Karolina Wigura
Breivik, czyli banalność zła
Zabraniając dostępu do wypowiedzi Breivika, traktujemy obywateli jak dzieci – a przecież liberalna demokracja jest dla ludzi dorosłych
Norweska gazeta „Dagbladet” umieściła na swojej stronie internetowej przycisk, usuwający wszystkie informacje na temat procesu Andersa Behringa Breivika na życzenie czytelnika. Jego zeznań postanowiono nie nagrywać, ani nie pokazywać w telewizji. Czy to strach przed złem? Obawa, że mogą znaleźć się osoby, które będą się na Norwegu wzorować? A może świadoma decyzja liberalnych demokracji, by nie popularyzować wrogich temu systemowi poglądów? Jedno jest pewne: poważny problem z poradzeniem sobie ze sprawą Breivika ma dziś nie tylko Norwegia, ale i cała Europa. Bo w czasie, gdy my zastanawiamy się, jak osądzić i ukarać zbrodniarza w świetle europejskiego prawa, Breivik uśmiecha się bezczelnie do kamer, uważając, że osiągnął swój cel. Nawet Herostrates nie mógł pomarzyć o tak pięknym spektaklu na swoją cześć.
Chyba tutaj właśnie tkwi źródło naszego złego samopoczucia. Breivik został pojmany, stanął przed sądem, jest przesłuchiwany. Wszystko odbywa się zgodnie z zasadami, które są samym sednem cywilizacji europejskiej. Samym sednem tego, czego Stary Kontynent nauczył się po koszmarze pierwszej połowie XX wieku. Nikogo nie wolno osądzić i ukarać bez procesu, kara śmierci nie jest dozwolona. Dziś jednak to nie straszna zbrodnia Norwega, ale jego pogodna twarz, nieznośne nacjonalistyczne gesty, stwierdzenia o nieuznawaniu norweskiego sądu sprawiają, że czujemy się, jakby nasze własne zasady nie działały w tej sytuacji. Jakby czyniły nas bezbronnymi, słabszymi niż on. A to jest naprawdę nieznośne.
Ten proces siłą rzeczy przywodzi na myśl inne takie wydarzenia w ostatnich dziesięcioleciach Europy. Powojenny ład został oparty na legendzie Norymbergi, symbolizującej całą serię procesów zbrodniarzy nazistowskich i fundującej myślenie powojennej Europy o tym, jak należy postępować z ludźmi, zagrażającymi poważnie innym i porządkowi demokratycznemu na Starym Kontynencie. Oczywiście z poprawką dotyczącą kary śmierci.
Jeśli jednak przyjrzymy się dokładnie historii procesów masowych zbrodniarzy, zrozumiemy, ze choć dziś są one legendami pozytywnymi, ich obserwatorzy wskazywali na liczne błędy i zaniechania. O Norymberdze sami Niemcy wypowiadają się z dystansem – wskazując na niedoskonałość postępowania prawnego, wybiórczość we wskazywaniu oskarżonych itd. Bardzo wielu zbrodniarzy uniknęło osądzenia w ogóle, inni uniknęli kary ze względu na niewystarczający materiał dowodowy.
Jeszcze inni sądzeni byli po tak wielu latach, że nie można było już realnie ich skazać nawet na karę więzienia. Tak jak w przypadku zapewne ostatniego procesu zbrodniarza nazistowskiego w historii – rozgrywającego się zaledwie miesiące temu procesu Iwana Demianiuka w Monachium, bardziej medialnego spektaklu, niż prawdziwego rozliczenia zbrodniarza. W tym przypadku było jasne od samego początku, że ledwo poruszający się, ciężko chory i poważnie postarzały człowiek na wózku w rzeczywistości już uniknął kary, niezależnie od tego, jaka nie byłaby decyzja sądu. A to, co stało się z Demianiukiem po zapadnięciu wyroku, przeszło chyba wszelkie oczekiwania obserwatorów procesu. Otóż ostatnie lata życia spędził on w… luksusowym domu starców, uznany za niezdolnego do odbycia kary w więzieniu.
Doprawdy jednak, uśmiechy, nazistowskie pozdrowienia, wzruszanie się do łez nad samym sobą Andersa Breivika, przypominają bardziej Adolfa Eichmanna. Wystarczy przypomnieć kilka wypowiedzi „kata zza biurka”. „Wskoczę do grobu ze śmiechem, ponieważ świadomość, że mam na sumieniu 5 milionów Żydów, daje mi olbrzymią satysfakcję”. Proponował, by go „publicznie powiesić, ku przestrodze antysemitów świata”, a gdy zapytano go, czy czegokolwiek żałuje odpowiedział: „Skrucha – to dobre dla małych dzieci”. Tak samo jak w przypadku Breivika, próbowano rozstrzygnąć poczytalność Eichmanna. Sprzeczne wypowiedzi psychiatrów na temat Norwega przypominają stwierdzenie jednego z izraelskich lekarzy sprzed procesu Niemca – że po wielu godzinach z nim spędzonych może powiedzieć z całą pewnością, że Eichmann jest zdrowy, jednak on sam przez ten czas z pewnością zdrowie postradał.
Zastanawiając się nad Eichmannem, zadawano pytania podobne do tych, które stawiamy sobie dziś w przypadku Breivika: czy to istotnie zło wcielone, a może mamy tu do czynienia z podręcznikowym przykładem złej wiary, oszukańczego zakłamania połączonego ze skandaliczną głupotą? A może zło nie jest czymś diabolicznym, przerażającym (a zatem także fascynującym) – przeciwnie, jest czymś banalnym, jest wynikiem głupoty, upośledzenia nie tylko ludzkiego sumienia, ale i zwierzęcej umiejętności do współodczuwania z cierpiącymi i umierającymi przedstawicielami własnego gatunku? W Popołudniu Radia TOK FM u Grzegorza Chlasty Roman Kurkiewicz przekonywał, że kategoria zła tu nie przystaje. Ja jestem przekonana, że przystaje – i że chodzi właśnie o zło straszne swoją banalnością.
Norwegowie i Europejczycy zadają dziś pytanie, czy w przypadku Breivika nie należałoby uchylić panującego zakazu kary śmierci. Po co mielibyśmy utrzymywać kogoś takiego za nasze pieniądze aż do śmierci? – pytali ankietowani przez dziennikarzy norwescy przechodnie. W 1962 roku także zastanawiano się, czy wyrok śmierci, na który ostatecznie skazano Eichmanna, był dobrym rozwiązaniem. Egzekucję nazywano „błędem o wymiarach historycznych”, gdyż mogła „przyczynić się do wymazania winy odczuwanej przez wielu młodych ludzi w Niemczech”. Wskazywano, że czyny Eichmanna przerastają możliwość wymierzenia kary przez ludzi i że nie ma sensu karać śmiercią za zbrodnie na tak dużą skalę. Proponowano m.in. dożywotnie ciężkie roboty na pustyni Negev. Co ciekawe, najsłabiej słychać było głos tych którzy z zasady przeciwni byli karze śmierci, nie dopuszczając żadnych wyjątków.
Warto o tym wszystkim pamiętać, kiedy zastanawiamy się nad szerszym kontekstem sprawy Breivika. Wystarczy kliknąć na stronę Facebooka WE HATE YOU ANDERS BEHRING BREIVIK, którą polubiło już 69 tysięcy osób (sic!). Obejrzeć wyniki sondaży popularności ugrupowań partyjnych w Europie, które wskazują, że w państwach słynących z tolerancji jak Holandia czy Finlandia, partie stosujące antyimigrancką, nacjonalistyczną retorykę trafiły niespodziewanie na trzecie miejsce. I posłuchać deklaracji kandydatów na prezydenta we Francji, mówiących, że imigrantów jest w tym kraju za dużo. Niepotrzebne są zakazy transmisji procesu, Breivika należy słuchać, po to, by zamiast deklarować nienawiść do niego, uczyć się obalać jego argumentację. Zabraniając dostępu do jego słów, traktujemy obywateli jak dzieci, którym nie wolno dotknąć tego, co niebezpieczne – a przecież liberalna demokracja jest dla ludzi dorosłych. I na koniec – Breivika należy skazać właśnie na dożywocie, a nie na karę śmierci, bo może będzie to szansa na to, byśmy nie zapomnieli, do czego może prowadzić nienawiść. I to każdego z nas.
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunktka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W czerwcu zeszłego roku opublikowała książkę „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”.
„Kultura Liberalna” nr 171 (16/2012) z 17 kwietnia 2012 r.