Magdalena Małecka

Bezpłatne studia publiczne – przywilej czy prawo? Jałowa dyskusja w mediach

W Polsce wprowadza się kompleksową reformę nauki i szkolnictwa wyższego. Przewiduje ona dodatkowe opłaty za studiowanie na uczelniach publicznych. Koszty ponosić mają studenci drugiego kierunku oraz ci, którzy uczestniczą w zajęciach wykraczających poza ustalony prawnie limit punktów (tzw. punktów ECTS). Sprawa odpłatności za studia budzi emocje opinii publicznej. Chciałabym bliżej przyjrzeć się medialnym dyskusjom o opłatach za studiowanie. Sposób ich prowadzenia jest bowiem na tyle zdumiewający, że po pierwsze zmusza do przypomnienia podstawowych zasad fundujących szkolnictwo wyższe w Polsce, po drugie do skomentowania stanu debaty publicznej w naszym kraju.

Zacznijmy od początku, czyli od pytania o co toczy się spór. Kwestia dyskutowana przez opinię publiczną i media jest następująca: czy koszty nauki na uczelniach publicznych powinno ponosić państwo (czyli w konsekwencji społeczeństwo)? Czy może należałoby nimi obarczyć studenta? Nie ma powodów, aby kwestii tej nie podejmować. Zwłaszcza w sytuacji rosnącej liczby studentów oraz wyzwań w obszarze nauki – z których oba wymagają znaczącego finansowania. To co zdumiewa, to język dyskusji.

Donosząc o zmianach w reformowanym szkolnictwie wyższym, publicyści informują m.in. o tym, że odpłatność za drugi kierunek jest reakcją ustawodawcy na „nadużywanie przywileju” studiów bezpłatnych [1]. Że „spośród 2 mln studentów przywilej edukacji bez opłat ma 800 tys.” [2]. I znowu, że „studenci studiów stacjonarnych martwią się o swój największy przywilej, czyli bezpłatne studiowanie” [3]. Przykłady takich doniesień można mnożyć. Uogólniając, zagadnienie odpłatności pojawia się często w postaci rozważania, komu przyznać przywilej studiów nieodpłatnych.

Sformułowanie to zakłada, że generalną zasadą jest odpłatność za studia, a tylko niektórym przysługują korzystne uprawnienia związane z niepodleganiem tej zasadzie, czyli ich nieodpłatności. „Prawo do studiów bezpłatnych” – oznacza, że prawo gwarantuje studia finansowane publicznie. Czy obecne w mediach rozważania o tym, komu przysługuje przywilej do studiów bez opłat, znajdują uzasadnienie w zasadach polskiego porządku prawnego?

Wystarczy spojrzeć na art. 70 Konstytucji, aby przekonać się, że nasz system prawny gwarantuje każdemu obywatelowi prawo (a nie przywilej) do bezpłatnej edukacji, w tym na etapie wyższych studiów. Kiedy podaje się liczbę studentów niepłacących za naukę, uznając ich za uprzywilejowanych, formułuje się po prostu własną opinię o faktycznej dysproporcji pomiędzy liczbą osób płacących za studia, a studiującymi bez opłat. Jednak wspominanie o przywilejach jako o uprawnieniach, prowadzi do wywrócenia do góry nogami obrazu obowiązujących konstytucyjnych zasad. Konstytucja stanowi, że nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna. Wprowadza wprawdzie wyjątek od tej zasady, przewidując możliwość „świadczenia niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością”. Tego typu usługi stanowi m.in. oferta studiów wieczorowych, zaocznych i eksternistycznych – Trybunał Konstytucyjny w (dodajmy, kontrowersyjnym) wyroku z 2000 roku uznał ją za nienaruszającą gwarancji konstytucyjnych. Obowiązujące od października zeszłego roku przepisy ustawy o szkolnictwie wyższym poszerzają katalog „odpłatnych usług” o studia na drugim kierunku oraz zajęcia wykraczające ponad wyznaczony limit punktów. „Niektóre odpłatne usługi edukacyjne” z Konstytucji stanowią dziś znakomitą część edukacyjnej aktywności uniwersytetu.

Wprowadzająca reformę ustawa sformułowana jest w taki sposób, jak gdyby zasadą obowiązującą w naszym kraju była odpłatność za studia, a studia bezpłatne – wyjątkiem od niej. Ale to nie ustawą wprowadza się czy zmienia fundamentalne zasady porządku prawnego. Nie ma powodów, aby nie rozważać zalet oraz wad porządku prawnego gwarantującego prawo do bezpłatnych studiów, albo pozbawionego takiej gwarancji. Jednak w takim wypadku dyskusja powinna się toczyć nad zmianą Konstytucji – nad pozostawieniem lub wykreśleniem z ustawy zasadniczej zapisu o prawie do bezpłatnej nauki w szkołach publicznych. Tymczasem w debacie przeważają analizy nowych rozwiązań ustawowych, które bez specjalnej wiedzy prawniczej powinny budzić wątpliwości co do ich konstytucyjności.

Aktualne debatowanie nad przywilejem studiów bezpłatnych jest tyleż niepokojące, co jałowe. Niepokojące, ponieważ często polega na bezkrytycznym posługiwaniu się żargonem ministerstwa, któremu zależy na przeforsowaniu swojej koncepcji reformy. Jałowe, ponieważ bezpłatne studia publiczne w Polsce są wciąż prawem, a nie przywilejem. I wszelkie prawne rozwiązania sprzeczne z tą zasadą, prędzej czy później powinny przestać obowiązywać.

Właściwa dyskusja powinna toczyć się o zasadach, a zatem o słuszności ewentualnej zmiany Konstytucji i gwarancji prawa do studiowania bez opłat. Tymczasem sprawą tej gwarancji zajmie się ponownie Trybunał Konstytucyjny. Kilka miesięcy temu zaskarżono przed nim nowe przepisy ustawy wprowadzające kolejne opłaty w publicznych szkołach wyższych.

Niewykluczone, że wyrok wzbudzi nowe emocje. O wiele lepiej byłoby, gdyby zamiast tymczasowej ekscytacji zaprzestano w debacie traktowania Konstytucji jak fasadowej konstrukcji. I częściej zwracano uwagę na fakt, że stanowi ona prawa, których realizacji społeczeństwo może się domagać.

Przypisy:

[1] „Studia. Płacenie za drugi fakultet odroczone o rok”, Aleksandra Pezda, Gazeta Wyborcza, 10.02.2012
[2] „Czy ograniczyć multistudiowanie za darmo?”, Adam Leszczyński, Piotr Pacewicz, Gazeta Wyborcza 15.06.2009
[3] „Nowa jakość studiów, nowy projekt rektorów”, Bartek Tesławski, Wprost 3.12.2009

* Magdalena Małecka 

„Kultura Liberalna” nr 171 (16/2012) z 17 kwietnia 2012 r.