Katarzyna Kazimierowska
Nie boję się emerytury
Kilka dni temu słuchałam porannej audycji radia PiN. Od słowa do słowa, rozmówcy przeszli do kwestii emerytur. Jeden z nich przytoczył spotkanie z pewną 50-latką, która zapytała go, jak on sobie wyobraża, że ona jeszcze w wieku 67 lat kasjerką. Na co on jej odpowiedział: proszę pani, za kilkanaście lat już nie będzie kasjerek.
To zdanie mnie przeraziło. Jak to nie będzie kasjerek? A co będzie? Zakupy online? Czy wydawanie niemacanej przez nikogo żywności z okienka przez robota? A co się stanie z panią kasjerką? Mój umysł zawirował, świat bez kasjerki wydał mi się nagle pozbawiony zapachu ulubionego sklepu Społem i koloru czerwonych fartuszków. Zaczęła się gonitwa myśli. A co jeśli oprócz niej ktoś jeszcze zniknie? Na przykład, na przykład… pani bibliotekarka? O nie, kto mi wtedy będzie wysyłał upomnienia i cmokał na widok za późno oddanych książek? A może jeszcze – o nie, nie, pani z księgarni? Albo pani kwiaciarka? Albo – nie, nie, tylko nie wredna pani z rejestracji w kępskiej przychodni.
Pan w radiu PiN zwrócił mi uwagę na rzecz, o której nie mówi się przy ogólnopolskiej fiksacji na temat emerytur: że za 10 czy 15 lat prawdopodobnie mało kto przejdzie na emeryturę pracując w zawodzie, w którym obecnie pracuje. I raczej nad tym, a nie nad problemem pracowania o dwa czy pięć lat dłużej, powinniśmy się pochylić.
Na początku chciałam napisać o tym, że – według mojego bezczelnego widzimisię – kobieta 67-letnia to wciąż młoda kobieta. Takie były w tym wieku moje babcie, takie panie spotykam na Saskiej Kępie czy na wsi. Sześćdziesięciolatki, jeśli nie zmożone chorobą czy lenistwem (przepraszam za słowo) są aktywne, chętne do działania i błyskotliwe. Dlatego nie przekonuje mnie argument, że rząd każe zmęczonym, styranym pracą ludziom pracować jeszcze dłużej. Bo ja wciąż widzę młodych sześćdziesięciolatków, którzy nie mają co zrobić z czasem. Uprawiają sobie ogródki i łażą za psami czy kotami, marzą o zajęciu się wnukami, których ich dzieci jeszcze nie mają. Jeszcze nie zdarzyło mi się usłyszeć od sześćdziesięciolatki: och, jak cudownie. Jestem sobie na emeryturze, wreszcie rozwijam hobby, nadrabiam wszystkie seriale no i ćwiczę jogę. Niestety. I dlatego nie wierzę, że kobietom spieszno do emerytury.
Dlatego nie będę o tym pisać. Wolałabym, żeby rząd z tłumaczenia się przyszłym emerytom, dlaczego to zło czyli dłuższe życie zawodowe, jest konieczne, przesunął ciężar problemu i zajął się kwestią GDZIE ci ludzie będą pracować. Bo jeśli znikną kasjerki, bibliotekarki, czy recepcjonistki, to jaką pracę zapewni im rząd? Czy będą doceniani na rynku pracy?
W zeszłym roku uczestniczyłam w projekcie, w którym pod auspicjami pani prezydent Warszawy i we współpracy z parlamentarzystkami zajmowano się wypracowaniem rekomendacji dla Sejmu pod kątem aktywności kobiet 60+. Na zebrania przychodziły piękne, wykształcone, aktywne, działające i gotowe do działania na polu NGO panie 60+. Publicznie narzekały na mały dostęp do kultury dla seniorów, prywatnie – na chęć zajęcia się czymś ciekawszym niż uczęszczaniem na koła czytelnicze czy kościelne.
Zastanawiam się, co państwo może zaoferować takim wspaniałym kobietom? Może powinno się wprowadzić zawód „babcia” i wypłacać takiej pani pensję? Może sześćdziesięciolatkowie powinni zacząć chodzić na jakieś kursy przygotowawcze, które organizuje m.in. Towarzystwo „ę” – żeby wykorzystać ten czas i zastanowić się, jako kto chcą przepracować ostatnie lata?
Ale przede wszystkim, i o tym chciałam napisać, zamiast martwić się, że będziemy pracować dwa, pięć czy siedem lat dłużej, może skoncentrujmy się raczej na tym my – kobiety, żeby zacząć wreszcie na naszą emeryturę zarabiać.
W ostatnich Wysokich Obcasach Mika Brzezińska, córka Zbigniewa Brzezińskiego, opowiada o tym, że kobiety muszą przestać godzić się na taką samą jak mężczyźni pracę za mniejszą od nich płacę. Zamiast walczyć o lata do emerytury, zawalczmy o wyższe pensje, które w przyszłości pozwolą nam odłożyć na godną starość i może wyższą – oby – emeryturę. Nie myślmy o tym, co jutro, bo jutro to dziś, jak głosi reklama. Skoro więc to dziś, to nie czekajmy tylko upomnijmy się o swoje. Nie wierzę, że kiedykolwiek przejdę na emeryturę, nie będzie mi się to opłacało, więc dyskusja o emeryturach mnie nie obchodzi. Obchodzi mnie, kto zarabia na mojej ciężkiej pracy. Może warto przekierować dyskusję na te tory? Będzie trudno, bo nierówne płace dotyczą niestety tylko kobiet. Feministki na manifach już o to walczą, pomóżmy im.
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka portalu Zwierciadlo.pl i rp.pl, współpracuje z kwartalnikiem „Cwiszn”, absolwentka podyplomowych Gender Studies.
„Kultura Liberalna” nr 175 (20/2012) z 15 maja 2012 r.