajgi jadą , jak sami przyznają, służyć nie tyle sobie, co raczej czemuś, co ich przerasta.
To portret Rosji z pewnością bardziej drapieżny niż „Głosy z głębin” Herzoga z 1993 roku, w którym okolice jeziora kryjącego według legend miasto Kitaź, wypełniają pielgrzymi i samozwańczy mesjasze. „Szczęśliwym ludziom” nadal jednak można zarzucić pewną romantyzację Syberii: nie uciekniemy tu od rzewnego podkładu bałałajki, opowieści o groźnych niedźwiedziach czy nastrojowych panoram dymów unoszących się nad nocną wioską. Gdyby nie połączenie z portretami twardo stąpających po ziemi traperów, opowieść łatwo zmieniłaby się w laurkę dla odnalezionej w głębi tajgi Gemeinschaft. Jednakże nawet jednego z brnących na nartach myśliwych Herzog okazuje się postrzegać oczami duszy – w pewnym momencie wprost porównuje go do łowców z epoki lodowcowej.
Bohaterem syberyjskiej opowieści okazuje się społeczność dzielnych ludzi prostego serca, w którą trudno wręcz uwierzyć; to swoista kraina Jacka Londona, pełna białych kłów i dobrodusznych, choć twardych traperów. Są silni i czyści, bronią godności ludzi i zwierząt, przestrzegając jasnych, niezmiennych reguł. Być może jest to wizja kraju, który istnieje przede wszystkim w głowie Herzoga, ale w który – mimo wszystko – chciałoby się uwierzyć; opowieść o miejscu, gdzie Rosja się nie tyle kończy, co raczej odnajduje wolność.
Zwiagincew: barbarzyńcy z Rublowki
Nic nie wydaje się bardziej odległe od wizji Syberii niż portret Moskwy zarysowanej w najnowszym filmie Andrieja Zwiagincewa. W przeciwieństwie do Herzoga i Wasiukowa, Zwiagincew pokazuje Rosję bezprawia, w której zawsze zwycięża silniejszy. Kryterium ekonomiczne okazuje się rozsadzać wszelkie pozostałe relacje: nawet miłość dzieci należy opłacać regularnymi daninami.
Nieoczywista jest już sama relacja Eleny z jej mężem – jej początkiem była opieka w szpitalu, która z czasem zmieniła się w małżeństwo. Obecnie Elena jest rozdarta między zobowiązaniami wobec męża a miłością do bezrobotnego syna, którego rodzina – rosyjscy odpowiednicy Kiepskich – żerują na jej dobroduszności. W sercu Eleny zdają się ścierać najostrzejsze konflikty ekonomiczne współczesnej Rosji; jej stylizowany na oligarchę mąż w pewnym momencie odmawia pomocy pasierbowi, dzielącemu czas między piwo, playstation i płodzenie kolejnych wnuków Eleny. Kunsztem Zwiagincewa było konsekwentne ukazanie nierozwiązywalności tego dylematu; trudno tu solidaryzować się z którąkolwiek ze stron – cynicznym biznesmenem, bezwolnymi dziećmi czy samą Eleną, która rezolutnie próbuje sprostać wymogom sytuacji. Każda ze stron ma swoje silne racje; pod tym względem konstrukcja filmu Zwiagincewa przypomina „Rozstanie” Asghara Farhadiego, bezlitośnie portretujące napięcia klasowe współczesnego Iranu.
Rosja Zwiagnicewa, odsłonięta w przepięknie sfotografowanych wnętrzach strzeżonych osiedli, jest krainą przerażającą. Żadna z dawnych wiar nie może już wyznaczyć bohaterom zasad działania: wizyta Eleny w cerkwi sprowadza się do sprawnego przeprowadzenia transakcji wymiany świeczki za zdrowie męża, pod ikoną świętego o zapomnianym imieniu. Idea narodowa pobrzmiewa w echach odległej wojny na kaukaskich peryferiach, od której za wszelką cenę chce wymigać się wnuk Eleny. Największą cnotą okazuje się cynizm, który reprezentuje mąż Eleny i jego córka, chwilami znacznie bardziej sympatyczni w bezlitosnych potyczkach słownych niż rozdarta dylematami, zamartwiająca się o wszystkich Elena, zdolna do poświęceń, które nikomu jednak nie przyniosą szczęścia. Rosja według Zwiagincewa to świat, któremu żadna świecka ofiara – motyw powtarzający się też w jego „Wygnaniu” i „Powrocie” – nie może już przynieść odkupienia.
Imperium już nie atakuje
Zarówno Zwiagincew jak i Wasiukow z Herzogiem próbują zrozumieć Rosję dwadzieścia lat po upadku imperium, z którego wspomnienia są już rzadkie, ledwo uchwytne. Echo upadłego reżimu w „Elenie” to jedynie defilada robotników przed maską wyjeżdżającego na siłownię oligarchy – chyba, że samo zakończenie filmu uznać za przewrotną trawestację szturmu na Pałac Zimowy. W filmie Herzoga i Wasiukowa posowieckie dziedzictwo widoczne jest już tylko w obchodach 1 maja, które i tak zbiegają się tu z dużo ważniejszym dla wspólnoty (według Herzoga) świętem wiosny i paleniem kukły przedstawiającej zimę. O ile co do diagnozy ostatecznego upadku reżimu oba filmy okazują się zgodne, ich wizje dalszych losów Rosji zdają się skrajnie odmienne. O ile u Herzoga i Wasiukowa jest ona w stanie zachować nietknięte, uśpione pokłady solidarności w syberyjskim mateczniku, u Zwiagincewa skazana jest na rozsadzającą każdą więź atomizację.
Oba obrazy, poszukując diagnozy nowej sytuacji kraju, nie mogą przy tym uciec od stereotypowego ujęcia: Rosja jawi się znowu jako kraina nieujarzmiona, przy czym trudno jest tylko rozstrzygnąć, która jej część jest dziksza: syberyjska czy ta moskiewska? Bohaterowie Zwiagincewa, pomimo wielkomiejskiego życia, wolnego od walki o biologiczne przetrwanie, zdają się upodleni podważającą każdą więź bezwzględną relacją ekonomiczną; im bardziej polepszają swoje warunki życia, tym mniej pozostaje im godności. Poczucie wewnętrznej wolności traperów z opowieści Herzoga i Wasiukowa, pomimo minimalnych standardów materialnych, zdaje się nieograniczone. Dzielna wspólnota syberyjska mogłaby trwać i stulecia po upadku przeżartego cynizmem centrum imperium – a przynajmniej wypełnić jeszcze kilka idealistycznych wizji Herzoga. Te jednak dopiero, gdy zestawione z gorzkimi diagnozami Zwiagincewa, uderzają najmocniej.
Filmy:
„Szczęśliwi ludzie: rok w tajdze”
reż. Werner Herzog, Dmitrij Wasiukow
prod. Niemcy 2010
„Elena”
reż. Andriej Zwiagincew
prod. Rosja 2011
* Grzegorz Brzozowski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Doktorant w Instytucie Socjologii UW, absolwent kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Pracuje nad rozprawą doktorską z zakresu antropologii widowisk i socjologii religii.
„Kultura Liberalna” nr 171 (16/2012) z 17 kwietnia 2012 r.