Jacek Wakar


Teatr Telewizji?


Na festiwalu Dwa Teatry w Sopocie byłem w tym roku po raz pierwszy. Trzy i pół dnia w Sopocie to zawsze coś miłego, chociaż, gdy chodzi o Trójmiasto – wolę Gdańsk. Ale nie o uroki knajpek przy Monciaku tu szło, ale o święto dwóch teatrów – radiowego i telewizyjnego. Radiowy po wysłuchaniu kilkunastu słuchowisk nie wzbudził we mnie emocji. Dobrze, że jest. Oby był dalej, chociaż mógłby nie wyrzekając się tradycji w nieco większym stopniu otwierać się na to, co nowe. Z telewizyjnym to dużo bardziej skomplikowana sprawa.

Pamiętam dobrze, że teatru uczyłem się także z telewizji. Wtedy – ponad dwadzieścia lat temu – nie wiem dokładnie ile rocznie powstawało spektakli. Tak sobie myślę, że pewnie ze trzy dziesiątki. Chłonąłem przede wszystkim przedstawienia Kazimierza Kutza. „Samobójca” Erdmana z genialnym Gajosem, który w finale – jako Podsiekalnikow – pożera wprost z gazety pasztetową, zasłaniając się przed przypadkowym wzrokiem małej dziewczynki. Andrzej Wanat pisał, że w tym geście jest ocalenie resztek człowieczeństwa bohatera, który już zdążył zapomnieć, że wciąż jest człowiekiem. Inne jego wielkie widowiska ze wspaniałym „Stalinem” Salvatore’a na czele. Partnerowali sobie w nim Jerzy Trela i Tadeusz Łomnicki, rzecz wyemitowano w dniu pogrzebu Łomnickiego. Pamiętam, jak ją zapowiadał Jerzy Koenig. „Teatr, bez żadnych przymiotników” – zakończył, a ja czasami używam tego zwrotu, aby spróbować nazwać coś, co jest punktem odniesienia.

Ustawiających świadomość telewizyjnych przedstawień było wiele. A w tym roku w Sopocie? Teatr Telewizji przestał być teatrem telewizji. W konkursie pokazano trzynaście widowisk, z czego ledwie cztery powstały z myślą o tym właśnie medium. Inne transmitowano z teatralnych desek albo przeniesiono ze scen żywego planu. Doszły jeszcze trzy inscenizacje, które wracając do dawnej tradycji transmitowano na żywo, wzbudzając niespotykane dotąd zainteresowanie mediów. Dzięki temu doszło do sytuacji tak niecodziennej, że aż absurdalnej. Oto w konkursie rywalizowały ze sobą farsowa „Boska” z gwiazdorskim popisem Krystyny Jandy ze skrajnie niszową „Turandot” Pawła Passiniego. Konia z rzędem temu, kto odnajdzie wspólne kryteria oceny tak różnych zjawisk.

Niemniej jury pod przewodnictwem Janusza Majewskiego sposób znalazło, niemal całkowicie pomijając spektakle przeniesione albo transmitowane, a nagrody przyznając inscenizacjom mieszczącym się w tradycyjnej konwencji telewizyjnego teatru. Jedna z nich „Rzecz o banalności miłości” Sevyon Liebrecht w reżyserii Feliksa Falka wytrzymuje porównanie z najwybitniejszymi osiągnięciami telewizyjnej sceny sprzed lat. To historia o niespełnionym związku Hannah Arendt (młodą gra Agnieszka Grochowska, potem Teresa Budzisz-Krzyżanowska – obie tworzą wielkie kreacje) i Martina Heideggera (Piotr Adamczyk, potem Andrzej Grabowski). Skąpana w niedopowiedzeniach, czasem dowcipna, częściej gorzka. A przy tym – i to wydaje się najważniejsze – przeznaczona dla inteligencji. Dla ludzi, którzy przyjmą jej wysoki język, zrozumieją, o czym bohaterowie ze sobą rozmawiają. W Sopocie pokazywano spektakl Falka przed premierą, zatem szykuje się wyjątkowy poniedziałek z Teatrem Telewizji. Pytanie tylko, jak wiele takich poniedziałków jeszcze przed nami. Plany Teatru Telewizji i najogólniejsze nawet rokowania są nieznane. Wiadomo, że Agnieszka Glińska przygotowała telewizyjne „Trzy siostry”, zatem mamy już jeden tytuł na przyszłoroczne Dwa Teatry. Będą kolejne? Oby. Tyle że w kryzysowym czasie telewizyjnej scenie potrzebny jest szef z prawdziwego zdarzenia. Ktoś kto zna jej specyfikę, jest w tym fachu nie lada wyjadaczem.

Tymczasem słyszę z miasta i czytam w „Gazecie Wyborczej”, że na to stanowisko przymierzany jest Remigiusz Grzela – dziennikarz, autor kilku książek i paru dramatów, niegdyś kierownik literacki warszawskiego Teatru Na Woli. Z wyjątkiem monodramu „Uwaga, złe psy” nie cenię niczego, co wyszło spod pióra Grzeli, kilka z jego dzieł uważam za humbug wyjątkowy. Nie mogę też wyjść ze zdumienia, że chyba nie tylko sam Grzela ma się za mistrza wywiadu, bo męskim wydaniem Oriany Fallaci to on jednak nie jest. Mniejsza jednak z moimi opiniami. Ponad wszelką wątpliwość bowiem Remigiusz Grzela nie ma żadnych znanych szerzej kwalifikacji do zajmowania się Teatrem Telewizji. Kto go zatem na to stanowisko promuje? Oto zagadka.

* Jacek Wakar, szef działu Publicystyki Kulturalnej w Drugim Programie Polskiego Radia.

„Kultura Liberalna” nr 177 (22/2012) z 29 maja 2012 r.