Szanowni Państwo,

koalicja przegłosowała właśnie kształt ustawy o tak zwanej reformie emerytalnej. „Reformę” w sumie sprowadzono do jednej zmiany: podwyższenia wieku emerytalnego. I już. Oto rozwiązanie, które podczas konsultacji społecznych (tym razem odbyło się ich nadzwyczaj dużo) było umieszczane wśród szeregu koniecznych zmian. Jakich? Już dobrze znamy tę wyliczankę: aktywizacji pracowników 50+, ułatwień dla rodziców małych dzieci itd. [pisaliśmy o tym] Wnioski te jednak zignorowano.

Oglądając niedawne oblężenie Parlamentu przez NSZZ „Solidarność”, zauważono, że przeciwko reformie emerytalnej protestowali głównie ludzie starsi. Zdumienie było szczere. Oto często chodziło o osoby, których zmiany legislacyjne zapewne nie dotkną osobiście. Warto zatem zapytać: co z młodymi, którzy powinni być żywotnie zainteresowani dokonującymi się zmianami? Czy to poczucie bezsilności wobec toczących się w państwie wydarzeń? Brak wyobraźni czy może realizm? Świadomość, że nie będzie już tak łatwo jak w sprawie ACTA, gdy wystarczyło „zhakować” kilka stron instytucji publicznych?

A czy ze strony starszego pokolenia – osób protestujących – to znów objaw niezadowolenia z kształtu transformacji? „Tradycyjny” wyraz rozczarowania ostatnim dwudziestoleciem czy może przejaw międzypokoleniowej solidarności, której paradoksalnym wieszczem stał się wicepremier Waldemar Pawlak, mówiący: „Ja nie za bardzo wierzę w państwowe emerytury…”?

Z tymi pytaniami mierzą się dziś nasi Autorzy. Tomasz Szlendak przypisuje młodym bardzo niewielką wiedzę na temat polityki. Nawet ich wybory co do ugrupowań partyjnych mają charakter nie racjonalny, ale estetyczny – pisze. Jeśli zaś chodzi o protestujące starsze osoby, Szlendak uważa, że mają po prostu fałszywą świadomość. Wedle Mikołaja Rakusy-Suszczewskiego, warta przemyślenia jest kwestia wyrażania stosunku młodzieży do spraw publicznych w ogóle. Według badań socjologicznych podstawową cechą zakorzenionego w wirtualnym świecie pokolenia Y jest dystans wobec świata.

Jakub Stańczyk tłumaczy tę kwestię następująco: „Młody człowiek ma własne zmartwienia; problem umów śmieciowych, kwestie znalezienia pracy po studiach czy nawet bieżącego utrzymania się podczas nauki. Młodzi Polacy nie mają czasu myśleć o swoim życiu za cztery lata, a co dopiero za czterdzieści”. Marceli Sommer zauważa, że w postawie młodych widać jednak o wiele więcej. Chodzi o nową postać antyetatyzmu. „Nie mamy już w tej grupie do czynienia z antyetatyzmem wyrastającym z doświadczenia realnego socjalizmu. Jest to raczej antyetatyzm ściśle powiązany z III RP”. Natomiast Paulina Górska twierdzi, że problem leży gdzie indziej. Według niej to „podatna na zranienie” pozycja na rynku zatrudnienia, a nie skądinąd logiczne w obliczu wzrastającej długości życia, podniesienie wieku emerytalnego jest tym, o co młodzi mogą mieć pretensje do rządu.

Zapraszamy do lektury!

Jarosław Kuisz


 

 

 

 

 

 

 


1. TOMASZ SZLENDAK: Fałszywa świadomość starszych, niezaangażowanie młodych
2. MIKOŁAJ RAKUSA-SUSZCZEWSKI: Młodzi jako ZORRO
3. JAKUB STAŃCZYK: Kogo ta reforma tak naprawdę dotyczy?
4. MARCELI SOMMER: Nowy antyetatyzm
5. PAULINA GÓRSKA: Chodzi o zatrudnienie, nie emeryturę


Tomasz Szlendak

Fałszywa świadomość starszych, niezaangażowanie młodych

Jeśli zapytać dwudziestolatków o to, jak wyobrażają sobie siebie za 50 lat, nie uzyskamy odpowiedzi. Perspektywa czasowa młodej generacji kończy się na zwieńczeniu kolejnego etapu życia – szkoły średniej i studiów – i ewentualnym zastanawianiu się nad wyborem stosownego rytuału przejścia. W świecie laptopów, smartfonów i sieci nie ma miejsca na zbyt dalekie wybieganie w przyszłość, w której młodzi ludzie będą musieli wziąć na siebie większe obciążenia niż ich rodzice. Co gorsza, o losie młodego pokolenia nie myślą też protestujący pod Sejmem starsi przeciwnicy reformy emerytalnej.

Pierwszy rocznik, który przejdzie na emeryturę w docelowym wieku 67 lat, stanowią osoby urodzone w roku 1974. To, że wydłużenie czasu pracy większość swoich oponentów ma w gronie osób najstarszych, które nierzadko pobierają już emeryturę, można tłumaczyć w następujący sposób: z sukcesem zaszczepiono im fałszywą świadomość. Konkurencyjne wyjaśnienie odnosi się do rozczarowania warunkami materialnymi, jednak w przeciwnikach ustawy trudno dostrzec przegranych transformacji. Paradoksalnie, średnia kwota, jaką dysponuje przeciętny emeryt jest wyższa od tej, która jest w gestii statystycznego młodego Polaka.

W grę nie wchodzi również solidarność międzypokoleniowa – w istocie osoba 65-letnia nie dba o to, co będzie się działo z dwudziestolatkami za kilkadziesiąt lat. Bardziej niż los wnuków przeciwników reformy emerytalnej interesuje „kierunek, w jakim zmierza Polska”, bo tak zostali zaprogramowani przez jedną ze stron polskiego manicheizmu. Bo w istocie opozycja względem proponowanej przez rząd ustawy ma charakter polityczny. Jej czynnik napędowy stanowi niechęć wobec rządów Platformy Obywatelskiej, a nie troska o interes własny lub dobro młodszych generacji.

Dlaczego natomiast nie protestują młodzi? Po pierwsze, świat polityki, przynajmniej tej instytucjonalnej, dla większości z nich jest bardzo odległy. Jeśli biorą udział w wyborach, ich decyzje, tak jak głosowanie na PO, mają nie tyle charakter racjonalny, co estetyczny. Gdyby zapytać dwudziestolatków o to, dlaczego półtora tygodnia temu blokowano sejm, gross z nich zapewne nie potrafiłoby udzielić odpowiedzi. Być może niewielka, bardziej świadoma jego część sądzi, że proponowane zmiany są niestabilne, to znaczy mogą zostać cofnięte przez następną ekipę rządzącą. Większość nie ma jednak pojęcia o tym, jak funkcjonuje system emerytalny i w jakich sposób dotyczy ich planowana reforma. Bo i skąd mają to wiedzieć? Władza nie zapewniła młodym stosownych informacji na ten temat, natomiast skwapliwie wykorzystała ich niechęć do zdobywania wiedzy z poważniejszych źródeł. Należy przy tym zauważyć, że zakłócona komunikacja nie zachodzi wyłącznie w przypadku młodego pokolenia – to ogólny kłopot naszego systemu władzy. Niestety w Polsce nie jest tak jak na przykład w Niemczech, gdzie rządzący mają obowiązek poinformować obywateli o planowanych reformach i przedyskutować je ze społeczeństwem.

Kolejną przyczyną bierności młodych jest ich brak wiary w państwo. Funkcjonując na obrzeżach rynku pracy, odbywając staże czy wolontariaty, osoby 20-letnie nie płacą podatków, nie odkładają więc na przyszłe emerytury i nie mają wkładu w działanie mechanizmu państwowego. Brak ponoszenia kosztów sprawia, że wymagania wobec państwa są stosunkowo niskie.

Pozostaje wreszcie kwestia wąskiej perspektywy czasowej młodego pokolenia. Dwudziestolatkowie żyją w realnej i wirtualnej teraźniejszości, liczy się dla nich to, co odczuwane tu i teraz. Protesty przeciwko ACTA wybuchły dlatego, że rząd próbował ingerować w codzienność młodej generacji. O ile młodzi ludzie mogli wyobrazić sobie skutki zaostrzenia prawa autorskiego, nie są w stanie myśleć o konsekwencjach zmian w systemie emerytalnym, które odczują za około 50 lat. Nastawienie na teraźniejszość nie jest przypadłością tej konkretnej generacji – myślenie o przyszłości było kłopotliwe dla młodych ludzi w jakiejkolwiek epoce. Mając 20 lat, my – dzisiejsze pokolenie średnie – także nie zastanawialiśmy się nad korzyściami, jakie będziemy czerpać z systemu emerytalnego. To psychologiczna bariera nie do przekroczenia.

* Tomasz Szlendak, profesor socjologii, dyrektor Instytutu Socjologii Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Ostatnio opublikował książkę „Socjologia rodziny. Ewolucja, historia, zróżnicowanie”.

** Opracowały: Paulina Górska i Anna Piekarska.

Do gůry

***

Mikołaj Rakusa-Suszczewski

Młodzi jako ZORRO

Alexis de Tocqueville pisał, że w demokracjach każde kolejne pokolenie to zupełnie nowy lud. Ta zastanawiająca uwaga oznacza, że nieustannym zmianom podlegają również kryteria oceny, zaś sądy i opinie poprzedzone być muszą w demokracjach szczególną uwagą i delikatnością. Słowa francuskiego myśliciela z siłą aforyzmu powinny być dziś przywoływane w każdej dyskusji na temat młodzieży. Tylko to bowiem daje gwarancje realnego wpływu na jej zachowanie, edukację i udział w ważnych dyskusjach publicznych.

Reforma emerytalna nie spotkała się z zainteresowaniem młodego pokolenia, natomiast zmobilizowała związki zawodowe: za tym paradoksem kryją się w rzeczywistości dwa osobne i bardzo złożone problemy. Nie można z absolutną pewnością stwierdzić, że obie tezy, stawiane przez Redakcję, są prawdziwe: to znaczy nie można wykluczyć, że młodzież – choć tego nie manifestowała – w istocie jest zatroskana polityką emerytalną, zaś związki zawodowe – choć walczyły, w swoim rozumieniu, niezwykle bohatersko – w istocie zmobilizowały się jedynie z myślą o swoich politycznych celach, zupełnie niezwiązanych z interesem publicznym.

Oczywiście zdrowy rozsądek podpowiada również inne interpretacje zaistniałych wydarzeń. Perspektywa ponad 30 lat jest trudna do wyobrażenia nie tylko dla młodego człowieka, ale w ogóle; młodzi ludzie raczej zastanawiają się nad tym, dokąd wyjadą na Erasmusa czy też na jakich warunkach będą zatrudnieni w najbliższym czasie, niż kiedy przejdą na zasłużoną emeryturę. Nieco sceptyczny obserwator musi zadać pytanie, czyją opinię wyrażają związki zawodowe, które z taką pewnością przemawiają głosem narodu. I czy są w stanie przedrzeć się do opinii publicznej, a także zdobyć jej posłuch oraz szacunek kontrowersyjnymi formami politycznej ekspresji – na przykład pluciem czy okładaniem pałką po głowie.

Warta przemyślenia jest związana z tym zasadnicza kwestia wyrażania stosunku młodzieży do spraw publicznych w ogóle. Wiele w tym zakresie wyjaśniają jej pokoleniowe i charakterystyczne cechy. Według badań socjologicznych podstawową cechą zakorzenionego w wirtualnym świecie pokolenia Y jest dystans wobec świata*. Wyraża się on w braku zaufania do kogokolwiek i czegokolwiek, w pogodnym asekuranctwie i powściągliwości zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym oraz publicznym.

Polityczny aktywizm ustępuje więc zadawaniu pytań. Nie bez powodu dzisiejsza młodzież bywa określana jako generation why. Niestety, w tym przypadku zadawanie pytań nie jest wyrazem filozoficznej dociekliwości i zainteresowania światem, ale właśnie dystansu i podejrzliwości wobec autorytetów. „Po co?”, „Dlaczego?”, „Jak?” – to pytania, które stały się formą samoobrony i paradoksalnie też hamulcem powstrzymującym przed aktywnością społeczną, która wymaga albo spontaniczności, albo skłonności do ryzyka.

W 2011 roku w badaniach Ministerstwa Edukacji Narodowej we Francji aż 58 proc. respondentów wskazało respekt jako najistotniejszą i najbardziej pożądaną wartość. Młodzież jest niezwykle wrażliwa na opinie innych. Z dużo większymi oporami i właśnie z dystansem przystępuje dziś do otwartego manifestowania swoich przekonań. Obawia się śmieszności, pozbawienia szacunku i utraty niezależności. Formą tej obawy jest podszyta narcyzmem chęć zachowania anonimowości – działania z pozycji ZORRO, która daje komfort nietykalności oraz możliwości natychmiastowego i bezproblemowego odwrotu.

Cechą znamienną dla postawy współczesnej młodzieży w zachodniej strefie pokoju jest też pragmatyzm. Uczestnicy manifestacji w Nowym Yorku czy Grecji nie kontestują samych fundamentów życia politycznego, a raczej domagają się usunięcia systemowych nieprawidłowości. Ów pragmatyzm wynika w dużym stopniu z przywiązania do neutralności politycznego centrum. Stąd między innymi niechęć do tradycyjnych form walki politycznej i ideologicznej polaryzacji, w której specjalizuje się na przykład pokolenie sprawujące dziś władzę w Polsce. W tym kontekście niezmiernie ciekawy jest przykład młodzieży protestującej przeciw Anti-Counterfeiting Trade Agreement, czyli ACTA. Flagowe hasło NO LOGO (rozumiane jako nieujawnianie własnych przekonań) wyraża jednocześnie asekuranctwo i pragmatyzm, co wynika dosyć jasno z prowadzonych w tym zakresie badań Zespołu Analizy Ruchów Społecznych. Jest to zarazem jedyny przykład efektywnej mobilizacji młodzieży na tak wielką skalę w całej najnowszej historii Polski.

W latach 20. Helmuth Plessner dostrzegał schyłek ówczesnych modeli działania młodzieży. W „Granicach Wspólnoty” pisał, że „podchmieleni młodocianie” i „cyganeria” ustępują miejsca nowej młodzieży: umiarkowanej i poważnej, zdolnej do heroicznej afirmacji wspólnoty, niemożliwego pogodzenia Marksa i Nietzschego. Dziś z tego heroizmu przypuszczalnie niewiele zostało. Młodzież jest zdystansowana, pragmatyczna i nieco narcystyczna; represjonowane potrzeby dają czasami o sobie znać na stadionach. To oczywiście nie oznacza, że kwestie polityczne są poza jej zainteresowaniem. Oznacza natomiast, że mobilizacja jej złożonego potencjału w przestrzeni publicznej wymaga zupełnie odmiennych technik. Wydaje mi się, że tej sztuki nikt do tej pory jeszcze nie opanował.

* Rollot, Olivier. La Génération Y, PUF 2012.

** Dr Mikołaj Rakusa-Suszczewski, socjolog i historyk idei, adiunkt na Uniwersytecie Warszawskim, członek Zespołu Analiz Ruchów Społecznych.

Do gůry

***

Jakub Stańczyk

Kogo ta reforma tak naprawdę dotyczy?

Obecna reforma systemu emerytalnego nie jest typową zmianą polityczną. Zwykle wprowadzane ustawy wpływają na sytuację grup społecznych od razu, przekształcają ich sposób funkcjonowania w społeczeństwie, nadają im nowe prawa lub obowiązki. Z emeryturami jest inaczej. Tak naprawdę nie wiadomo, czyją sytuację ta reforma ma zmieniać. Ma co prawda dotyczyć całego społeczeństwa – dla większej jego części będzie to jednak najwcześniej za trzydzieści lat. Mimo to młoda dziś generacja, która przejdzie już na emerytury później, milczy.

Kiedy wybuchła sprawa ACTA, mobilizacja wśród młodego pokolenia była bardzo wyraźna. W Internecie pojawiły się filmiki, obrazki i cytaty straszące przyszłością rodem z Orwella. Młodzi wyszli na ulice i zjednoczyli się w akcjach protestacyjnych. Na moment uwierzyliśmy, że młode pokolenie jako grupa istnieje, ma swoją wizję świata i sprecyzowane interesy, o które walczy. W sprawie reformy emerytalnej nie ma żadnego oburzenia. Porównanie sprawy emerytur do ACTA obnaża ważną prawdę – skoro ludzi młodych nie przejmuje sprawa o tak znaczących dla nich w przyszłości skutkach, nie można mówić o wspólnocie doświadczenia pokoleniowego, nawet w sprawie sporu o kształt Internetu. Ponieważ młodzi dbają o swoje sprawy tylko tu i teraz, a nie orientują się na swoje interesy w przyszłości, nie stanowią jednej zsolidaryzowanej grupy wiekowej. Konflikt w sprawie ACTA jawi się w tym kontekście jedynie jako doraźny bunt użytkowników pewnego narzędzia przeciwko wprowadzanej zmianie jego funkcjonowania.

Młody człowiek ma własne zmartwienia, które dotyczą go już teraz i w o wiele większym stopniu niż jego życie na starość. To problem umów śmieciowych, kwestia znalezienia pracy po studiach czy nawet bieżącego utrzymania się podczas nauki. Młodzi Polacy nie mają czasu myśleć o swoim życiu za cztery lata, a co dopiero za czterdzieści. Słowo „emerytura” kojarzy się w końcu z czymś, co dotyczyć może tylko ludzi po pięćdziesiątce. To, że tematem wieku emerytalnego bardziej interesują się związkowcy, jest więc oczywisty.

Reforma emerytalna ma objąć młodych swoim wpływem za dobrych parę lat, równie dobrze przez ten czas system emerytalny może się zawalić albo nowa frakcja rządząca może przywrócić dotychczasowy wiek przejścia na emeryturę. Sprawa emerytur stała się bowiem nowym narzędziem w męczącej wojnie politycznej na linii PO – PiS. Wszystko wygląda tak, jakby reformą zajmowali się tylko Tusk i Kaczyński. Hermetyczność polskiej polityki powoduje, że młode pokolenie nie odnosi się ani do argumentacji za reformą, ani przeciwko niej. Nikogo zdanie młodych na temat reformy nie interesuje. Media poruszają sprawę emerytur tylko w kontekście ewentualnych strajków czy parlamentarnych kłótni. Problemem nie jest tu jedynie brak zainteresowania młodych, ale fakt, że również przez innych nie są uznawani za grupę, na której życie reforma wpłynie.

W jakim jednak stopniu młodzi w ogóle rozumieją problemy związane z emeryturami w naszym kraju? Dopóki nie zacznie się pracy na pełny etat, wraz ze wszystkimi przywilejami i obowiązkami pracowniczymi, o emeryturze nie wie się nic. Żadne „obywatelskie” przedmioty szkolne nie uczą przecież, jak działa system emerytalny w praktyce, jak oblicza się składki, jak wysokie będą wypłaty, co to jest stopa zastępowalności. Jeśli młodzi nie mają takiej wiedzy, to nie mogą zrozumieć, w jakim stopniu to właśnie ich życia dotyczy podwyższenie wieku emerytalnego. Sytuacja ta to zresztą namacalny przykład obszerniejszego problemu – Polacy nie dysponują wiedzą potrzebną do partycypacji w polityce.

Jeśli do niewystarczającej wiedzy o systemie emerytalnym dodamy brak wspólnoty pokoleniowej i wykluczenie z polityki, okaże się, że ludzie młodzi ani nie są gotowi, ani nie mają możliwości podjąć dyskusji na ten trudny temat. Być może obecne pokolenie obroni jeszcze ze dwa razy wolność Internetu i pozostanie takim, jakim jest, a dopiero następne generacje przyjdą z bardziej sprecyzowanymi poglądami i roszczeniami o charakterze społecznym i politycznym.

* Jakub Stańczyk, student międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych. Członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

Do gůry

***

Marceli Sommer

Nowy antyetatyzm

Powyższe pytania, przysłane mi przez redakcję „Kultury Liberalnej”, zawierają w sobie w niemałą część odpowiedzi. Opowieść o platformerskiej „reformie” (określenie to jest tak bardzo na wyrost w stosunku do kryjącego się za nim administracyjnego zabiegu, że nie mogę odmówić sobie cudzysłowu) jaką zaproponowali polittechnolodzy rządu Tuska, oparta między innymi na sloganie, że „reforma wchodzi dopiero za trzydzieści lat”, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. W istocie, nawet pomijając stany pośrednie, pełny, podniesiony wiek emerytalny, 67, będzie obejmował, w przypadku mężczyzn, już dzisiejszych pięćdziesięcioparolatków, a wśród kobiet, dzisiejsze „pod-czterdziestolatki”. Oddziaływanie reformy na ludzi z roczników 80. czy 90. jest już kwestią dużo bardziej otwartą. W obliczu kryzysu gospodarczego i demograficznego, prekaryzacji (dotykającej zwłaszcza młodych) i związanego z nią poczucia niepewności, przekonanie, że horyzont najbliższych trzydziestu paru lat określi reforma emerytalna Tuska razi naiwnością i krótkowzrocznością. Fałszywa interpretacja „długiego okresu wdrażania” reformy jest dla jej autorów i zwolenników wygodnym argumentem przeciwko ruchowi protestu – konstatuje się mianowicie, że związkowcy z „Solidarności” czy OPZZ wychodzą na ulice, mimo że reforma ich nie obejmie, nie rozumiejąc, na czym znowelizowana ustawa polega.

Bez odpowiedzi pozostają, nawiasem mówiąc, nie tylko mocne argumenty związkowców, ale i ekonomistów odbiegających od głównego nurtu, jak choćby Ryszard Bugaj. Jedni i drudzy wskazują na to, że najistotniejsze w reformie jest nie samo podniesienie wieku emerytalnego (zabieg administracyjno-księgowy), ale to, czego tam nie ma. A więc, przede wszystkim, działań z zakresu regulacji rynku pracy, zmian systemowych mających na celu bilansowanie finansowe systemu w długofalowej perspektywie oraz mechanizmów wspierających nowych ponad-sześćdziesięcioletnich pracowników. Bez tych działań, prostym efektem podwyższenia wieku emerytalnego będzie wzrost bezrobocia. Któż ma się w tej sytuacji czuć zagrożony – i skłonny do głośnego protestu – jak nie ten, który jest bezrobociem po sześćdziesiątce w najoczywistszy sposób zagrożony (czyli właśnie osoby w średnim wieku)? Jedynym rzeczywistym celem przyświecającym temu projektowi rządu Tuska wydaje się zmniejszenie dziury budżetowej w systemie ubezpieczeń (i krótkoterminowe uspokojenie agencji ratingowych).  W dłuższej perspektywie jednak, problemy społeczne związane z „wypluciem” na rynek pracy, na którym brakuje miejsca dla młodych ludzi i seniorów już dziś, kolejnej znacznej grupy wiekowej, mogą przynieść ogromne koszty, także dla budżetu.

Wróćmy jednak do pytania głównego, dlaczego moje pokolenie (roczniki przełomu lat 80. i 90.) nie wzięło znaczącego udziału w protestach? Oprócz takich kwestii jak wspomniane poczucie (związane z miejscem, w którym znajdują się Polska i Europa jako całość), że emerytura jest czymś szalenie odległym i niepewnym, warto pochylić się nad trendem bardziej ogólnym, a mianowicie stosunkiem młodych do państwa, które nadal pozostaje gwarantem emerytur. Rzeczywiście można odnieść wrażenie, że w pokoleniu dwudziesto- i trzydziestoletnich Polaków zaufanie do państwa sięgnęło dna. Skąd młodzi pracujący mają wziąć wiarę i przekonanie do walki o system emerytalny? Przecież i tak wiedzą, że pracując na czarno lub na umowach cywilnoprawnych znajdą się poza nim. Nawet przyjmując, że na skutek kolejnych reform bilans finansowy systemu się poprawi.

Stosunek do ZUS-u, poczucie, że nasze państwo robi wiele, by uzyskać „zaufanie rynków finansowych”, ale rażąco mało, żeby ufali mu jego właśni obywatele, to część szerszego zjawiska. Niechęć do państwa jest chyba głównym wyróżnikiem ideologicznym młodego pokolenia. Interesujące jest to, że mówimy tu o pierwszym pokoleniu nie pamiętającym PRL, wychowanym w wolnej Polsce. Poza deklarowaną ideologią albo stanowiskiem zajmowanym w sferze polityki historycznej, nie mamy już w tej grupie do czynienia z antyetatyzmem wyrastającym z doświadczenia realnego socjalizmu. Jest to raczej antyetatyzm ściśle powiązany z III RP: jej ideologią i jej społeczno-politycznymi dysfunkcjami, a także z procesem transformacji, który III RP uformował. Tak wyraźna inklinacja antypaństwowa akurat w tym pokoleniu to oskarżenie wymierzone w „budowniczych III RP” i kłam zadany popularnej opowieści o transformacji jako o historii sukcesu.

Problem polega jednak na tym, że politycznie ten antyetatyzm młodego pokolenia nie tylko nie oferuje żadnych rozwiązań społeczno-gospodarczych problemów Polski, ale wręcz ma charakter samo-spełniającej przepowiedni. Jeśli uznamy bowiem, jak robią to młodzi wyborcy kolejnych inicjatyw Janusza Korwina-Mikke, a ostatnio Janusza Palikota, że lekiem na niesprawność i patologie w państwie jest tego państwa zwijanie, to jedynymi rzeczywistymi konsekwencjami w długim okresie będą dalsze ograniczenie oczekiwań wobec sfery wspólnotowej, zwiększenie nierówności społecznych oraz nasilenie atomizacji w sferze zbiorowej etyki. Zamiast ideologii antypaństwowej, potrzebujemy projektu, który istniejące państwo zmieniłby, tak, by stało się faktycznie rzeczą wspólną i było zdolne do realizowania społecznych dążeń i aspiracji, do zapewniania podmiotowości każdemu obywatelowi – od najmłodszego do najstarszego.

Gdyby „pokolenie przełomu” podjęło to wyzwanie, mogłoby stanowić istotne uzupełnienie dla istniejących ruchów rewindykacyjnych (określenie niesłusznie traktowane ostatnimi czasy jako pejoratywne) – czyli tych, które wciąż jeszcze czegoś od państwa wymagają (np. tradycyjnych związków zawodowych) – umieszczając przyświecające im potrzeby i wartości w nowym, bardziej odpowiadającym współczesnym problemom kontekście. By mogło się to wydarzyć, potrzebujemy jednak radykalnej refleksji politycznej i społecznej, opartej na świadomości, że antypaństwowy nihilizm (niezależnie od ideologicznej proweniencji) odbiera nam podstawowe, wypracowywane przez pokolenia narzędzia zabiegania o dobro wspólne.

* Marceli Sommer, współzałożyciel i członek redakcji internetowego magazynu publicystycznego Nowe Peryferie.

Do gůry

***

Paulina Górska

Chodzi o zatrudnienie, nie emeryturę

Dzisiejsi dwudziesto- i trzydziestolatkowie mają niewielkie możliwości odkładania środków na przyszłą emeryturę. Rozpowszechnione wśród nich umowy śmieciowe, lub, mówiąc eufemistycznie, elastyczne formy zatrudnienia, albo w ogóle nie zmuszają pracodawców do odprowadzania składek emerytalnych, albo wiążą się z minimalnymi kwotami ubezpieczenia społecznego. To dlatego przesyłane przez ZUS podsumowania często informują, iż w ciągu kilku lat tymczasowej – co nie znaczy że lekkiej – pracy na dłuższą niż w przypadku poprzednich pokoleń jesień życia młody pracownik najemny zaoszczędził kwotę rzędu kilkuset złotych.

W tej sytuacji nie dziwi brak zainteresowania państwowym systemem ubezpieczeń społecznych i jego planowaną reformą. Nieważne, czy osoby zatrudnione na czas określony, umowy o dzieło i umowy-zlecenia będą pracować 60, 65 czy 67 lat, emerytura, jaką otrzymają do ręki nie wystarczy nawet na zakup przysłowiowych wacików.

Czy, nie wiążąc nadziei z publicznym systemem emerytalnym, młodzi, zatrudnieni w sposób niepełnowartościowy (underemployed) ludzie oszczędzają na przyszłość we własnym zakresie? W przytłaczającej większości nie. Po pierwsze nie pozwala na to ich wynagrodzenie, niższe niż w przypadku osób zatrudnionych na stałym, pełnym etacie. Ponadto perspektywicznemu myśleniu nie sprzyja niepewność, wbudowana w niestabilne, prekaryjne zatrudnienie. Pracując na umowy-zlecenia trudno jest planować nawet najbliższy rok. W tym kontekście zastanawianie się nad źródłami utrzymania za 50 lat wydaje się pozbawionym racjonalnych przesłanek wróżeniem z fusów.

Powyższy brak zapobiegliwości można interpretować jako dowód na intelektualną i moralną słabość młodego pokolenia, które, utrzymując się z pieniędzy rodziców, jest beztrosko zatopione w teraźniejszości, a jeśli urządza „marsze oburzonych” to tylko po to, by, ku satysfakcji części komentatorów – nieudolnie, odtworzyć atmosferę karnawału, jaki swego czasu można było obserwować w Madrycie czy Tel-Avivie. Tymczasem powody do protestów młodzi Polacy mają nie mniejsze niż ich hiszpańscy rówieśnicy. Według danych OECD, w 2010 roku odsetek osób pracujących na umowy na czas określony wyniósł w Polsce 27% i był najwyższy w Unii Europejskiej. Z analiz Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych wynika, że jedną z grup w największym stopniu zagrożonych prekaryjnym zatrudnieniem stanowią osoby wchodzące na rynek pracy. Co więcej, jednostka, która doświadcza niepełnowartościowego zatrudnienia, ma większe szanse pozostać na wtórnym, gorszym pod względem zarobków i gwarancji socjalnych, segmencie rynku pracy niż znaleźć zatrudnienie na czas nieokreślony. Dołączenie do prekariatu jest więc stosunkowo łatwe, w przeciwieństwie do wydobycia się z niego.

I właśnie to „podatna na zranienie” pozycja na rynku zatrudnienia, a nie skądinąd logiczne w obliczu wzrastającej długości życia, podniesienie wieku emerytalnego jest tym, o co młodzi mogą mieć pretensje do rządu. Obecna sytuacja, w której pracodawcy odnoszą podwójną korzyść, mogąc zwolnić prekaryjnego pracownika w każdej chwili i nie pokrywając jego ubezpieczenia społecznego, jest nie tylko niesprawiedliwa, ale i na wielu wymiarach niebezpieczna. Po pierwsze pozbawiony wystarczająco wysokich składek system emerytalny może okazać się niewydolny. Po drugie, gniew ludzi, którzy uświadomią sobie, iż ich pozycja jest gorsza od warunków, jakie miały wcześniejsze generacje, nie podda się łatwemu stłumieniu. Ale to już nie będzie zmartwienie dzisiejszej ekipy rządzącej. Ekipy, której mniej więcej pięćdziesięcioletni członkowie pozostawili dwudziestolatków samych sobie, zapominając, że w czasach ich młodości planowanie własnego życia było nieporównywalnie łatwiejsze.

* Paulina Górska, członkini Zespołu „Kultury Liberalnej”.

Do gůry

***

* Koncepcja Tematu tygodnia: Jarosław Kuisz, Jakub Stańczyk.
** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.
*** Współpraca: Anna Piekarska, Paulina Górska.

„Kultura Liberalna” nr 176 (21/2012) z 22 maja 2012 r.